– Co ma ksiądz na myśli? – zapytała Natalia. Jej głos nieco się uspokoił i stał się niezwykle czujny, jakby znalazła cień szansy na wydostanie się stąd żywa i nie chciała tego zaprzepaścić niesnaskami powstałymi między nią a kapłanem. Takim zachowaniem zaskoczyła nawet Kubę.
Stary człowiek popatrzył w jej stronę i uśmiechnął się życzliwie. Wiedział, że zdobył punkt przewagi.
– Chyba mógłbym wam pomóc stąd się wydostać – odparł dumnie.
– Jak…? – zapytał Kuba, opuszczając czujnie głowę. Kapłan trzymał asa w rękawie, a policjant miał dziwne przeczucie, że tak łatwo nie odkryje przed nimi wszystkich kart.
– Jest jeszcze jedno wyjście – stary tunel łączący katedrę z Barbakanem. Zbudowali go powstańcy w tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym roku. Może go wam pokażę, ale nie jestem jeszcze pewien – odpowiedział.
– Pewien czego? – Natalia zadała pytanie, jeszcze zanim ksiądz skończył odpowiadać na poprzednie.
– Pewien tego, że na to zasłużyliście – mówiąc to, spojrzał Kubie prosto w oczy. Jego spojrzenie było zadziwiająco silne i wyraziste, ale było w nim coś jeszcze, coś, co policjant widywał wielokrotne na sali przesłuchań. I wcale mu się to nie podobało. Wcześniej duchowny zdawał się błądzić nieobecnym wzrokiem po piwnicy, a teraz jego szare oczy niemalże błyszczały. Policjant, mimo zalewającej go złości, pozostał niewzruszony. Wiedział, że siłą nie przekona go do wyjawienia tajemnicy. Musiał go zrozumieć i zagrać w jego grę, inaczej mogą mieć z żoną spore kłopoty. Wolno wypuścił powietrze, starając się opanować nerwy.
– Nie rozumiem. Na co nie zasłużyliśmy? – ponownie zapytała Natalia. W jej głosie było słychać tylko panikę, po wcześniejszym spokoju nie został najmniejszy ślad.
– Na to, żeby się stąd wydostać i żyć – powiedział ksiądz, nie ruszając się z miejsca.
Kuba nie uwierzył w to, co przed chwilą usłyszał. Już nieraz był świadkiem gróźb skierowanych pod swoim adresem, także tych wieszczących rychły zgon, ale nigdy żadna z nich nie została wypowiedziana z taką pewnością i obojętnością. Ksiądz miał nad nimi druzgocącą przewagę, co zademonstrował swoją niewzruszoną postawą. Mężczyzna odniósł wrażenie, że ksiądz lada moment zamieni się w jakieś mitologiczne stworzenie, może nawet w samego diabła, szyderczo się zaśmieje i wyfrunie z piwnicy Bóg wie gdzie. Kuba wstał i zaczął chodzić po ciasnym i zimnym pomieszczeniu. Wyglądał teraz jak zwierz szykujący się do ataku – brakowało tylko piany kapiącej z pyska i czerwonych ślepi. Natalia siedziała nieruchomo z wybałuszonymi oczami, jakby ktoś wbił jej sztylet w brzuch. Przez kilkadziesiąt ciągnących się niczym guma sekund nikt nie odezwał się nawet jednym słowem. W końcu Kuba nie wytrzymał. Ruszył w kierunku księdza, zatrzymując się tuż przed nim.
– Jak to, kurwa, nie zasłużyliśmy na to, żeby żyć?! Cośmy ci zrobili? – wrzasnął, trzęsąc się ze złości. Zrobił się czerwony na twarzy.
– No?! Mów, starcze! – poganiał księdza.
Duchowny wstał i stanął przed policjantem, nie pokazując po sobie nawet cienia strachu. Patrzył natomiast na Kubę z politowaniem, jak na dziecko, które pomimo wielokrotnych upomnień znowu ufajdało się zupą. Wziął głęboki oddech i powiedział:
– Czy naprawdę nie widzisz, co się dzieje na zewnątrz?
– Widzę. Bardzo, kurwa, dobrze widzę. Musiałem strzelić młodemu gościowi w łeb z odległości metra, wcześniej moja żona prawie zginęła na moście, zbombardowana odłamkami wysadzonego w powietrze centrum stomatologicznego, a potem bawiliśmy się w berka na naszej zasranej, kurwa jej mać, Starówce, po której ganiały nas hordy żywych trupów. Wobec tego cholernie dobrze widzę, co się dzieje na zewnątrz! – Kuba aż dyszał z wściekłości. Miał ochotę złapać klechę za głowę i roztrzaskać ją o ścianę. Właściwie to poważnie zaczął się zastanawiać, dlaczego jeszcze tego nie zrobił.
– Jesteś głupcem – odpowiedział ksiądz. Po tonie jego głosu było słychać, że niemalże brzydzi się Kuby i Natalii. – To nastał Dzień Sądu.
„Oho, pięknie” – pomyślał Kuba, unosząc brwi i mimowolnie kiwając głową. Trafił się prorok i teraz będzie prawił swoje morały. Jednak pierwsze wrażenie było słuszne – ksiądz nie jest do końca normalny.
– Jeżeli tak, to nie ksiądz powinien nas osądzać. Bóg to zrobi – zauważyła przytomnie Natalia. Kuba odwrócił się i skinął jej głową z uznaniem. Nieźle.
Księdzu drgnęła powieka. Widać, nie spodziewał się tak błyskotliwej riposty. Jednak nie pozostał dłużny.
– Jesteście zbyt plugawi, żeby stanąć przed Jego obliczem – obwieścił, zaczepnie wypinając swoją starą, żałosną pierś.
– A czym to niby się splugawiliśmy? Nic o nas nie wiesz – stwierdził Kuba, robiąc krok w stronę księdza, co jeszcze bardziej zmniejszyło dzielący ich dystans.
– Dzień Sądu! – odparł natychmiast ksiądz, lekko nawiedzonym tonem. – Przetrwają tylko najczystsi, żeby mogli zacząć wszystko od nowa. Bóg się rozgniewał za grzechy, takich jak wy i dlatego zesłał apokalipsę. I dobrze – mówiąc to, wytykał Kubę i Natalię małym, tłustym palcem. – Nie będzie więcej aborcji, wojen, pornografii, czczenia innych bóstw! Koniec klonowania! Precz z in vitro! Chcieliście bawić się w Stworzyciela…? Grzeszyliście od dwóch tysięcy lat, ale oto przebrała się miarka. Dostaliście szansę, której nie wykorzystaliście, więc poniesiecie teraz karę. Chociaż to zróbcie z godnością.
Ksiądz dosłownie się trząsł, ale trudno było stwierdzić czy ze złości, czy z podniecenia wywołanego kazaniem. Pewnie czuł się teraz jak prawdziwy boży wojownik, który trzyma w ręku narzędzie, mogące naprawić świat. „Smutne” – pomyślał policjant, cały czas zbliżając się do starego człowieka. Nic nie jest tak proste, jakby się mogło wydawać. Zatrzymawszy się, policjant wyszeptał w ucho duchownego:
– Jeżeli jest stąd inne wyjście, pokażesz nam je – mówiąc to, klepnął delikatnie kaburę z bronią. Mogło się wydawać, że przemówienie księdza nie zrobiło na nim większego wrażenia. W pracy spotkał już paru Napoleonów, kilku Elvisów i kilkunastu fanatyków religijnych.
Ksiądz nie mógł tego przeoczyć. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Kuby.
– Nie – powiedział tylko jedno słowo.
Kuba poczuł, jak całe życie przelatuje mu przed oczami. Dzieciństwo, huśtanie się przy zachodzącym słońcu na oponie zawieszonej na drzewie za domem, pierwsza miłość w podstawówce i pierwszy pocałunek z tą, oczywiście najpiękniejszą, dziewczyną w klasie. Pierwszy papieros w środku lasu ze starym już teraz kumplem i strach po powrocie do domu, że rodzice wyczują smród dymu i spuszczą mu manto. A teraz to wszystko miało pójść w diabły przez jednego starego pierdziela w habicie, który poczuł się prawą ręką Pana. Problem polega na tym, że ten stary gość ma jego i Natalii życie w swoich rękach. Kuba zastanowił się, czy aby na pewno?
– Nie wystraszysz mnie – ciągnął ksiądz, jednak policjant wyłapał w jego głosie drżenie. – Możesz mnie zabić, ale nic ci to nie da.
– W sumie to niezła myśl – odpowiedział Kuba, wyciągając pistolet z kabury. Wycelował w twarz księdza. – Gdzie jest drugie wyjście? – powiedziawszy to, odbezpieczył broń.
Ksiądz, zgodnie ze wcześniejszą deklaracją, stał niewzruszony. Nie był nawet łaskaw spojrzeć na pistolet, cały czas wpatrywał się w bliżej nieokreśloną przestrzeń za policjantem.
– Już mówiłem. Dla was nie ma drugiego wyjścia.
– Gówno! – krzyknął Kuba, pociągając za spust.
Huk wystrzału wprawił w drżenie betonową posadzkę. Natalia krzyknęła, przykładając ręce do uszu. Pocisk przeleciał parę centymetrów obok głowy księdza i wbił się w ścianę tuż za jego plecami. Pomarańczowe odłamki zasypały kapłana, który mimowolnie skulił się ze strachu, chowając głowę w ramionach. Tylko Kuba pozostał niewzruszony. Ciężko oddychał, serce waliło mu jak oszalałe, ale jako jedyny z całej trójki nie dawał tego po sobie poznać. Złapał przerażonego księdza za kark i brutalnie podniósł. Ponownie przystawił mu broń do twarzy, zaglądając jednocześnie w oszalałe ze strachu oczy.