Wyszła nieśmiało z namiotu i rozejrzała się dookoła. Z zadowoleniem stwierdziła, że obóz wygląda na bardzo dobrze zorganizowany. Jej namiot stał po stronie wschodniej bazy, ogrodzonej grubą siatką i zasiekami. Co kilka metrów stali uzbrojeni strażnicy, wpatrując się w oświetlony potężnymi szperaczami teren. Nad obozem wznosiły się wieże obserwacyjne, skonstruowane z rusztowań połączonych w taki sposób, że dowolnie można było regulować wysokość budowli. Mobilność konstrukcji wojskowych zawsze fascynowała dziewczynę. Na wieżach Kaja dostrzegła stanowiska ciężkich karabinów maszynowych, takich samych jak te, które znajdywały się przy głównej bramie wjazdowej. Naliczyła też kilkanaście namiotów podobnych do jej własnego. Wokół nich krzątało się mnóstwo osób – tak wojskowych, jak i cywili, a całość wyglądała niczym wielkie mrowisko.
Przeszył ją dreszcz. Było zaskakująco chłodno, więc objęła się ramionami. Nie do końca była jednak przekonana, że to wyłącznie temperatura powodowała ciarki wędrujące po jej ciele. Baza wojskowa na środku Pól Mokotowskich, zasieki, karabiny maszynowe i wojsko w miejscu, gdzie nieraz przychodziła pobiegać. Gdzie lubiła wychodzić ze znajomymi i w gorące letnie dni grać we frisbee albo po prostu się opalać. Przecież na sobotę była umówiona w Jeffsie z koleżankami. Szaleństwo.
Obok niej przejechał potężny wojskowy star. Kierowca zatrzymał samochód kilka metrów od dziewczyny, po czym wyskoczył i podbiegł na tył ciężarówki, żeby otworzyć klapę. Z podłogi chlusnęła krew – samochód przewoził rannych. Natychmiast podbiegło kilku żołnierzy, aby ich wynieść i przenieść do polowych sal operacyjnych. Kaja ze zgrozą malującą się na twarzy patrzyła na zmasakrowane ciała. Ranni, zarówno żołnierze, jak i cywile, wyglądali, jakby zaatakowały ich dzikie zwierzęta – byli pogryzieni, podrapani i skąpani we krwi. Na udręczonych twarzach malował się ból i przerażenie. Dziewczyna wolała nie myśleć, przez co przeszli, ale w głębi duszy przeczuwała, że nie zostało im zbyt wiele czasu. Nauczona doświadczeniem z małym chłopcem na dachu kiosku, spodziewała się najgorszego. Jak szybko się okazało, nie tylko ona – przez uchylone wejście do namiotu dostrzegła, że ranni są przykuwani kajdankami do łóżek. Zaskoczona, zmarszczyła brwi.
– Musimy być maksymalnie ostrożni – usłyszała za plecami. Odwróciła się i ujrzała mężczyznę w garniturze, z którym miała przyjemność rozmawiać w namiocie. Stał i przypatrywał się transportowi.
– Ale… – zaczęła, jednak zacięła się i przerwała w pół zdania. Zdecydowała się przemilczeć sytuację z dachu kiosku. Poza tym znajomy jej ojca i tak pewnie widział wszystko na monitoringu.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – zaczął. – Według mnie środki nie są wystarczające. Przywożenie zainfekowanych osób do zamkniętej strefy naraża wszystkich w jej wnętrzu na śmiertelne niebezpieczeństwo. Niestety nie mamy możliwości odizolowania ich w inny sposób, transport z zaopatrzeniem utknął gdzieś pod mostem Siekierkowskim i straciliśmy z nim łączność – powiedziawszy to, smutno się uśmiechnął.
Dopiero teraz dostrzegła ludzki pierwiastek w tej surowej twarzy. Poświata bijąca od wszechobecnego, sztucznego oświetlenia ujawniła głębokie sińce pod oczami mężczyzny w garniturze. Musiał być nieludzko wręcz zmęczony, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, jednak starał się trzymać fason. Niewątpliwie był wysokim rangą wojskowym, co nieodzownie wiąże się z dostępem do wielu tajnych informacji. W obecnej sytuacji Kaja wątpiła, żeby te informacje były pozytywne.
– Co możecie zrobić? – zapytała spokojnie.
– Tak naprawdę to niewiele – zaczął mężczyzna. Nieoczekiwanie w połowie zdania głęboko się nad czymś zamyślił.
– A zresztą, co mi tam – stwierdził chwilę później. – Chodź, pokażę ci obóz.
Ruszyli między namioty. Kaja trzymała się delikatnie z tyłu, jednak wystarczająco blisko, żeby słyszeć wszystko, co mówi.
– Właściwie to nie wiem, czemu obdarzam cię aż takim zaufaniem – zaczął, nie oglądając się za siebie. Szedł powoli, z rękami splecionymi za plecami. – Masz coś ze swojego ojca. Sprawiasz wrażenie godnej zaufania, poza tym jak wcześniej już ci mówiłem, jestem mu coś winien.
Kaja uśmiechnęła się. Słowa, które usłyszała, zdecydowanie podniosły jej morale. Nie dość, że została skomplementowana, to jeszcze zrozumiała, że mężczyzna w garniturze, który do tej pory nie raczył się nawet przedstawić, czuje się za nią w jakimś stopniu odpowiedzialny. „To dobrze” – pomyślała – „bardzo dobrze”.
– Wszystko zaczęło się parę godzin temu – zaczął mówić mężczyzna. – Około czternastej odebraliśmy pierwsze niepokojące sygnały. Coś o ludziach atakujących się wzajemnie i innych historyjkach, rodem z taniego horroru klasy B. Jak się wkrótce okazało, zabrakło policji, żeby wysłać ich w każde podejrzane miejsce. Zgłoszenia napływały dosłownie z każdej części Warszawy, więc coś musiało być na rzeczy. W pewnym momencie pojawiła się teoria, że to jakaś zbiorowa akcja dywersyjna, mająca na celu rozbicie sił policyjnych na mniejsze jednostki, łatwe do spacyfikowania. Spodziewaliśmy się ataku terrorystycznego, nawet kilku równoległych, w różnych dzielnicach. Niestety, faktyczny powód alarmu przekroczył nasze najśmielsze przewidywania. Informacje donosiły, że policjanci, jak i cywile, padali jak muchy. Infolinie szybko zostały przeciążone, musieliśmy przejść na komunikację krótkofalową. Szpitale były przepełnione – nie miały możliwość położenia rannych choćby na korytarzu. Straż pożarna też pracowała na najwyższych obrotach, jednak szybko stało się jasne, że i ich przerosła sytuacja.
Mężczyzna zrobił krótką pauzę, zbierając myśli i czekając, aż minie ich patrol. Żołnierze zasalutowali mu, co tylko utwierdziło Kaję we wcześniejszych wnioskach.
– Punktem zwrotnym był atak w Pałacu Prezydenckim – zaczął ponownie, powoli cedząc słowa. – Wtedy już wiedzieliśmy, że musimy wkroczyć do akcji, gdyż wszystkie wcześniejsze możliwości zostały wyczerpane. Jesteśmy niczym ostania linia oporu. A tak szczerze, to czuliśmy się odrobinę jak powstańcy. I nie wątpię, że niedługo wszyscy się tak poczujemy. Znowu będziemy zmuszeni do walki o nasze miasto, lecz tym razem przeciwnik będzie zupełnie inny. Będziemy walczyć ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi. Nie mam pojęcia, co jest powodem tej… zmiany. Może to atak biologiczny jakąś wyhodowaną w laboratorium bronią? Może to gniew Boży? Może trochę jednego i trochę drugiego. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Mój sztab pracuje nad rozpoznaniem tego czegoś, ale na razie nie dowiedzieliśmy się za wiele. Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – powiedziawszy to, zrobił chwilową pauzę, spoglądając na Kaję. – Najgorsze jest to, że tak naprawdę wiele się nie zmieniło. Wystarczy na to spojrzeć z odpowiedniej perspektywy. Jesteśmy cywilizacją wojowników. Chociaż określenie „barbarzyńców” byłoby chyba bardziej na miejscu. Ludzie od zawsze atakowali się nawzajem, wynajdując ku temu najgłupsze powody. Wojna o terytorium, o tereny łowieckie, o księżniczkę, o ropę – przyczyny konfliktów można by wymieniać do znudzenia. Dla chcącego znalezienie pretekstu to żaden problem, uwierz mi. A głupcy, którzy go podchwycą, znajdą się zawsze. Różnica w naszej aktualnej sytuacji jest tylko taka, że oni walczą wręcz, a my mamy broń, która trzyma ich na dystans. Niestety – nie mają też przywódcy, z którym można by negocjować, lub którego mógłby sprzątnąć jakiś snajper. Ach, nie zapominajmy też, że nie są już ludźmi. I mam złe przeczucie, że na to nie ma lekarstwa. Poza… oczyszczeniem. Żadne lepsze określenie nie przychodzi mi na myśl.
Ostatnie słowo bardzo nie spodobało się dziewczynie. Oczyszczenie kojarzyło się jej ono ze sterylizacją lub gorącą kąpielą. Lub z inkwizycją. Tak czy inaczej – z bardzo wysoką temperaturą. A bardzo wysokie temperatury wytwarzają na przykład bomby lub miotacze ognia. A także inne wojskowe zabawki, przeważnie średnio przyjemne dla zwykłego, szarego człowieczka.
– Wie pan co, jestem bardzo zmęczona. Chciałabym pójść i się położyć na chwilę – odparła Kaja, błyskawicznie zmieniając temat. Jeszcze kilka minut wcześniej obcy mężczyzna w garniturze wydawał się jej osobistym aniołem stróżem. Teraz napawał ją lękiem. Intuicja podpowiadała jej, że nie do końca wszystko z nim w porządku.