– Nie wiesz, od czego zacząć? – ciągnął dalej porucznik. – Przypomnij sobie, kiedy pierwszy raz zauważyłaś „innych”.
– „Innych”? – zapytała Kaja, unosząc brwi.
– Tak. Roboczo musimy tak ich nazywać, dopóki nie dowiemy się, co im dolega. Wtedy łatwiej nam będzie ich zaklasyfikować. Mam dziwne przeczucie, że nie muszę ci dokładniej tłumaczyć, kogo mam na myśli.
Kaja posłała mu jednoznaczne spojrzenie. Zamknęła na chwilę oczy, następnie zaczęła opowiadać:
– Hm… to na pewno było w centrum. Pamiętam, że był straszny korek, jechałam tramwajem, który nagle się zatrzymał i drzwi otworzyły się na środku ulicy. Wszystkie samochody stały, tramwaje też. Wysiadłam i pobiegłam w stronę „patelni”, bo tam umówiłam się z chłopakiem – powiedziała.
„Jestem zimna i nieczułą suką” – stwierdziła w myślach. „Wypowiadając ostatnie zdanie, nie zadrżał mi głos, serce nie zabiło szybciej, nic. W środku jestem tak samo martwa jak ci nieumarli”. Do pierwszego głosu dołączył drugi: – „Nie karć się. Dużo przeszłaś, nie dobijaj się jeszcze bardziej” – starał się ją pocieszyć. Jednak aktualnie rozstrój emocjonalny był ostatnią rzeczą, na jaką dziewczyna miała ochotę.
– Czemu pobiegłaś? – kolejne pytanie padło z ust oficera. W międzyczasie wyjął notatnik i zaczął coś mozolnie pisać.
– Rozmawiałam z Adamem przez telefon i coś przerwało połączenie. Zabronił mi przychodzić, ale słyszałam wiele krzyków, więc się zaniepokoiłam – powiedziała. Teraz zabolało. Imię przyniosło za sobą twarz, ta osobę, a ona wspomnienia. Niewielkie, ale zawsze jakieś. Kaja poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka, niemożliwa do połknięcia gula. Wydłużyła oddech, żeby się uspokoić i postarać skupić na przesłuchaniu. Czas na płacz będzie później.
– No dobrze. I co było dalej?
– Dobiegłam pod Pałac Kultury… – zaczęła, jednocześnie błądząc wzrokiem po podłodze – tak, pamiętam, że wydało mi się dziwne to, że wokół mnie było bardzo pusto. To znaczy ulica Emilii Plater była pusta, nie było na niej żadnych samochodów. No i ludzi też mało było widać. Pierwszych „innych”, jak ich nazywacie, zobaczyłam pod Pałacem. To znaczy wtedy wyglądali po prostu jak martwi ludzie, chociaż teraz wiem, że nimi nie byli… Tak czy inaczej, zdecydowałam, że muszę iść dalej do miejsca, gdzie się umówiliśmy.
– Czyli?
– Mówiłam – na „patelnię”. Tam, gdzie łączą się wyjścia do metra i… – zaczęła tłumaczyć, ale porucznik jej przerwał.
– Wiem, o czym mówisz. Możesz kontynuować.
Kaja była odrobinę zaskoczona jego wiedzą na temat miasta. Chociaż, będąc w garnizonie, którego zadaniem jest zabezpieczenie stolicy, chyba powinien znać nazwy funkcjonujące w jej społeczności…
– Okej. Po paru minutach dotarłam na „patelnię”. I tam…
Przed oczami dziewczyny zaczęły przewijać się liczne obrazy. Czuła się, jakby jechała kolejką górską, a wokół niej były porozwieszane setki monitorów wyświetlających stare, tandetne horrory o zombie. Wszystko działo się bardzo szybko, było nieskładne i niewyobrażalnie odrażające. Wszechobecna krew, ból i cierpienie, oraz przenikający na wskroś zapach strachu, którego nie zapomni do końca życia. Nie chciała wracać myślami do tego miejsca, ale jak już wsiadła do wagonika, to musiała przejechać nim do samego końca trasy. Innego wyjścia nie było.
Porucznik milczał, dając jej czas na odpowiedź. Kaja ze świstem wypuściła powietrze.
– Chaos. Tyle pamiętam. Ludzie atakowali się wzajemnie, gryźli, drapali, wyrywali sobie nogi, rozrywali brzuchy. To było totalnie… popierdolone. I wtedy, w samym środku tej rzezi, zobaczyłam małego chłopca. Musiałam go uratować. A później on i tak okazał się jednym z nich – oczy zaszły jej łzami. Nie tyle z powodu malucha, co z powodu nadmiaru emocji, jakich dostarczyły jej ostatnie godziny. To wszystko wydawało się jej zbyt abstrakcyjne, żeby mogło zdarzyć się naprawdę. Okej, było śmiesznie, fajnie i nietypowo, ale teraz już chciałaby się obudzić. – Potem wylądowaliśmy na kiosku, gdzie siedziałam aż do momentu, w którym pojawiliście się wy.
Porucznik skrzętnie notował każde jej słowo. Dziewczyna wątpiła, żeby z jej raportu wyszło cokolwiek sensownego i pożytecznego, ale odpowiedziała na pytania najlepiej, jak potrafiła.
– Czy miałaś bezpośredni kontakt z zainfekowanymi? – zapytał oficer, nie unosząc głowy znad notatnika.
– Zaraz, to z „innymi” czy „zainfekowanymi”? – odparła przytomnie Kaja. – Wiecie już coś na ich temat? Skąd to się w ogóle wzięło?
Oficer spojrzał na nią surowym wzrokiem.
– Odpowiedz na pytanie. Czy miałaś bezpośredni kontakt? – powiedział, a jego usta zacisnęły się w dwie wąskie kreski.
Kaja milczała, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Sporo wiedział i nie zamierzała wypuścić go, zanim ten się swą wiedzą nie podzieli. W końcu ona się dzieli swoją, więc coś za coś.
– Proszę mi powiedzieć, co o nich wiecie – zaczęła delikatnie.
– Nie mogę. To ściśle tajne.
– Proszę.
– Nie.
Zapadło niezręczne milczenie. Jednak, jak się bardzo szybko okazało, niezręczne tylko dla dziewczyny.
– Pytam po raz ostatni. Czy miałaś bezpośredni kontakt z zainfekowanymi osobami?
– A jeżeli nie odpowiem, to co mi zrobicie? – zapytała buńczucznie, zawadiacko unosząc nosek do góry, co tylko dodało jej uroku.
– Wtedy, domyślnie zakładając, że miałaś bezpośredni kontakt, poddamy cię kwarantannie bez twojej zgody – odparł oficer. W jego głosie słychać było delikatnie znużenie.
– Czy teraz nie jestem poddana kwarantannie? – zapytała.
– Są różne rodzaje kwarantanny – powiedział nowy, mocny głos. Jego właściciel, mężczyzna w średnim wieku, właśnie wszedł do namiotu. Był ubrany w czarny garnitur i eleganckie pantofle, choć już odrobinę zabrudzone. Na pewno był młodszy od porucznika. Na szczupłej, lekko wydłużonej twarzy brakowało tylko czarnych okularów przeciwsłonecznych. Podszedł pewnym krokiem do oficera i powiedział:
– Nie, ta dziewczyna nie weszła w bezpośredni kontakt z zainfekowanymi.
– Skąd ta pewność? – zapytał oficer, wstając z miejsca.
– Przywieziono ją tu dwie godziny temu. Jeżeli zostałaby zainfekowana, to teraz byłaby już na etapie majaczeń i bardzo wysokiej gorączki. Wkrótce po tym nastąpiłby zgon, a następnie przywrócenie funkcji życiowych, chociaż to ostatnie to mocno nieścisły termin. Wobec tego, dziękuję, poruczniku Skowron, możecie odejść.
Było to bardziej stwierdzenie niż prośba. Porucznik jednak posłusznie wstał i wyszedł bez słowa pożegnania. Kaja poczuła się teraz mocno nieswojo. Człowiek, posiadający tak silny autorytet, musiał piastować jakieś bardzo wysokie stanowisko. Z drugiej strony, jej strach był odrobinę irracjonalny. W końcu byli tu po to, żeby jej pomóc, prawda?
– Powiedz mi, gdzie nauczyłaś się tak walczyć wręcz? – zaczął mężczyzna, zająwszy miejsce po poruczniku. Usiadł wyprostowany, kładąc obie ręce na kolanach. Nie wyjął żadnego notatnika. Kaja poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku. Skąd wiedzieli o tym, że umie walczyć?
– Oglądaliśmy nagrania z miejskiego monitoringu. Ładnie sobie poradziłaś tam w Centrum – powiedział mężczyzna.
– Ach, dziękuję – odparła. – Od ojca. Uczył mnie, odkąd skończyłam pięć lat.
– Od porucznika Pawła Petelickiego? Tak, ten człowiek mógł wiele cię nauczyć.
– Zna pan mojego ojca? – zapytała entuzjastycznie, poprawiając się na łóżku. Serce zaczęło jej szybciej bić z nadzieją, że może wreszcie trafiła na kogoś fajnego, a nie kolejnego bezmyślnego trepa.
– Tak, znam go. Służyliśmy jakiś czas razem – powiedział mężczyzna, uśmiechając się na wspomnienie starego przyjaciela. – Możesz go ode mnie pozdrowić.
Entuzjazm dziewczyny wyraźnie osłabł.
– Odkąd to wszystko się zaczęło, nie mam z nim kontaktu – powiedziała cicho, nie chcąc się pogodzić z ewentualnymi konsekwencjami tego faktu.
– Rozumiem… Kiedy ostatni raz dał znać, gdzie jest i co robi? – pytanie było zadane w sposób niezwykle dyplomatyczny.