Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– I co potem? – spytał Alfred Vicary.

– Weszła na stację Stockwell – odparł Harry. – Wysłaliśmy tam człowieka, ale już zdążyła wsiąść do pociągu.

– Niech to szlag – mruknął Vicary.

– Wsadziliśmy do metra człowieka w Waterloo i podjął trop.

– Jak długo była sama?

– Jakieś pięć minut.

– Spokojnie można się spotkać z dziesięcioma agentami.

– Niestety tak, Alfredzie.

– I co dalej?

– Jak zwykle. Przez prawie półtorej godziny goniła naszych ludzi po całym West Endzie. W końcu weszła do kawiarni i dała nam pół godziny oddechu. Potem ruszyła na Leicester Square. Przeszła plac i zawróciła do Earl's Court.

– Z nikim się nie kontaktowała?

– Niczego takiego nie zauważyliśmy.

– A na Leicester Square?

– Nasi ludzie nic nie zauważyli.

– Skrzynka przy Bayswater Road?

– Skonfiskowaliśmy zawartość. Na samej górze znaleźliśmy białą, nie zaadresowaną kopertę. Chodziło jej tylko o sprawdzenie ogona.

– Cholera jasna, jest dobra.

– Zawodowiec całą gębą.

Vicary połączył czubki palców, tworząc z nich dzwonnicę.

– Nie sądzę, żeby urządzała sobie takie wycieczki po mieście z miłości do świeżego powietrza, Harry. Albo gdzieś się pozbyła materiału, albo się spotkała z agentem.

– Pewnie w metrze – powiedział Harry.

– Mogło to być w każdym dowolnie wybranym miejscu. – Vicary rąbnął pięścią w oparcie fotela. – Szlag by to!

– Po prostu musimy dalej ją śledzić. Kiedyś w końcu popełni błąd.

– Nie liczyłbym na to, Harry. A im dłużej będziemy ją obserwować, tym większe prawdopodobieństwo, że zauważy obstawę. A jeśli zauważy…

– To po nas – dokończył za Vicary'ego Harry.

– Zgadza się, Harry. Po nas.

Vicary zniszczył dzwonnicę z palców, żeby zasłonić ziewnięcie.

– Rozmawiałeś z Grace?

– Tak. Szukała, gdzie mogła. Nic nie znalazła.

– A co z Brumem?

– To samo. Nie ma takiego kryptonimu ani dla akcji, ani dla agenta. – Harry posłał Vicary'emu przeciągłe spojrzenie. – Byłbyś uprzejmy mi wyjaśnić, dlaczego poprosiłeś Grace o znalezienie tych nazwisk?

Vicary podniósł wzrok i wytrzymał spojrzenie kolegi.

– Gdybym ci powiedział, wsadziłbyś mnie do czubków. To nic, po prostu wzrok płata mi figle. – Vicary spojrzał na zegarek i znowu ziewnął. – Muszę wszystko odraportować Boothby'emu i zabrać kolejną paczkę materiałów Kettledrum.

– Czyli gra się toczy dalej?

– O ile Boothby wszystkiego nie odwoła, to tak.

– Zaplanowałeś już coś na dzisiejszy wieczór? Vicary dźwignął się na nogi i włożył płaszcz.

– Pomyślałem, że kolacja i dancing w „Four Hundred Club" stanowiłyby miłą odmianę. Potrzebuję swojego człowieka, który miałby ich na oku. Może byś zaprosił Grace? Spędzilibyście mile wieczór na koszt firmy.

Rozdział dwunasty

Berchtesgaden

– Lepiej bym się czuł, mając tych drani przed sobą, zamiast za – oświadczył ponuro Wilhelm Canaris, siedzący z tyłu służbowego mercedesa, który po siwej, betonowej drodze mknął do szesnastowiecznego miasteczka Berchtesgaden.

Vogel obejrzał się i zerknął przez tylne okno. Za nimi, w drugim wozie, siedzieli Heinrich Himmler oraz Walter Schellenberg. Odwrócił głowę i przez szybę samochodu popatrzył na okolicę. Śnieg padał na malownicze miasteczko. Vogel był w kiepskim nastroju, toteż pomyślał, że wygląda to jak kiczowata pocztówka. „Przyjedź do pięknego Berchtesgaden! Domu führera!". Złościło go, że w tak krytycznym momencie wywleczono ich z Tirpitz Ufer.

Dlaczego nie może zostać w Berlinie, jak my wszyscy? Siedzi zagrzebany albo w swoim Wilczym Szańcu w Kętrzynie, albo na szczycie Adlerhorst w Bawarii – pomyślał.

Postanowił wyciągnąć przynajmniej jedną korzyść z tej podróży: zamierzał zjeść kolację z Gertrudą i córkami i przenocować u teściów. Mieszkały u matki Gertrudy, jakieś dwie godziny drogi od Berchtesgaden. Boże, kiedy ostatni raz je widział? Jeden dzień w Boże Narodzenie. Dwa dni w październiku ubiegłego roku. Trude swoim dźwięcznym, figlarnym głosem obiecała mu na kolację pieczeń wieprzową i ziemniaki z kapustą, obiecała, że w nocy, kiedy już dzieci i rodzice zasną, ułożą się przy kominku, a ona zrobi cudowne rzeczy z jego ciałem. Trude zawsze lubiła właśnie tak się kochać, z dreszczykiem obawy, czy ktoś ich nie przyłapie. Taka atmosfera zawsze ją podniecała, cofała o dwadzieścia lat, kiedy Vogel jeszcze studiował w Lipsku. Vogla to już dawno przestało bawić.

Wszystko to jej wina – specjalnie to zrobiła, za karę, że ją wysłał do Anglii. „Patrz na mnie i przypominaj sobie następnym razem, kiedy będziesz się kochał z żoną".

Boże, dlaczego teraz mi to przyszło do głowy? – myślał Vogel. Udało mu się ukryć te uczucia przed Gertrudą, tak samo jak wszystko inne. Nie urodził się kłamcą, ale doskonale opanował tę sztukę. Gertruda nadal sądziła, że jest radcą prawnym Canarisa. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że kieruje supertajną siatką szpiegowską w Wielkiej Brytanii. Jak zwykle oszukał też żonę co do celu swej podróży. Trude żyła w przekonaniu, że mąż towarzyszy Canarisowi w jednej z rutynowych inspekcji, nie że jedzie na górę Kehlstein, żeby wprowadzić Hitlera w plany aliantów inwazji ^na Francję. Vogel obawiał się, że rzuciłaby go, gdyby dowiedziała się prawdy. Zbyt wiele razy ją oszukał, od zbyt dawna okłamywał. Nigdy więcej by mu nie zaufała. Często myślał, że łatwiej by mu przyszło powiedzieć jej o Annie, niż się przyznać, że szpieguje dla Hitlera.

Canaris karmił psy sucharami. Vogel zerknął na niego i odwrócił wzrok. Czy to naprawdę możliwe? Czy ten mężczyzna, który wyrwał go z prawa i uczynił najlepszym szpiegiem Abwehry, rzeczywiście jest zdrajcą? Niewątpliwie Canaris nie ukrywał swej pogardy do nazistów. Świadczyła o tym odmowa wstąpienia do partii, nieustanne sarkastyczne uwagi pod adresem Hitlera. A czy ta pogarda sięgnęła aż zdrady? Jeśli Canaris jest zdrajcą, może to mieć nieobliczalne skutki dla siatek Abwehry w Anglii; Canaris mógł zdradzić wszystko.

Jeśli Canaris jest zdrajcą – pomyślał Vogel – to dlaczego większość ich siatek w Anglii funkcjonuje? To się nie trzyma kupy. Gdyby Canaris wsypał agentów, Anglicy natychmiast by ich zwinęli. Sam fakt, że decydująca większość niemieckich agentów wysłanych do Wielkiej Brytanii nadal pracuje, można uznać za dowód, że Canaris nie zdradził Niemiec.

Teoretycznie siatce Vogla nie groziła zdrada. Zgodnie z ich umową, Canaris miał bardzo ogólnikowe pojęcie o Łańcuchu V. Agenci Vogla nie kontaktowali się z innymi szpiegami. Opracowano dla nich odrębne kody radiowe, procedury spotkań i linie finansowania. Vogel zaś trzymał się z dala od Hamburga, ośrodka kontroli angielskich siatek. Pamiętał tych idiotów, których Canaris i jego podwładni wysłali do Anglii, zwłaszcza latem czterdziestego roku, kiedy inwazja na Wielką Brytanię zdawała się przesądzona i Canaris zapomniał nawet o minimalnej ostrożności. Agenci byli słabo wyszkoleni i słabo zaopatrzeni. Vogel wiedział, że niektórzy dostali tylko po dwieście funtów – żałosne grosze – ponieważ

Abwehra i sztab generalny sadzili, że Wielka Brytania padnie równie łatwo jak Polska i Francja. Większość tych szpiegów to skończeni kretyni, jak choćby Karl Becker, zboczeniec, żarłok, który szukał w szpiegostwie pieniędzy i przygody. Vogel do tej pory nie pojmował, jakim cudem Becker jeszcze nie wpadł. On sam nie lubił przygód. Nie ufał nikomu, kto sam z siebie chciał udać się za linię wroga i szpiegować; tylko głupiec mógłby o czymś takim marzyć. A głupcy nie nadają się na agentów. Vogel szukał tylko ludzi obdarzonych charakterem oraz inteligencją. Resztę: motywację, przygotowanie, gotowość do posłużenia się przemocą, załatwiał on sam.

W miarę jak pięli się krętą Kehlsteinstrasse, temperatura spadała. Silnik samochodu rzęził, koła tańczyły na śliskiej nawierzchni. Po pewnym czasie kierowca zatrzymał się przed olbrzymimi wrotami z brązu u stóp góry Kehlstein. Grupa esesmanów przeprowadziła błyskawiczną rewizję, po czym naciśnięciem guzika otworzono wrota. Samochód zostawił za sobą wirujące płatki śniegu i zanurzył się w długi tunel. Marmurowe ściany oświetlone były ozdobnymi latarniami z brązu.

85
{"b":"107143","o":1}