Popijała herbatę, obserwując znad kubka Neumanna. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, że to człowiek MI- 5 podszywający się pod niemieckiego agenta. Mogłaby się bawić w głupie sztuczki: sprawdzić jego niemiecki albo spytać o jakieś mało znane berlińskie kafejki, ale jeśli naprawdę jest agentem MI- 5, miałby dość rozumu, by uniknąć oczywistych pułapek. Znał schemat, dużo wiedział o Voglu, a jego historia brzmiała dość prawdopodobnie. Dlatego postanowiła iść dalej. W chwili gdy Neumann chciał podjąć rozmowę, zawył sygnał alarmu przeciwlotniczego.
– Czy musimy potraktować to poważnie? – spytał Neumann. – Widziałeś budynek za tą kamienicą?
Owszem, Neumann go widział: gruzowisko pokruszonych cegieł i zawalonych stropów.
– Gdzie jest najbliższy schron?
– Tuż za rogiem. – Uśmiechnęła się. – Witamy z powrotem w Londynie, poruczniku Neumann.
Wczesnym wieczorem następnego dnia Neumann wysiadł z pociągu na stacji Hunstanton. Na peronie czekał na niego Dogherty niespokojnie palący papierosa.
– Jak poszło? – spytał go w drodze do furgonetki. – Bez najmniejszych problemów.
Dogherty jechał z nadmierną szybkością po krętej, wyboistej, jednopasmowej drodze. Sądząc po odgłosach, samochodowi przydałby się gruntowny remont. Smuga bladego światła na próżno usiłowała rozjaśnić ciemności. Neumann czuł się, jakby tylko z jedną zapaloną zapałką krążył po obcym, pogrążonym w mroku domu. Mijali ciemne wioski – Holme, Thoerham, Titchwell – w których okna sklepów i domów tak szczelnie zasłonięte, że nie sposób było dostrzec śladów ludzkiej obecności. Dogherty opowiadał Neumannowi, jak mu upłynął dzień, ale on nie podjął rozmowy. Wspominał ubiegłą noc.
Razem z innymi pobiegli na stację metra i przez trzy godziny czekali na peronie na sygnał odwołania alarmu. Catherine przysnęła, oparłszy mu głowę na ramieniu. Zastanawiał się, czy dziś po raz pierwszy od sześciu lat poczuła się bezpieczna. Zdumiewająco piękna kobieta, ale krył się w niej jakiś smutek, może rana z dzieciństwa, zadana przez nieuważnego dorosłego. Drgnęła przez sen, musiało jej się przyśnić coś złego. Musnął gęste loki rozsypane na jego ramieniu. Na dźwięk syreny ocknęła się niczym żołnierz na wrogim terytorium: szybko, szeroko otwierając oczy, ręką szukając jakiejś broni. W tym wypadku okazała się nią torebka, gdzie musiała pewnie trzymać pistolet albo nóż.
Rozmawiali do świtu. A właściwie to on mówił, ona słuchała. Odzywała się tylko, by go poprawić, jeśli się pomylił, albo sprostować jakąś nieścisłość w jego opowiadaniu. Nie ulegało wątpliwości, że to kobieta obdarzona wybitnym umysłem, zdolnym przechowywać całe pokłady informacji. Nic dziwnego, że Vogel z takim szacunkiem się wyrażał o jej zdolnościach.
Nad Londynem wstawał szary świt, kiedy Neumann wyślizgnął się z jej mieszkania. Zachowywał się jak kochanek, opuszczający lubą: oglądał się przez ramię, w twarzach przechodniów szukał śladów podejrzliwości. Przez trzy godziny błąkał się po Londynie w zimnej mżawce, raz za razem nagle skręcając, zmieniając autobusy, obserwując odbicia w szybach. Uznał, że nikt go nie śledzi i ruszył z powrotem na Liverpool Street.
W pociągu ułożył głowę na rękach i próbował zasnąć. Nie daj się jej oczarować, żartobliwie ostrzegał Vogel ostatniego dnia na farmie pod Berlinem. Trzymaj się od niej w bezpiecznej odległości. Są w niej mroczne miejsca, w których wolałbyś się nie znaleźć. Neumann przywołał przed oczy jej obraz: jak w słabym świetle słucha relacji o Peterze Jordanie i o tym, czego się od niej oczekuje. Właśnie ten denerwujący bezruch najbardziej go uderzył; jej dłonie spoczywały na kolanach, a głowa i ramiona nawet nie drgnęły. Tylko oczy błądziły po pokoju, zahaczając o jego twarz, prześlizgując się po jego ciele. Niczym szperacze. Przez moment nawet dopuścił do siebie myśl, że Catherine go pragnie. Jednak teraz, kiedy Hampton Sands zniknęła w mroku za samochodem, a przed nimi wyrósł dom Dogherty'ego, Neumann doszedł do bardzo niepokojącego wniosku. Catherine tak bacznie mu się przyglądała nie dlatego, że jej wpadł w oko, ale dlatego, że zastanawiała się, jak najlepiej go zabić, gdyby pojawiła się taka konieczność.
Wychodząc rankiem, Neumann wręczył jej list. Odłożyła go na bok, zbyt przerażona, by czytać. Teraz, leżąc w łóżku, otworzyła kopertę drżącymi dłońmi i przeczytała:
Moja najdroższa Anno,
cieszę się, że jesteś zdrowa i bezpieczna. Od kiedy odeszłaś, wszelkie światło zniknęło z mego życia. Modlę się, żeby ta wojna jak najrychlej się skończyła i żebyśmy znowu mogli być razem. Dobranoc, słodkich snów, maleńka.
Twój uwielbiający cię ojciec
Przeczytawszy list, wyszła do kuchni i przyłożyła go do płomienia kuchenki gazowej, a potem wrzuciła do zlewu. Zapłonął na chwilę i szybko zgasł. Odkręciła kran i spłukała czarny popiół. Podejrzewała, że list został podrobiony – Vogel sprokurował go, żeby utrzymać ją na smyczy. Obawiała się, że ojciec już nie żyje. Wróciła do łóżka i leżała bezsennie w delikatnym świetle poranka, wsłuchana w bębnienie deszczu o szybę. Myślała o ojcu, myślała o Voglu.
Rozdział czwarty
Hrabstwo Gloucester, Anglia
– Gratulacje, Alfredzie. Wejdź do środka. Przykro mi, że to się stało właśnie w ten sposób, ale od tej pory jesteś wcale bogatym człowiekiem.
Martin Kenton z impetem wyciągnął rękę, jakby oczekiwał, że Vicary się na nią entuzjastycznie rzuci. Tymczasem profesor tylko lekko ją uścisnął i minął Kentona, kierując się prosto do salonu ciotki.
– Co za cholerny mróz – narzekał Kenton, gdy Vicary oglądał pokój. Nie widział go od początku wojny, ale nic się tu nie zmieniło. – Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale pozwoliłem sobie rozpalić ogień. Zimno było jak w psiarni. Przygotowałem też herbatę. Z prawdziwym mlekiem. Wątpię, czy je ostatnio w Londynie często pijacie.
Vicary zdjął płaszcz, a prawnik przeszedł do kuchni. Domeczek – bo tak Matylda uparcie go nazywała – tak naprawdę był sporą budowlą z wapienia z Cotswolds, otoczoną cudownym ogrodem i wysokim murem. Tej nocy, kiedy Boothby przekazywał Vicary'emu najnowszą sprawę, ciotka umarła na zawał serca. Vicary wybierał się na pogrzeb, ale właśnie tego ranka wezwał go Churchill, bo ludzie z Bletchley Park rozszyfrowali nadane przez Niemców wiadomości. Matylda właściwie wychowała Vicary'ego, zaopiekowała się nim po śmierci matki, gdy miał dwanaście lat. Pozostali najlepszymi przyjaciółmi. Tylko jej się przyznał do pracy w MI- 5. „Co właściwie robisz, Alfredzie? Łapię niemieckich szpiegów, ciociu. Och, to wspaniale, Alfredzie!".
Z oszklonych drzwi na taras rozciągał się widok na martwy, zimowy ogród.
Czasem łapię szpiegów, ciociu – pomyślał Vicary. – Czasem oni mają nade mną przewagę.
Tego ranka z Bletchley Park dotarła kolejna rozszyfrowana wiadomość. Szpieg donosił z Wielkiej Brytanii, że doszło do spotkania i agent przyjął zadanie. Vicary z coraz większym sceptycyzmem myślał o szansach dopadnięcia tych ludzi. Dzisiejszego ranka sytuacja jeszcze się pogorszyła. Zatrzymano i sprowadzono na przesłuchanie dwóch mężczyzn, którzy spotkali się na Leicester Square. Starszy okazał się wyższym urzędnikiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, młodszy był jego kochankiem. Boothby'ego omal szlag nie trafił.
– Jak minęła podróż? – zawołał Kenton z kuchni, przekrzykując brzęk porcelany i szum wody.
– Dobrze – odparł Vicary.
Boothby łaskawie pozwolił mu pożyczyć rovera z wydziału transportu.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wybrałem się na miłą przejażdżkę samochodową poza miasto – powiedział Kenton, wchodząc do pokoju z tacą. – Ale przypuszczam, że dostęp do paliwa i wozów stanowi jedną z ubocznych korzyści twojej nowej pracy.
Kenton był wysoki – tak samo wysoki jak Boothby – ale figurą ani sprawnością fizyczną się do niego nie umywał. Nosił okrągłe okularki, które ginęły na jego pulchnej twarzy, i cienki wąsik, który wyglądał, jakby go narysowano kredką do oczu. Postawił tacę na stoliku przy kanapie z pietyzmem, jakby to było płynne złoto, nalał do filiżanek mleka, po czym dodał herbaty.