Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– A dlaczego myślisz, że powinni? – odpowiedział pytaniem Paweł.

Max popatrzył na niego zaskoczony. Po chwili zastanowienia odparł:

– To znaczy nie nas osobiście, tylko jakichkolwiek ocalałych ludzi. Z tego całego bałaganu, w sensie.

– Może zaczęli. Tylko my dotarliśmy w takie miejsce, gdzie nikt się nie zapuszcza.

Max zmarszczył brwi, przekrzywiając delikatnie głowę. Po raz kolejny popatrzył pytająco na Pawła, który dodał:

– Chodzi mi o to, że jesteśmy daleko od miejsca wypadku. Jeżeli nawet do tunelu zeszła jakaś ekipa ratunkowa, to ocalałych szukali przy pociągu, a nie na całej linii metra – wyjaśnił.

– No tak… – skwitował chłopak. – I pewnie do tej pory wszystkich już znaleźli. Może niepotrzebnie stamtąd odeszliśmy?

Paweł westchnął ciężko, zerkając na swoje czarne adidasy.

– Już nie pamiętasz, co się tam działo? – zapytał, spoglądając gniewnie na Maxa. – I co dalej się dzieje, tuż za tymi drzwiami? Jak myślisz, co by z nas zostało, gdybyśmy nie wydostali się z pociągu? Bo ja mam wrażenie, że nie za wiele.

Max popatrzył na Pawła, zszokowany jego niespodziewaną agresją. Co go ugryzło? Jezu, żeby tylko nie dziabnął go żaden zombie, bo jeszcze za chwilę się zmieni w jednego z nich. Chłopak zaczął uważnie przyglądać się barczystemu mężczyźnie. W bezpośrednim starciu nie miałby z nim najmniejszych szans.

– Nie, masz rację – odpowiedział ugodowo. – Dobrze, że się stamtąd zabraliśmy.

Mężczyzna spojrzał na chłopaka, zmarszczył brwi i przekrzywił głowę. W tym momencie po plecach Maxa przebiegł dreszcz przerażenia. „Patrzy się na mnie jak głodny pies na swojego pana jedzącego kolację” – pomyślał. „Powstrzymuje się, ale pewnie za chwilę wirus przejmie kontrolę i…”.

– Nie, nie ugryźli mnie – powiedział nagle Paweł. – Widzę, jak na mnie patrzysz. Nie bój się, nie zamierzam ci zrobić krzywdy.

Max wypuścił z ulgą powietrze.

– O ile nie będziesz zadawał durnych pytań – dodał Paweł, uśmiechając się pod nosem.

Twarz Maxa natychmiast się rozpromieniła. Odpowiedział uśmiechem.

– Masz jeszcze coś do jedzenia? – zapytał poważnie mężczyzna.

– Nie.

Paweł kiwnął głową w milczeniu. Max po raz kolejny w życiu poczuł się lepszy od tych wszystkich mięśniaków, z którymi miał do czynienia w szkole. Był chudszy, więc mniej jadł. Poza tym czasami miał wrażenie, że mózgi wielkich sztangistów i gości pakujących maniakalnie na siłowni nastawione są tylko na dwie rzeczy, czyli jedzenie i ćwiczenia. Co w sumie sprowadzało się do jednego – rośnięcia. Jednocześnie dopadła go refleksja, że bez mięśniaka, z którym aktualnie przebywał, nie zaszedłby daleko. Poza tym, Paweł nie był „mięśniakiem” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ćwiczył regularnie, aby utrzymać dobrą formę, ale do Pudziana było mu daleko. Cóż, dla wysuszonego chłystka spędzającego całe dnie przed komputerem każdy inny samiec, któremu nie widać kości, będzie mięśniakiem. „Co za różnica” – pomyślał Max. „Pewnie sam też bym sobie jakoś poradził”. I weź takiemu przetłumacz.

– Szkoda – westchnął Paweł, wspominając dwie kanapki, jakie znaleźli w plecaku chłopaka.

– Powinniśmy coś wymyślić – stwierdził błyskotliwie chłopak.

Paweł spojrzał w jego kierunku z ironicznym uśmiechem.

– Słucham, jakie masz pomysły, kierowniku? – zapytał.

Max delikatnie się zaczerwienił, zbity z tropu. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Po kilkunastu sekundach zaczął mówić:

– To znaczy, no wiesz… Chodziło mi tylko o to, że chyba nie powinniśmy tu zbyt długo zostawać. Wiesz, nie mamy jedzenia, niby siedzimy tu dopiero dwie godziny…

– Trzy.

– Dobra, trzy, ale nie wiadomo, ile czasu minie, nim jakaś ekipa ratunkowa nas tu namierzy. Siedzenie tutaj nic nie da.

– Brawo – przerwał mu Paweł. – A teraz, proszę, powiedz coś, czego nie wiemy.

W tonie żołnierza nie było grama sarkazmu, jednak chłopak odniósł wrażenie, że mężczyzna jest świadomy czegoś, o czym ten nie ma pojęcia. Ta niewiedza spowodowała, że poczuł lekki niepokój, ale paradoksalnie jakaś jego część czuła się z tym bezpiecznie. Jak z osobą, której można zaufać i powierzyć swój los.

– O Jezu, nie wiem. Po prostu kombinuję – chłopak wzruszył ramionami, nabzdyczając się po raz kolejny.

– Dobra, dobra, już spokojnie – Paweł starał się załagodzić sytuację. – Powiem ci tak… Tylko nie wpadaj w panikę, okej? Przestań liczyć na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Po pierwsze dlatego, że po drodze trafiliśmy na zamkniętą stację. Sam ją widziałeś. Spotkałeś się kiedykolwiek z tak zamkniętą stacją w środku dnia? – Max niechętnie pokręcił przecząco głową. – No właśnie. To raz – kontynuował Paweł, wystawiając palec. – Do tej pory nie trafiła tu żadna ekipa ratunkowa, żadni medycy, służba ochrony metra, nic, zero. Mógłbyś stwierdzić, że nikt nie wie, gdzie jesteśmy, ale nie jest to zgodne z prawdą. Bo widzisz, chłopaku, każdy pojedynczy kawałek podziemnego tunelu, włącznie z tym pomieszczeniem, jest monitorowany. To dwa.

Max rozejrzał się po rogach salki i faktycznie, po przeciwległej stronie od wejścia, tuż pod sufitem przyczepione było czarne, błyszczące oko kamery. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć?

– Wobec czego, jeżeli kogokolwiek interesowałby nasz los, znalazłby nas bez najmniejszego problemu – kontynuował Paweł. – Dotychczasowy brak reakcji świadczy o dwóch rzeczach: albo boją się otworzyć kraty i zejść na dół, a nas mają w dupie, albo skala zjawiska jest tak duża, że muszą ratować to, co się jeszcze da, a nas mają… w dupie. Tak czy inaczej, mamy przesrane jak w ruskim czołgu.

Chłopak patrzył na swojego towarzysza wybałuszonymi oczami. Jeżeli prawda czasem boli, to on dostał właśnie żelazną pięścią objawienia w sam nos.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – zdołał wydusić z siebie.

Paweł westchnął, zbierając myśli.

– Byłem na misji w Afganistanie – zaczął swoją opowieść. – Dostaliśmy namiary na takie jedno miejsce. Szczegóły nie są ważne. Wszystko miało być zrobione po cichu, delikatnie i niezauważalnie, czyli tak jak zawsze działaliśmy. Dotarliśmy do celu i nasz pluton został podzielony na trzy mniejsze pododdziały. Pierwszy miał zabezpieczać wejście, drugi spenetrować jaskinię, a trzeci obstawiać wyższe rejony góry. Mnie się trafił pierwszy. – Wzrok Pawła nabrał dziwnego blasku. – Wywiad doniósł, że z dużym prawdopodobieństwem w pieczarach kryje się jeden z ważniejszych członków ruchu oporu. Rozkaz był jednoznaczny. Mieliśmy przytargać bydlaka za brodę do bazy, martwego lub żywego, bez znaczenia. Wszystko szło gładko – ciągnął – aż do momentu, gdy zostaliśmy zaatakowani. Sukinsyny zastawiły na nas pułapkę. Zdalnie wysadzili wejście do jaskini, jednocześnie atakując zarówno mój pododdział, jak i ten zabezpieczający górę. Rozdzielili nas w kilkanaście minut, strzelając jak do kaczek. Okazało się, że moich kumpli wewnątrz jaskini potraktowali gazem. Oczywiście wszyscy mieliśmy maski, jednak one nie gwarantują stuprocentowego bezpieczeństwa. Wszystko zależy od czasu, który spędzasz w zagazowanym miejscu i od jego lokalizacji. W grocie nie było przeciągu, więc moi kumple mieli przesrane. Nie mieliśmy wyboru. Jakimś cudem udało się nam przegrupować i dotrzeć do rosomaków, które pozostawiliśmy kilka kilometrów dalej.

Paweł przerwał opowieść, żeby zaczerpnąć powietrza. Zamyślony patrzył w podłogę. Max wyobrażał sobie, że tamten pewnie przeżywał wszystko, co się wydarzyło daleko poza granicami kraju, po raz kolejny.

– Musieliśmy ich zostawić – wydusił z siebie żołnierz. Chłopak widział, z jakim trudem przyszło mu to wyznanie. – Jednak po paru dniach trzech z nich wróciło do bazy. Żaden z nas nie odważył się spojrzeć któremukolwiek z nich w oczy.

– No, ale gdybyście zostali, to by was wszystkich wystrzelali – chłopak starał się usprawiedliwić Pawła.

– Może tak, a może nie. Może udałoby się nam utrzymać pozycje na tyle długo, żeby się do nich dokopać. Tak czy inaczej, podjęliśmy decyzję o ratowaniu własnych dup.

24
{"b":"643245","o":1}