Ostre poranne słońce oślepiło ją, toteż przez pierwsze parę sekund była zupełnie bezbronna. Chwilę potrwało, zanim przyzwyczaiła się do blasku światła i mogła skupić wzrok na postaciach stojących przed nią. Przybysze przestali nagle rozmawiać.
Pierwsze, co dziewczynie niezbyt się spodobało, to fakt, że czterej mężczyźni nie byli ubrani jak żołnierze. Wręcz przeciwnie – byli niechlujni i niedogoleni, jakby nie kąpali się od tygodnia. Z drugiej strony w obecnej sytuacji było to dość oczywiste. Gehenna, jaka miała miejsce, odcisnęła swoje piętno na każdym człowieku, więc trudno było wymagać nienagannego ubioru i wzorowego uczesania. Nie ten film. Ale coś podpowiadało Kai, że nie powinna była otwierać drzwi opancerzonego transportowca.
– No, no, Grzesiu – powiedział krępy mężczyzna stojący najdalej od transportera. – Aleśmy trafili! – Zagwizdał.
Olbrzym nazwany Grzesiem spojrzał na Kaję i wykrzywił kwadratową twarz w grymasie, który prawdopodobnie miał przedstawiać uśmiech. Dziewczyna przyjrzała mu się, jako że stał najbliżej i prawdopodobnie to właśnie on pukał w pancerne drzwi. Mężczyzna wyglądał jak wyciosany z kamienia kolos, składający się z samych mięśni i ścięgien. Fizyczna, pierwotna siła niemalże unosiła się w aurze otaczającej olbrzyma. Na pierwszy rzut oka było widać, że wielkie mięśnie nie zostały stworzone na siłowni, tylko powstały przez lata mozolnej, ciężkiej fizycznej harówy.
Grześ wyciągnął łapę w stronę dziewczyny i powiedział jedno słowo, od którego po kręgosłupie Kai przeszedł dreszcz:
– Pierwszy.
Dziewczyna, zrozumiawszy intencje olbrzyma, chciała się wycofać w głąb transportera i zamknąć właz. Jednak było za późno na jakiekolwiek działanie. Wielkolud, pomimo swojego rozmiaru i wagi, okazał się być zaskakująco zwinny i szybki. Zanim Kaja zdążyła się zorientować, dłoń mężczyzny zamknęła się na jej przedramieniu, przykrywając je niemal w całości. Olbrzym pociągnął dziewczynę za rękę, wyrzucając ją z transportera niczym kukłę. Ta, po przeleceniu paru metrów, boleśnie upadła na trawę. Starała się podnieść, ale błyskawicznie pojawili się przy niej pozostali mężczyźni i śmiejąc się, przytrzymali ją na ziemi. Jeden z napastników oblizał się ohydnie, prezentując pożółkłe i zepsute zęby. W oczach agresorów widać było szaleństwo i pożądanie, a Kaja zdawała sobie sprawę, jak marne ma szanse w starciu z czterema tak silnymi mężczyznami. Jednak nie przestawała walczyć. W desperackiej szamotaninie udało się jej uwolnić jedną nogę i kopnąć stojącego nad nią mężczyznę prosto w twarz. Cios okazał się zaskakująco celny, toteż ze złamanego nosa trysnęła krew, a sam mężczyzna zaskowyczał z bólu i puścił dziewczynę. Inni skomentowali to głośnym, histerycznym śmiechem. Ten ze złamanym nosem już zamierzał się, żeby oddać dziewczynie, ale lecąca w stronę jej twarzy ręka została zatrzymana.
– Mówiłem. Ja pierwszy – tubalnie odezwał się olbrzym, odpychając z pogardą pobitego kompana. Bezapelacyjnie był to lider grupy.
– Ale ta dziwka mnie kopnęła! – zaskowyczał tamten.
– Wiem. Ale ta dziwka teraz jest moja. Jak skończę, będziesz mógł zrobić z nią, co zechcesz.
Powiedziawszy to, wielki mężczyzna spojrzał z uśmiechem na Kaję. Cmoknął ustami sięgając do spodni, przez co żołądek dziewczyny skurczył się jeszcze bardziej. Wiedziała, co ją czeka. Odpychała to od swojej świadomości, ale bała się, że koszmar będzie trwał w nieskończoność. Mężczyźni wykorzystają ją, a potem albo zabiją, albo pozostawią na pożarcie zombie. Albo, co chyba jeszcze gorsze, zabiorą ze sobą i uczynią z niej swą niewolnicę. Musiała coś zrobić. Zyskać na czasie, pomyśleć. Przeżyć.
– Poczekaj. Pomogę ci – powiedziała drżącym głosem, patrząc głęboko w oczy napalonego samca.
Ten jednak zamiast pozwolić dziewczynie na działanie, uderzył ją na odlew w twarz, mówiąc:
– Zamknij mordę, suko.
Gdyby nie mężczyźni przytrzymujący Kaję, to ta pod wpływem siły uderzenia pewnie przeturlałaby się po trawie. W głowie zaczęło jej huczeć, a na twarzy poczuła rozchodzące się ciepło, gdy z rozbitego łuku brwiowego zaczęła lać się krew. Olbrzym wziął jej podbródek w swoje wielkie łapsko i przysuwając blisko swoją twarz, rzekł:
– Masz się nie odzywać bez pytania. Rozumiesz? – zapytał. Z ust zionęło mu przetrawioną wódką.
Kaja skinęła ze strachem głową. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to niemożliwe. Pewnie dalej śpi zamknięta w bezpiecznym rosomaku. Niemożliwe, żeby w takiej sytuacji trafiła na ludzi tak doszczętnie złych. Chciała się rozpłakać, ale nie znalazła siły na wyciśnięcie z oczu łez.
Nagle usłyszała huk. W pierwszej chwili nie zrozumiała, co się stało, ale gdy uścisk z jednej strony zelżał, a mężczyzna, który trzymał ją za prawą rękę, osunął się na ziemię z przestrzelonym oczodołem, pojęła. Ułamek sekundy później usłyszała kolejny grzmot i drugi z oprawców upadł bez życia na trawę w rozbryzgu własnej krwi. Olbrzym zareagował błyskawicznie. Poderwał dziewczynę z ziemi i złapał w pasie, trzymając ją przed sobą niczym tarczę. Wyglądała w jego objęciach jak zabawka, a jej ciała wystarczało tylko na to, aby skryć jego głowę i część tułowia. Z ust wylewał mu się potok przekleństw, podczas gdy bystre oczy wypatrywały ukrytego strzelca. Nie wiadomo skąd w drugim ręku mężczyzny nagle znalazł się pistolet.
– Wyjdź, a nic się jej nie stanie – krzyknął głośno, prawie ogłuszając Kaję.
Naraz zza namiotu wyłonił się krótko ostrzyżony, wysoki mężczyzna. Ubrany zwyczajnie, w jeansy i szary T-shirt. W umięśnionych rękach trzymał pewnie karabinek szturmowy, a pozycja, w jakiej się poruszał, świadczyła o doświadczeniu w posługiwaniu się bronią. Serce Kai zabiło szybciej, gdy uświadomiła sobie, na kogo patrzy.
– Puść dziewczynę – powiedział spokojnie Paweł, celując w głowę olbrzyma zasłaniającego się jego córką.
Paweł kątem oka dostrzegł ruch po swojej lewej stronie, ale przewidując to, wysłał w tamtym kierunku Maxa. Dobry rekonesans to podstawa operacji wojskowej, jeżeli takowa ma mieć szanse powodzenia. Pisał o tym sam Sun Tsu, a informacja ta była jedną z podstawowych, jakie wpajało się chłopakom w szkołach oficerskich, toteż po usłyszeniu krzyku dziewczyny komandos zbliżył się powoli do polanki i zbadał uważnie teren. Następnie, uzbrojony w najbardziej śmiercionośną broń, jaką jest wiedza, wysłał Maxa we wcześniej dokładnie określonym kierunku. Teraz chłopak przyczajony za wojskowym starem tylko czekał, aż czwarty mężczyzna przejdzie obok niego i wyjdzie na pozycję, z której będzie mógł ostrzelać Pawła. Niedoczekanie. Max uniósł broń, którą znalazł podczas biegu, wycelował i wystrzelił parokrotnie w bok skradającego się faceta. Napastnikiem rzuciło, podczas gdy trzy z pięciu pocisków zatopiły się w jego ciele. Kaja poczuła niesamowitą ulgę, że ktoś uratował życie jej ojcu.
– Zostałeś sam. Puść dziewczynę, to może pozwolę ci odejść – powiedział Paweł.
– Pierdol się! – krzyknął Grzesiek. – Wypierdalaj stąd albo ją zastrzelę.
Paweł stał niewzruszony, wpatrując się w napastnika pełnym skoncentrowanej nienawiści wzrokiem.
– Liczę do trzech – krzyknął komandos.
– Możesz liczyć i do stu, baranie jeden.
– Raz…
– Powiedziałem już, wypierdal…
Nie było mu dane skończyć, ponieważ Paweł nacisnął spust. Pocisk o kalibrze 5,56 milimetra wyleciał z lufy z prędkością ponad dziewięciuset metrów na sekundę. Wbił się centralnie między oczy Grzegorza, nim ten zdążył zorientować się, co się stało. Olbrzym wypuścił z rąk broń i Kaję, po czym runął na plecy, wprost w kałużę własnej krwi i fragmentów roztrzaskanej czaszki. Tąpnięcie, jakie towarzyszyło jego zetknięciu z podłożem, prawie wywołało trzęsienie ziemi.
Kaja stała sparaliżowana strachem, nie rozumiejąc, co właściwie się stało. Dopiero gdy Paweł podszedł do niej i przerzucając karabin na plecy, objął córkę, dziewczyna wypuściła z płuc powietrze i rozpłakała się jak małe dziecko. Nie była w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Najpierw cali ci zombie, walka na dachu kiosku, strzelanina pod centrum handlowym, następnie atak na bazę wojskową, który ledwo przeżyła, potem próba gwałtu, przed którym uratował ją własny ojciec, pojawiający się diabli wiedzą skąd. Kaja nie miała pojęcia, jak się czuje, ale wiedziała, że teraz będzie już tylko lepiej. Owszem, w dalszym ciągu mogli zginąć, ale o wiele lepiej umrzeć u boku własnego ojca niż w samotności i opuszczeniu.