Właśnie podziwiał swe dzieło, kiedy radio ożyło. Rzucił się do niego i nałożył słuchawki. Wiadomość była krótka. Nadał potwierdzenie odbioru i wypadł na dwór.
Na plażę dojechał w niecałe trzy minuty.
Na końcu drogi zeskoczył z roweru i ukrył go wśród drzew. Wspiął się na wydmy, przełazi na drugą stronę i popędził przez plażę. Ogniska sygnalizacyjne były na swoim miejscu, nikt ich nie ruszył. Z oddali dobiegał warkot samolotu.
Wielki Boże – pomyślał. Więc on rzeczywiście przyleci.
Zapalił ogniska. W kilka sekund plażę rozjaśniły płomienie.
Przycupnięty w trawie Dogherty czekał. Po chwili samolot zszedł nad plażę i moment później z tyłu wyskoczył czarny kształt. Spadochron otworzył się z trzaskiem i maszyna zawróciła nad morze.
Dogherty wynurzył się z trawy i popędził nad wodę. Zanim dobiegł, Niemiec już bezbłędnie wylądował, przetoczył się i zaczął zbierać czarny spadochron.
– Ty zapewne nazywasz się Sean Dogherty – odezwał się doskonałą angielszczyzną absolwenta ekskluzywnej szkoły.
– Zgadza
się – odparł Sean zaskoczony. – A ty zapewne jesteś niemieckim szpiegiem.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Coś w tym stylu. Słuchaj, staruszku, poradzę sobie. Może byś zgasił te cholerne ogniska, zanim cały świat się dowie, że tu jesteśmy.
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział pierwszy
Prusy Wschodnie; grudzień 1927
Tej zimy jelenie głodują. Wychodzą z lasu i grzebią na łąkach w poszukiwaniu jedzenia. Właśnie stoi tam – olbrzymi jeleń, w promieniach ostrego słońca, z nosem wetkniętym w ziemie szuka odrobiny zmarzniętej trawy. Kryją się za pagórkiem. Anna leży na brzuchu, papa przykucnął tuż przy niej. Szepcze jej do ucha instrukcje, lecz ona nie słucha. Nie potrzebuje wskazówek. Czekała na ten dzień. Wyobrażała go sobie. Szykowała się.
Wsuwa łuski do lufy strzelby. Strzelba jest nowa, gładziutka, bez najmniejszego zadraśnięcia, pachnie świeżym smarem. To jej prezent urodzinowy. Dziś kończy piętnaście lat.
Jeleń to również jej prezent urodzinowy.
Już wcześniej chciała zastrzelić duże zwierzę, ale papa się nie zgadzał.
– Zabicie jelenia to ogromne przeżycie – wyjaśniał. – Trudno je opisać. Trzeba tego doświadczyć, i nie pozwolę, żebyś przez to przeszła, zanim będziesz na tyle dojrzała, żeby to pojąć.
Strzał będzie trudny: od ofiary dzieli ją sto pięćdziesiąt metrów, z boku wieje silny, lodowaty wiatr. Mróz szczypie dziewczynkę w policzki, cała się trzęsie z zimna, palce zdrętwiały mimo rękawiczek. W wyobraźni układa sobie strzał: delikatnie naciśnij spust, tak by kula trafiła dokładnie tam, gdzie chcesz. Tak jak uczył ją papa.
Wiatr mocniej szarpnął. Anna czeka.
Dźwiga się na jedno kolano, ustawia broń w pozycji do strzału. Jeleń, spłoszony chrzęstem śniegu, podnosi olbrzymi łeb i odwraca się w kierunku, skąd dobiegł dźwięk.
Szybko celuje w łeb zwierzęcia, bierze poprawkę na wiatr i strzela. Kula przeszywa oko, jeleń wali się na zaśnieżoną łąkę.
Opuszcza broń, odwraca się do papy. Spodziewa się promiennego uśmiechu, okrzyków radości, otwartych ramion i pochwały. Tymczasem kiedy papa wodzi wzrokiem od martwego zwierzęcia do niej, z jego nieruchomej twarzy niczego nie można wyczytać.
– Twój ojciec zawsze marzył o synu, ale mu go nie dałam – mówiła jej matka, kiedy konała na gruźlicę w sypialni na końcu korytarza. – Bądź tym, kim chce, żebyś była. Pomóż mu, Anno. Zaopiekuj się nim zamiast mnie.
Zrobiła wszystko, o co prosiła matka. Nauczyła się jeździć konno, strzelać i wykonywać zajęcia chłopców – tyle że była od nich lepsza. Towarzyszyła papie na wszystkich jego placówkach dyplomatycznych. W poniedziałek wyruszają do Ameryki, gdzie papa zostanie pierwszym konsulem.
Anna słyszała, że w Ameryce grasują gangsterzy, rozbijają się po ulicach olbrzymimi czarnymi wozami i strzelają do każdego, kto im wejdzie w drogę. Jeśli gangsterzy spróbują skrzywdzić papę, strzeli im prosto w oczy ze swej nowej broni.
Tej nocy leżą przytuleni w obszernym łóżku papy. W kominku płoną polana. Na dworze szaleje zawierucha. Wyje wiatr, a gałęzie drzew uderzają w ściany domu. Anna zawsze myśli, że próbują się dostać do środka, bo im zimno. Płomienie strzelają, zapach dymu jest ciepły, cudowny. Ona wtula twarz w policzek papy, kładzie mu rękę na torsie.
– Bardzo przeżywałem zabicie swego pierwszego jelenia – mówi papa, jakby się przyznawał do klęski. – Omal nie odłożyłem broni. Dlaczego tobie to przyszło bez trudu, Anno, kochanie?
– Nie wiem, papo, po prostu przyszło.
– Widziałem tylko wpatrzone w siebie ślepia tego cholernika. Olbrzymie brązowe ślepia. Piękne. A gdy zobaczyłem, jak ucieka z nich życie, poczułem się strasznie. Jeszcze przez tydzień nie mogłem o tym zapomnieć.
– Ja nie widziałam ślepi. Odwraca się do niej w mroku.
– A co widziałaś? Waha się.
– Widziałam jego twarz.
– Czyją twarz, kochanie? – Nie rozumie. – Jelenia?
– Nie, papo, nie jelenia.
– Anno, kochanie, o czym, na Boga, ty mówisz? Rozpaczliwie pragnie mu powiedzieć, powiedzieć komukolwiek.
Gdyby matka żyła, może jej zdołałaby wyznać. Ale nie może się zmusić, by o tym opowiedzieć papie. Oszalałby. To by nie było wobec niego w porządku.
– Nic, papo. Jestem zmęczona. – Całuje go w policzek. – Dobranoc, papo. Miłych snów.
Londyn; styczeń 1944
Minęło sześć dni, od kiedy Catherine Blake otrzymała wiadomość z Hamburga. W tym czasie wielokrotnie i bardzo poważnie zastanawiała się, czyby jej nie zignorować.
Pod kryptonimem alfa kryło się spotkanie w Hyde Parku, na ścieżce wiodącej przez zagajnik. Catherine nie mogła zapanować nad niepokojem. Od 1940 roku MI- 5 aresztowała tuziny agentów. Niewątpliwie przynajmniej część z nich sypała przed spotkaniem z katem.
Teoretycznie nie miało to żadnego wpływu na jej sytuację. Vogel obiecał, że w jej przypadku wszystko będzie wyglądać inaczej. Inne będą hasła radiowe, inne ustalone spotkania, inne szyfry. Nawet jeśli Anglicy dopadli i powiesili wszystkich niemieckich szpiegów, żaden ślad nie doprowadzi do niej.
Catherine chciałaby posiadać pewność siebie Vogla. Siedział setki mil stąd, odcięty od Wielkiej Brytanii kanałem La Manche, poruszał się na ślepo. Najmniejszy jego błąd może doprowadzić do jej aresztowania lub śmierci. Weźmy chociażby miejsce spotkania. Noc była lodowata; każdy błąkający się bez celu po Hyde Parku automatycznie może wzbudzić podejrzenia. Idiotyczny błąd, zgoła nie w stylu Vogla. Widocznie żyje pod ogromną presją. To zrozumiałe. Szykuje się inwazja, wszyscy o tym mówią. Pytanie tylko kiedy i gdzie.
Jeszcze z jednego powodu nie wyglądała tego spotkania: bała się wciągnięcia w grę. Przyzwyczaiła się do obecnego stanu rzeczy, może nawet za bardzo. Życie nabrało już pewnego rytmu i tempa. Miała swoje wygodne mieszkanie, pracę wolontariuszki, pieniądze Vogla, z których się utrzymywała. Nie chciało jej się, już niemal u kresu wojny, narażać na niebezpieczeństwo. Bynajmniej nie myślała o sobie jako o niemieckiej patriotce. Przybrana tożsamość wydawała się całkiem bezpieczna. Mogła przeczekać wojnę, a potem wrócić do Hiszpanii. Z powrotem znaleźć się w wielkiej estancia u stóp gór. I z Marią.
Catherine skręciła do Hyde Parku. Odgłosy wieczornego szczytu w Kensingtonie zmieniły się w przyjemny szum.
Z dwóch powodów stawiła się na spotkanie.
Po pierwsze, ze względu na bezpieczeństwo ojca. Catherine nie zgłosiła się do Abwehry na szpiega, zmuszono ją do współpracy. Instrumentem nacisku Vogla stał się jej ojciec. Vogel jasno dał jej do zrozumienia, że jeśli nie zgodzi się pojechać do Anglii, ojcu stanie się krzywda. Będzie aresztowany, osadzony w obozie koncentracyjnym, a może nawet zabity. Jeśli teraz nie zgodzi się wypełnić zadania, życie jej ojca z pewnością zawiśnie na włosku.