Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– No… nic – odpowiedziała niepewnie po chwili.

– No właśnie – skomentował Kuba. – Nic. Pusto i cicho.

– To chyba dobrze, nie? – zapytała żona.

– Nie, niedobrze – odpowiedział. – Zbyt pusto i zbyt cicho. Jakby wszystkich ludzi gdzieś wywiało.

– Pewnie się pochowali w domach albo co – stwierdził Tomek, włączając się do dyskusji.

– Może, ale zobaczcie, jedziemy furgonetką policyjną. Ludzie by na nas zareagowali, wyszliby i wołali o pomoc – mówiąc to, Kuba zaglądał w okna otaczających ich bloków. Wszystkie były tak samo puste, tak samo nieme. – To miasto umarło.

Ostatnie zdanie było tak złowieszcze, że Natalii przeszedł po kręgosłupie dreszcz. Warszawa wydała się jej nagle mroczna i ciemna, jak miasto z jakiegoś amerykańskiego horroru, gdzie grasują seryjni mordercy albo inne krwiożercze potwory. Mimo tego, co przeżyli przez ostatnie kilkanaście godzin – dalej ciężko było uwierzyć, że to się działo naprawdę. Każde z nich w takim samym stopniu chciało się obudzić i z ulgą stwierdzić, że to był tylko głupi, zły sen.

Ale też każde z nich wiedziało, że to niemożliwe. Znaleźli się w nowej rzeczywistości i albo się dostosują, albo polegną. System wartości został wywrócony do góry nogami, pieniądze przestały mieć znaczenie. Jedyną wartość miała teraz wola walki i umiejętności, które pomagały przeżyć. Oraz determinacja.

– Jedźmy już – zaproponował Tomek. – Nie chcę was straszyć, ale mam złe przeczucia.

Natalia spojrzała na niego przerażona. Nie dość, że Kuba dziwnie się zachowywał, to jeszcze Tomek.

– Ja też – skomentował mężczyzna, siedzący za kierownicą. Ponownie ruszyli.

– Poczekaj, tu za rogiem, jak skręcisz w lewo, jest sklep spożywczy – dodał niezdecydowany chłopak. – Może tam podskoczymy i zrobimy jakieś zakupy?

– Dobry pomysł – stwierdził Kuba.

Skręcili w lewo, kierując się w stronę centrum miasta. Na horyzoncie unosiły się wielkie słupy czarnego dymu, ale nie było już słychać strzałów ani wybuchów. Miasto opadło z sił, przestało walczyć i powoli zaczynało konać. Minęli sklep rehabilitacyjny, pizzerię i aptekę. Jechali dalej powoli, przyglądając się sklepowym witrynom, eksponującym najróżniejsze gadżety erotyczne, ale sklepu spożywczego nie było widać.

– Na pewno tu jest sklep? – zapytała Natalia z powątpiewaniem. – Taki normalny, spożywczy. Wibratory raczej nam się nie przydadzą.

– Z pewnością. Społem albo coś takiego – odpowiedział Tomek, uważnie wypatrując zbawiennego szyldu. – O, tam! – krzyknął nagle, wskazując ręką upragniony lokal. – Mówiłem, że jest!

Chłopak miał rację. Pozostała dwójka spodziewała się czegoś więcej niż klitki wielkości kiosku, toteż zareagowali mniej entuzjastycznie.

– To…? – zapytała Natalia. – Przecież tam niczego nie znajdziemy.

– Cicho! – zakrzyknął Kuba, zatrzymując samochód. – Popatrzcie.

Pozostali spojrzeli w kierunku wskazywanym przez mężczyznę i zamarli. Między niskimi budynkami, w odległości nie większej niż sto pięćdziesiąt metrów od furgonetki, zgromadzili się zombie. Grupa co najmniej pięćdziesięciu osób stała i rozglądała się beznamiętnym wzrokiem po okolicy. Część kreatur chybotała się w miejscu, część stała nieruchomo jak posągi odlane z gipsu. Każdy w mniejszym lub większym stopniu był skąpany we krwi. Ubrania ich były poszarpane, tak jak i same ciała – ktoś nie miał ręki, komuś brakowało części twarzy lub kawałka ciała. Wyglądali niczym stado zwierząt, które zatrzymało się na noc w bezpiecznym miejscu. I pewnie wiele się od zwierząt nie różnili, zwłaszcza jeżeli chodzi o instynkt i schemat zachowania.

– O matko… – wyszeptała Natalia.

W tym momencie jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem jednej z kreatur. Pomimo dzielącej ich odległości dziewczyna była pewna, że zostali zauważeni. Nie musiała długo czekać na potwierdzenie. Potwór wydał z siebie nieludzki okrzyk i ruszył powoli w kierunku ofiary. Cała trójka w samochodzie przypatrywała się temu jak zahipnotyzowana. Pozostałe maszkary poszły w ślad za zombie, który ujrzał Natalię. Grupa rozpoczęła marsz w stronę samochodu, zawodząc i wyjąc niczym dusze potępione.

– Kuba – odezwała się znowu Natalia.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko przyglądał się grupie bez słowa.

– Kuba! Ruszaj! – krzyknęła dziewczyna.

– Jedź! – dodał od siebie Tomek, w napięciu ściskając zagłówek fotela.

Kuba potrząsnął głową, wrzucił wsteczny i docisnął pedał gazu do podłogi. Oddalali się od grupy bardzo szybko, jednak zdążyli zauważyć, że paru zombie rzuciło się biegiem w pogoń.

– Kuba! Uważaj! – krzyczała wystraszona dziewczyna. Wiedziała, że furgonetka jest ich gwarancją przeżycia. Jeżeli przebiliby oponę lub uszkodzili silnik, nie mieliby szans z tak liczną grupą. Jedyną opcją byłaby ucieczka i schowanie się w jakimś bezpiecznym miejscu. Ale jak znaleźć bezpieczne miejsce w terenie, którego zupełnie się nie zna? Lecz Kuba był w pełni świadomy wartości samochodu, toteż szybko skręcił w boczną uliczkę, zatrzymał się, wrzucił jedynkę i ruszył do przodu, wracając na aleję Jana Pawła II. Mógł teraz jechać i dokładnie widzieć, co ma przed sobą. Nie licząc kilku pozostawionych samochodów, droga była pusta, więc mogli się szybko i bezpiecznie oddalić. W lusterkach majaczyły znikające postacie zombie, desperacko goniące swoje niedoszłe ofiary.

– Jezu – wykrztusił Tomek, opadając ciężko na fotel.

– No – skomentowała Natalia, śmiejąc się histerycznie. – Blisko było.

Kuba nie odzywał się, tylko w skupieniu patrzył to na drogę, to w lusterko, jakby gdzieś tam głęboko w sobie spodziewał się, że nagle pojawi się w nim odbicie zakrwawionej mordy kogoś, kto przyczepił się do furgonetki.

Tymczasem dojechali do ronda Radosława i ich oczom ukazało się olbrzymie centrum handlowe o dumnej nazwie Arkadia. Niestety wschodnia część budynku stała w ogniu. Płomienie strzelały wysoko w niebo, głośno demonstrując swoją potęgę.

– Jezu… – ponownie odezwał się Tomek. Gdyby nie całe zamieszanie, to z takim zasobem słownictwa mógłby spróbować sił jako komentator sportowy.

Kuba wjechał na rondo, automatycznie zerkając w lewo i sprawdzając, czy droga jest wolna. Stary nawyk, którego każdy kierowca nie pozbędzie się nawet w obliczu końca świata. Wzrok całej trójki skierowany był na olbrzymi budynek, ale nikt nie odezwał się ani słowem. Każdy analizował w myślach, co by było gdyby. Mogliby wejść do środka i brać, co tylko dusza zapragnie. Sklepy stały otworem, a kasy były wyłączone. Ochrony brak. Nikt nie myślał teraz o telewizorach ani laptopach, ale o praktycznych rzeczach, które przydałby się w podróży. I na samych Mazurach. Jednak na przeszkodzie stały dwie rzeczy – po pierwsze sklep był otwarty, więc nie wiadomo, ile maszkar kręci się w środku. Po drugie – wschodnie skrzydło budynku stało w ogniu. Pożar mógł osłabić całą strukturę, budowla mogła runąć w każdej chwili. Jednak perspektywa łatwego i szybkiego łupu była nad wyraz kusząca.

– Zajrzymy do środka? – zapytał Kuba, zatrzymując pojazd na środku ronda. Od wejścia do centrum handlowego dzieliło ich około trzystu metrów idealnie przystrzyżonej trawy i pięknie zamiecionych chodników, gdzieniegdzie tylko udekorowanych ludzkimi zwłokami. Wielka fontanna przed głównym wejściem cały czas działała, wyrzucając w powietrze hektolitry wody. Jednak dzisiaj żadne dziecko nie będzie się w niej bawiło.

– Boję się – odpowiedziała Natalia. – Ale chyba powinniśmy.

– Tak myślę – powiedział Kuba.

– Nie, nie wchodźmy tam – włączył się Tomek. W jego głosie słychać było strach, ale i determinację.

– Co? Dlaczego nie? – zapytała Natalia, marszcząc ze zdziwienia czoło.

– Bo budynek płonie! I goni nas stado zombie. Nie możemy wjechać bezpośrednio do środka, a skoro tak, to będziemy musieli iść pieszo. Na dodatek nie wiemy, co jest wewnątrz! – wyrzucił z siebie Tomek z prędkością karabinu maszynowego. – Nie warto tam wchodzić. Znacie Arkadię? Ja znam. Głównie sklepy z ubraniami, które na nic nam się nie przydadzą. No dobra, przydadzą się, ale bez problemu znajdziemy inny sklep. Sklep sportowy jest jeden i to strasznie słabo wyposażony, więc na Mazury nic nam się nie przyda.

65
{"b":"643245","o":1}