W ciemnościach wyciągnęła rękę i musnęła jego twarz.
– Powinieneś pójść do lekarza. To rozcięcie na policzku wyglądało paskudnie.
– Mary świetnie się spisała. Jenny się uśmiechnęła.
– Nabrała wprawy przy Seanie. Mówiła, że za jego młodych lat sobota się dla niego nie liczyła, jeśli nie skończyła się solidną bójką w pubie.
– Jak się czuje twój ojciec? Chyba uderzyłem go o jeden raz za dużo.
– Wydobrzeje. Och, twarz wygląda paskudnie. Ale on nigdy nie był szczególnie przystojny.
– Przepraszam, Jenny. Zachowałem się idiotycznie. Powinienem się wykazać większym rozsądkiem. Po prostu zignorować go.
– Właściciel pubu mówił, że to ojciec zaczął. Zasłużył sobie na to. Zbierało mu się już od dawna.
– Już się na mnie nie gniewasz?
– Nie. Nikt jeszcze nie stanął w mojej obronie. Postąpiłeś jak bohater. Mój ojciec jest silny jak tur. Mógł cię zabić. – Zsunęła dłoń z jego twarzy i powiodła nią po torsie. – Gdzie się nauczyłeś tak bić?
– W wojsku.
– To było przerażające. Boże, ależ ty jesteś cały w bliznach.
– Prowadziłem nadzwyczaj bujne życie. Przysunęła się do niego.
– Kim jesteś, Jamesie Porterze? I co robisz w Hampton Sands?
– Zjawiłem się tu, żeby cię chronić.
– Jesteś moim rycerzem na białym koniu?
– Coś w tym rodzaju.
Jenny gwałtownie się wyprostowała i zdjęła przez głowę sweter.
– Jenny, co ty właściwie…
– Ciii, obudzisz Mary.
– Nie możesz tu zostać.
– Minęła północ. Chyba nie wygonisz mnie na dwór w taką szarugę?
Zanim zdążył odpowiedzieć, zdjęła kalosze i spodnie. Weszła do łóżka i wtuliła się w niego.
– Jeśli Mary cię tu zastanie, zabije mnie – powiedział Neumann.
– Przecież nie boisz się Mary?
– Z twoim ojcem sobie poradzę. Ale Mary to całkiem inna historia.
Pocałowała go w policzek.
– Dobranoc – powiedziała.
Po kilku minutach jej oddech się wyrównał. Neumann przytulił głowę do jej policzka i po chwili on również zasnął.
Rozdział trzeci
Berlin
Lancastery nadleciały o drugiej nad ranem. Vogel, który drzemał na połówce w gabinecie, wstał i podszedł do okna. Berlin drżał pod uderzeniami bomb. Rozchylił zasłony i wyjrzał. Samochód jeszcze stał – duży czarny wóz, zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Tkwił tam od ubiegłego popołudnia. Vogel wiedział, że siedzi w nim co najmniej trzech mężczyzn. Wiedział też, że silnik pracuje, bo z rury wydechowej unosił się obłok dymu marznący w zimnym powietrzu. Dusza profesjonalisty burzyła się w nim na widok takiej partackiej roboty. Palić, chociaż się wie, że papieros będzie się żarzył w ciemnościach. Włączyć silnik, żeby nie zmarznąć, choć najgłupszy amatorzyna zauważy spaliny. Ale cóż, gestapo nie musiało się szczególnie przejmować rzemiosłem i zawodowstwem. Podstawą ich działalności był terror i brutalna siła. Ciosy młotem.
Przypomniał sobie rozmowę z Himmlerem w Bawarii. Musiał przyznać, że w teorii Himmlera tkwiło ziarnko rozsądku. Fakt, że większość niemieckich siatek wywiadowczych w Anglii funkcjonowała, nie świadczył o lojalności Canarisa wobec führera. Przeciwnie, dowodził jego zdrady. Skoro szef Abwehry jest zdrajcą, po co zawracać sobie głowę publicznymi aresztowaniami i egzekucjami jego szpiegów w Wielkiej Brytanii. Może zamiast tego ich wykorzystać i wraz z Canarisem próbować faszerować Hitlera fałszywymi informacjami?
Vogel pomyślał, że to całkiem prawdopodobny scenariusz. Ale oszustwo na taką skalę nie mieściło mu się w głowie. Wszyscy niemieccy agenci musieliby się znajdować w więzieniu albo przejść na stronę wroga. Musiano by zaangażować w akcję setki brytyjskich oficerów wywiadu, którzy by opracowywali fałszywe raporty, nadawane potem do Hamburga. Czy taka mistyfikacja jest możliwa? Olbrzymie i ryzykowne przedsięwzięcie, ale – uznał w końcu Vogel – możliwe.
Koncepcja genialna, lecz Vogel dostrzegał w niej jeden, za to ogromny mankament. Rzecz wymagałaby całkowitego przejęcia niemieckich siatek wywiadowczych w Wielkiej Brytanii. Musiano by schwytać agentów co do jednego – przeciągnąć na swoją stronę albo zamknąć, by nie mogli już działać. Gdyby poza pajęczyną MI- 5 znalazł się choć jeden człowiek i dostarczyłby prawdziwy raport, Abwehra mogłaby zwąchać pismo nosem. Na podstawie raportu tego jednego człowieka mogłaby domyślić się, że pozostałe informacje są wyssane z palca. A jeśli wszystkie źródła wskazują na Calais jako punkt ataku, Abwehra mogłaby dojść do wniosku, że prawdą jest coś zgoła odwrotnego. Wróg szykuje się do inwazji na Normandię.
Jak to Himmler ujął? „Kłamstwo to prawda, tyle że na wspak. Wystarczy przysunąć do niego lustro, a prawda spojrzy panu prosto w oczy".
Już niedługo pozna odpowiedź. Jeśli Neumann odkryje, że Catherine jest śledzona, on, Vogel, zlekceważy przekazywane przez nią informacje, uzna je za zasłonę dymną stworzoną przez angielski wywiad, za element dezorientacji.
Odwrócił się od okna i położył na łóżku polowym. Przeszył go lodowaty dreszcz. Może i zdobędzie dowody, że brytyjski wywiad dokonał mistyfikacji na ogromną skalę. A to z kolei wyraźnie by wskazywało, że admirał Wilhelm Canaris, szef niemieckiego wywiadu wojskowego, jest zdrajcą. Himmler z pewnością uznałby to za niepodważalny dowód. Za taką obrazę pozostaje jedna kara: struna od fortepianu wokół szyi, powolna, straszliwa śmierć przez uduszenie, utrwalona na taśmie filmowej, żeby Hitler mógł się nią rozkoszować.
I co będzie, jeśli rzeczywiście znajdzie dowody potwierdzające angielską mistyfikację? Wehrmacht ze swoimi jednostkami pancernymi będzie czekał na aliantów w planowanym miejscu inwazji. Wróg zostanie zmiażdżony. Niemcy zwyciężą i naziści jeszcze przez pokolenia będą władać w Niemczech i Europie.
„Nie ma już prawa w Niemczech, Trude. Jest tylko Hitler".
Vogel przymknął oczy i próbował zasnąć. Na próżno. Dwie zupełnie różne części jego natury toczyły walkę – Vogel manipulator i szpieg zmagał się z Voglem wyznawcą rządów prawa. Niewyobrażalnie kusiła go perspektywa zdemaskowania intrygi
Anglików, przechytrzenia brytyjskiego przeciwnika i zniszczenia ich gierki. Równocześnie jednak przerażenie budziła w nim myśl, co takie zwycięstwo mogłoby przynieść. Udowodniłoby podstęp Anglików, zniszczyło jego przyjaciela Canarisa, zapewniło Niemcom zwycięstwo, na zawsze umocniło władzę nazistów.
Leżał wsłuchany w warkot bombowców.
„Powiedz, że dla niego nie pracujesz, Kurt". Teraz już pracuję, Trude – pomyślał Vogel. – Teraz już tak.
Rozdział czwarty
Londyn
– Witaj, Alfredzie.
– Witaj, Helen.
Uśmiechnęła się, pocałowała go w policzek.
– Och, jak cudownie znowu cię widzieć – powiedziała.
– Ciebie też.
Wsunęła mu rękę pod ramię i tak jak to robiła niegdyś, schowała dłoń w jego kieszeni. Zawrócili i bez słowa ruszyli ścieżką parku St James's. Vicary'emu ta cisza nie przeszkadzała. Przeciwnie, świetnie się z nią czuł. Sto lat temu między innymi po tym poznał, że kocha Helen – po tym, jak się czuł, kiedy milczeli. Lubił towarzystwo Helen, gdy rozmawiali, śmiali się, ale równie mocno je lubił, gdy się nie odzywała. Przepadał za chwilami, kiedy siedzieli cicho na werandzie jej domu, spacerowali w lesie czy leżeli nad jeziorem. Sama bliskość jej ciała albo splecione dłonie – to mu wystarczało.
Popołudnie było parne i gorące – posmak sierpnia w środku lutego – niebo ciemne, wzburzone. Wiatr kołysał drzewami, marszczył taflę sadzawki. Stado kaczek chlupotało w miejscu, jak przykute kotwicami.
Vicary po raz pierwszy uważniej się przyjrzał towarzyszce. Ładnie się starzała. Pod wieloma względami wypiękniała. Była wysoka, prosto się trzymała, odrobinę nadwagi ładnie ukrywał starannie skrojony kostium. Włosy, które niegdyś nosiła rozpuszczone z przedziałkiem na środku, teraz czesała w kok. Na głowie miała szary kapelusz.