Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Max wskoczył pierwszy do środka, Paweł zrobił to tuż za nim. Zdążył w ostatniej sekundzie, dosłownie wyrywając się śmierci z rąk. Zatrzasnął drzwi z hukiem, nie zdejmując jednak ręki z klamki. Obaj ciężko dyszeli, ale byli żywi. Przynajmniej na razie.

– Max. Sprawdź, czy jest drabina, ta, którą widzieliśmy na planach – powiedział Paweł, nie tracąc ani sekundy cennego czasu.

– Dobra – wydyszał z siebie chłopak i było to wszystko, na co mógł sobie w tym momencie pozwolić. Ze słabo oświetlonej twarzy biło przerażenie, ale i duma, że udało się im przeżyć kolejny raz. Dawało to nadzieję na najbliższy czas, delikatne światełko w mrocznym tunelu metra, mówiące, że może faktycznie uda się im z tej kabały wydostać. Poza tym, dopóki żyją, dopóty jest nadzieja. Każda dodatkowa minuta to ich małe, osobiste święto.

Max popędził w głąb tunelu, odganiając mrok latarką. Paweł został na posterunku, trzymając drzwi i zastanawiając się, w jaki sposób mógłby je zablokować. Jeżeli nie uda mu się zrobić sprawnego i działającego klina, to zombie, w momencie w którym mężczyzna puści klamkę, wparują do środka. A to oznacza spory problem.

– Max! – zawołał, starając się przekrzyczeć maszkary z tunelu. Kakofonia demonicznych dźwięków, jakie z siebie wydawały, przyprawiała o dreszcze bardziej niż słuchanie koncertu Enrique na żywo. Niestety, Paweł nie doczekał się odpowiedzi chłopaka. Przez umysł mężczyzny przeleciała okropna wizja – Max zaatakowany w środku tunelu przez zombie, którzy znaleźli się tu przed nimi. Oznaczałoby to niechybną śmierć Pawła i koniec ich dzielnej walki o przetrwanie. Dość marny koniec. Paweł błyskawicznie wyrzucił tę myśl z głowy, poprawił chwyt na klamce i ponownie zawołał chłopaka.

W odpowiedzi tunel rozświetlił blask latarki. Max podbiegł do Pawła, a ten nie musiał już o nic pytać – chłopak miał wszystko wypisane na twarzy.

– Jest – powiedział, uśmiechając się jakby odkrył Świętego Graala. – Tam, gdzie myśleliśmy, drabina prowadzi na samą górę. Właz jest zakryty, ale przebija się światło. Udało się! – krzyknął triumfalnie, jednak brak równie entuzjastycznej reakcji ze strony Pawła sprowadził Maxa na ziemię. Przyjrzał się mężczyźnie w skupieniu.

– Co…? – zapytał powoli.

Na twarzy Pawła pojawił się smutny uśmiech.

– Jak puszczę drzwi, wparują tu całą watahą – powiedział.

– Świetnie… Nie możemy ich zablokować? – zapytał chłopak, rozglądając się wokół. – Może jakaś szafka, może inne drzwi, wyjmiemy je z zawiasów i coś wymyślimy.

– Nie, nie mamy jak. Ale mam pewien pomysł… – powiedział konspiracyjnie Paweł.

– Jaki?

Max nie zdążył usłyszeć odpowiedzi, ponieważ Paweł zrobił coś, co przeczyło wszelkiej logice i zdrowemu rozsądkowi. Chociaż, jeżeli sytuacja, w której się znaleźli, również przeczyła jakiejkolwiek logice, może ratunek leży właśnie w nielogicznym działaniu.

– Biegiem, jakby cię sama śmierć goniła! – krzyknął mężczyzna, puszczając klamkę i popędził przed siebie. Po drodze złapał chłopaka za rękę i ciągnąc za sobą, wlókł w głąb tunelu. Po kilkunastu sekundach dotarli do wnęki z drabiną.

– Nie oglądaj się – powiedział Paweł i rozpoczął mozolną wspinaczkę. Max szedł tuż za nim, trzymając się tak blisko, jak to było tylko możliwe, jednocześnie zważając na to, żeby nie oberwać piętą w twarz.

Usłyszeli, jak wąski korytarz wypełnia się jęczeniem i innymi, bliżej nieokreślonymi dźwiękami, wydawanymi przez nacierającą hordę. Max poczuł, jak mroźny jęzor strachu muska jego ciało. Metalowe podbicie glanów chłopaka odbijające się głośnym echem od szczebli drabiny nabrało tempa. Przyspieszyli. Zdecydowanie nie potrzebowali lepszej motywacji. Byli tak blisko zbawienia, lecz rozumieli, że najmniejszy błąd mógł ich kosztować życie, co uważali za nie do końca sprawiedliwe. Po kilku sekundach Paweł dotarł pod właz, zostawiając Maxa kilkanaście stopni niżej. „W końcu to komandos” – pomyślał chłopak, zazdroszcząc mu zarówno umiejętności, jak i kondycji. „Jak z tego wyjdę, zapisuję się na siłownię” – obiecał sobie w duchu.

Paweł podszedł maksymalnie blisko włazu i naparł na niego barkami, jednocześnie prostując nogi umieszczone na metalowych szczeblach. Optymalnie wykorzystał siłę całego swojego ciała i ciężka, żeliwna pokrywa ustąpiła za pierwszym razem. Gdy tylko wyskoczyła z miejsca, mężczyzna wyślizgnął się przez powstałą szczelinę i szorując pokrywą po asfalcie, odepchnął ją na bok. Po chwili był już na zewnątrz, sięgając ręką do wnętrza otworu, żeby pomóc chłopakowi wyjść.

– Dawaj, szybko – powiedział cicho. Maxa zaskoczyło, że ten był taki poważny i… zdenerwowany? Można by rzec, że szept brzmiał niemal konspiracyjnie. A przecież udało im się wydostać. Swoją drogą, żaden z nich już pewnie nigdy nie odważy się jechać metrem.

Jak tylko chłopak znalazł się na powierzchni, cała jego radość prysła niczym mydlana bańka. Nie chciał wierzyć w to, co widzi. Podobno ludzie zostają doświadczeni przez los tylko takimi wydarzeniami, jakie są w stanie psychicznie udźwignąć. Jednak dla młodego chłopaka o kręconych włosach to było już ciut za wiele. Może i fajnie, może powinien dać radę, być twardy i w ogóle, ale on miał już zwyczajnie dość. W pierwszej sekundzie, w której zobaczył, że gehenna rozgrywa się również na powierzchni, miał ochotę wrócić do tunelu i zakończyć tę całą farsę. Przy odrobinie szczęścia skręciłby sobie kark, więc bardzo by nie bolało. Jednak wiedział, że tego nie zrobi. Jakaś głupia, masochistyczna i uparta część jego świadomości rozkazywała pozostać przy życiu i bawić się dalej. Show must go on i nie ma, że boli.

Wieczorne powietrze owiewało ich delikatnym, acz orzeźwiającym chłodem. Zasunęli właz, słusznie zauważając, że żadne zombie nie zdołało się wspiąć na górę. Przykucnęli obok brudnej furgonetki kurierskiej, która stała niecałe dwa metry od nich. Uchylone drzwi kierowcy świadczyły o tym, że ktoś musiał ją opuścić w dużym pośpiechu, do tego porzucając pojazd na samym środku ulicy. Wokół znajdowało się kilkanaście samochodów w podobnym stanie – pozbawionych właścicieli, pozostawionych na pastwę wszystkich zainteresowanych. Kilka aut było poobijanych; jedno audi zatrzymało się na słupie. Paweł rozglądał się czujnie, próbując wymyśleć, jak wybrnąć z kolejnego bagna, w które wdepnęli. Parę samochodów było pomazanych krwią, podobnie jak niektóre fragmenty jezdni. I chodnika. I ścian budynków także…

– Kurwa… – wyszeptał chłopak. – Co tu się stało?

Paweł spojrzał na niego pełnym powagi wzrokiem.

– Doskonale wiesz co – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Cudnie.

Max patrzył na niego szeroko rozwartymi brązowymi oczami, czekając, aż powie coś mądrego. Coś, co uratuje im życie, na przykład: „Spoko, nic się nie stało, pewnie był wypadek i wszyscy pojechali do szpitala” albo „To normalne, że ulica jest pusta i wymarła, bo jesteśmy w Polsce i jakby nie patrzeć, po dwudziestej drugiej obowiązuje cisza nocna, więc ludzie pozostawili samochody, gdzie popadło, i poszli spać do najbliższego motelu”. A ta krew? „Nie, to pewnie pomidory. Albo ketchup. W sumie, na jedno wychodzi”.

Jednak ten nic nie powiedział, tylko sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich komórkę. Po chwili jego usta rozchyliły się, wydając nieartykułowany dźwięk, którego przyczyn chłopak domyślił się bez problemu. Paweł podniósł telefon nad głowę, patrząc błagalnym wzrokiem na kolorowy wyświetlacz. Niestety, wskaźnik poziomu zasięgu był niewzruszony, uparcie pokazując brak dostępnych sieci. Wsunął więc bezużyteczne urządzenie z powrotem do kieszeni. W międzyczasie Max sprawdził swój telefon – niestety z takim samym skutkiem.

– Musimy się stąd zwijać – powiedział Paweł, patrząc Maxowi w oczy. – Słuchaj, zrobimy tak: włamiemy się do tego sklepu na rogu i poszukamy czegoś do jedzenia. Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu, a w takim stanie nie zdziałamy zbyt wiele…

– Włamiemy się? Ale ja chyba nie jestem… – zaczął mówić chłopak, wędrując wzrokiem za wyciągniętą ręką Pawła. Jego oczom ukazał się sklep spożywczy i dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że nie miał niczego w ustach od ponad dziesięciu godzin. Stres skutecznie ścisnął mu żołądek, ale teraz włączyło mu się takie ssanie, że zjadłby konia z kopytami. Chociaż, patrząc przez pryzmat zombie biegających wokół nich, to dość słabe porównanie. Sklep. Woda, czekolada, kiełbasa, owoce, ciastka… I szczerze wątpił, żeby ktoś siedział na kasie. – Jezu, idźmy już tam! – dokończył, mając usta pełne śliny.

43
{"b":"643245","o":1}