Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tamtego tygodnia spotkałem się z mnóstwem osób. Połowy ich nie pamiętam.

– Twierdził pan, że jeden był Anglikiem.

– Tak.

– A nie nazywał się przypadkiem Brum?

– Nie, nie nazywał się Brum – odparł bez wahania Jordan. – To bym raczej zapamiętał. No, na mnie chyba już czas.

Jordan ruszył do drzwi.

– Chciałem pana jeszcze o coś spytać. Jordan się odwrócił.

– Mianowicie?

– Jest pan Peterem Jordanem, prawda?

– A co to, u licha, za pytanie?

– Całkiem proste. Czy jest pan Peterem Jordanem?

– Oczywiście, że jestem Peterem Jordanem. Wie pan co, profesorze? Trochę snu dobrze by panu zrobiło.

Rozdział piąty

Londyn

Clive Roach siedział przy oknie kafejki naprzeciwko mieszkania Catherine Blake. Kelnerka przyniosła mu zamówioną herbatę i bułkę, a on natychmiast położył na stoliku monety. Nawyk zawodowy. Roach zwykle opuszczał lokale w pośpiechu. Ostatnie, czego sobie życzył, to zwracać na siebie uwagę. Sączył kawę i bez przekonania przerzucał gazetę. Właściwie nie interesowała go jej zawartość. Znacznie bardziej interesowały go drzwi po drugiej stronie ulicy. Deszcz się rozpadał na dobre. Nie miał szczególnej ochoty wychodzić na taką pogodę. Tego aspektu swojej pracy nie lubił – nieustannego narażania się na paskudną pogodę. Nie zliczyłby już przeziębień i katarów, które przez to złapał.

Przed wojną wykładał w szkole dla chłopców w zapadłej dziurze. W 1939 roku postanowił zaciągnąć się do wojska. Nie nadawał się na idealnego żołnierza: chudy, o ziemistej cerze, przerzedzonych włosach, dość słabym głosie. Gdzież mu tam do oficera. Czekając na komisję poborową, zauważył, że obserwuje go dwóch jegomościów w garniturach. Zauważył też, że zażądali jego akt i przeglądali je z wielkim zainteresowaniem. Po kilku minutach wyciągnęli go z kolejki, powiedzieli, że są z wywiadu wojskowego, i zaproponowali pracę.

Roach lubił obserwować. Miał to we krwi, błyskawicznie zapamiętywał też nazwiska i twarze. Och, zdawał sobie sprawę, że nie otrzyma medali za bohaterską walkę na polu bitwy, a po wojnie nie będzie mógł snuć w pubie długich opowieści kombatanckich. Ale wykonywał ważne zadania i dobrze się spisywał w tym zawodzie. Jadł bułkę i myślał o Catherine Blake. Od 1939 roku śledził wielu niemieckich szpiegów, ale tamci nie sięgali jej do pięt. Prawdziwa profesjonalistka. Raz go wykiwała, ale poprzysiągł sobie, że to się więcej nie powtórzy.

Skończył bułkę i dopił herbatę. Zerknął znad stolika i zauważył, że Catherine wychodzi z domu. Podziwiał jej rzemiosło. Zawsze na moment się zatrzymywała, wykonując jakąś prozaiczną czynność, a równocześnie rozglądając się po ulicy i upewniając, czy nikt jej nie śledzi. Dziś mordowała się z parasolem, jakby jej się popsuł.

Jest pani bardzo dobra, panno Blake – pomyślał Roach. Ale ja jestem lepszy.

Patrzył, jak Catherine w końcu otwiera parasol i rusza. Roach wstał, włożył płaszcz i ruszył za nią.

Horst Neumann obudził się, kiedy pociąg telepał się przez północno- wschodnie przedmieścia Londynu. Zerknął na zegarek: wpół do jedenastej. Na Liverpool Station powinni byli dojechać o dziesiątej dwadzieścia trzy. Cud, że pociąg się spóźnił zaledwie o kilka minut. Ziewnął, przeciągnął się i wyprostował. Popatrzył przez okno na bure wiktoriańskie kamienice czynszowe, które mijali. Umorusane dzieciaki machały przejeżdżającemu pociągowi. Neumann odmachał im, czując się idiotycznie angielsko. W przedziale siedziało jeszcze troje pasażerów: dwóch żołnierzy i młoda kobieta w ubraniu robotnicy, która z troską zmarszczyła brwi na widok jego obandażowanej twarzy. Teraz powiódł po nich wszystkich wzrokiem. Zawsze się bał, czy nie mówił przez sen, choć przez ostatnie parę nocy śnił w języku angielskim. Odchylił głowę i znowu przymknął oczy. Boże, ależ był zmęczony. Pobudka o piątej, z wioski wyjechali o szóstej, żeby Sean mógł go podrzucić do Hunstanton na pociąg do Londynu o 7.12.

Ubiegłej nocy źle spał. To przez rany i obecność Jenny Colville w łóżku. Obudziła go przed świtem, wymknęła się z domu Doghertych, żeby w strugach deszczu i ciemnościach wrócić rowerem do domu. Neumann miał nadzieję, że bezpiecznie dotarła na miejsce. Miał nadzieję, że Martin na nią nie czekał. Głupio postąpił, zgadzając się, żeby z nim spędziła noc. Myślał o tym, jak się będzie czuła, kiedy on zniknie. Nie napisze, nie odezwie się ani słowem. Martwił się. Co by czuła, gdyby kiedykolwiek odkryła prawdę: że nie nazywał się James Porter i nie był rannym brytyjskim żołnierzem, który w ich wiosce szukał spokoju i wytchnienia. Że naprawdę nazywał się Horst Neumann i był odznaczonym niemieckim spadochroniarzem, który zjawił się w Anglii, by szpiegować, i oszukał ją w najgorszy z możliwych sposób. Tylko w jednym jej nie oszukał. Lubił ją. Nie tak, jak by sobie życzyła, ale naprawdę leżało mu na sercu jej dobro.

Pociąg przyhamował, zbliżając się do Liverpool Street. Neumann wstał, włożył ciepłą kurtkę i wyszedł z przedziału. W korytarzu był ścisk. Wraz z innymi pasażerami przesuwał się do wyjścia. Ktoś przed nim otworzył drzwi i Neumann wyskoczył z toczącego się pociągu. Dał bilet konduktorowi i przeszedł na stację metra. Tam kupił bilet do Tempie i złapał najbliższą kolejkę. Już po kilku minutach szedł na górę po schodach i kierował się na północ, do Strandu.

Catherine Blake wzięła taksówkę do Charing Cross. Punkt spotkania mieli wyznaczony niedaleko, przed sklepem na Strandzie. Zapłaciła kierowcy i rozłożyła parasol. Ruszyła przed siebie. Zatrzymała się przy budce telefonicznej, podniosła słuchawkę i udawała, że dzwoni. Spojrzała przez ramię. Intensywny deszcz ograniczał widoczność, ale nie zauważyła towarzystwa. Odwiesiła słuchawkę, wyszła z budki i dalej szła Strandem w kierunku wschodnim.

Clive Roach wymknął się z tyłu służbowej furgonetki i śledził Catherine idącą Strandem. W czasie krótkiej przejażdżki zrzucił płaszcz i kapelusz i przebrał się w ciemnozielony sztormiak i wełnianą czapkę. Całkowicie się przeistoczył – z urzędnika w robotnika. Obserwował, jak Catherine Blake zatrzymuje się w budce i udaje, że dzwoni. On stanął przy stoisku z prasą. Przeglądając tytuły, przywołał przed oczy twarz agenta, którego profesor Vicary ochrzcił imieniem Rudolf. Roach otrzymał proste zadanie. Śledzić Catherine Blake, dopóki nie przekaże materiału Rudolfowi, a wtedy ruszyć za nim. Podniósł wzrok w chwili, gdy Catherine odwieszała słuchawkę i wychodziła z budki. Wtopił się w tłum i ruszył za nią.

Neumann zauważył Catherine zmierzającą w jego kierunku. Stanął przy sklepie, omiatając wzrokiem twarze i ubrania przechodniów na chodniku. Kiedy się zbliżyła, odwrócił się od witryny i ruszył w jej stronę. Kontakt trwał krótko, sekundę, może dwie. Ale wystarczyło, żeby negatyw znalazł się w dłoni Neumanna. Wsunął go do kieszeni. Catherine szybko poszła dalej i zniknęła w tłumie. Neumann zrobił kilka kroków, zapamiętując twarze. Potem nagle się zatrzymał przy innej witrynie, odwrócił się i dyskretnie ruszył za Catherine.

Clive Roach namierzył Rudolfa i zauważył wymianę.

Spryciarze z was, co? – pomyślał.

Widział, jak Rudolf się zatrzymuje, odwraca i idzie w tym samym kierunku, co Catherine Blake. Od 1939 roku Roach napatrzył się dość na spotkania niemieckich agentów, ale nigdy się nie zdarzyło, żeby jeden potem śledził drugiego. Zwykle każde ruszało w swoją drogę. Roach podniósł kołnierz kurtki i ostrożnie podążył ich śladem.

Catherine Blake szła na wschód Strandem, potem Victoria Embankment. Właśnie wtedy zauważyła za sobą Neumanna. W pierwszej chwili ogarnął ją gniew. Wedle podstawowych instrukcji mieli się rozdzielać – i to szybko – po przekazaniu materiału. Neumann znał te zasady i do tej pory stosował się do nich bez zarzutu.

94
{"b":"107143","o":1}