– Niewykluczone. Z pewnością warto spróbować.
Po dziesięciu minutach Harry wrócił z grubą stertą zdjęć.
– Dokładnie sto pięćdziesiąt fotografii, Alfredzie.
Vicary siadł przy biurku i włożył okulary. Brał każde zdjęcie i długo mu się przyglądał, szukając twarzy, ubrań, podejrzanych gestów – czegokolwiek. Przekleństwo niemal fotograficznej pamięci pomagało mu utrwalać każdy z obrazów w mózgu. Harry pił herbatę i cicho krążył po gabinecie.
Po dwóch godzinach Vicary'emu wydało się, że znalazł coś.
– Spójrz, Harry, tu jest na Leicester Square. A tu znowu się pojawia przed Euston Station. Może to zbieg okoliczności. Może to dwóch różnych mężczyzn. Ale wątpię.
– A niech to licho!
Harry przyjrzał się mężczyźnie na zdjęciach: drobny, ciemnowłosy, szeroki w barach, przeciętnie ubrany. Żaden szczegół jego wyglądu nie przykuwał uwagi – idealny kandydat do pracy w terenie.
Vicary zgarnął pozostałe zdjęcia i podzielił je na dwie kupki.
– Zacznij go szukać, Harry. Tylko jego. Nikogo innego. Półtorej godziny później Harry wychwycił go jeszcze na zdjęciu zrobionym na Trafalgar Square – to ujęcie okazało się najlepsze.
– Trzeba by go jakoś ochrzcić – powiedział Vicary.
– Pasuje do niego Rudolf.
– Zgoda. Od tej pory będzie Rudolfem.
Rozdział drugi
Hampton Sands, Norfolk
W tym samym czasie Horst Neumann pedałował na rowerze z gospodarstwa Doghertych do wioski. Miał na sobie gruby golf, wełnianą kurtkę, nogawki spodni wsunął w ciepłe kalosze. Dzień był jasny i słoneczny. Puszyste białe chmurki, popychane przez silny północny wiatr, płynęły po ciemnoniebieskim niebie. Ich cienie przemykały po łąkach i stokach, potem znikały nad plażą. Ostatni przyzwoity dzień na dłuższy czas. Zapowiadano pogorszenie pogody na wschodzie kraju, zacznie się to jutro w południe i potrwa wiele dni. Neumann chciał się wyrwać na kilka godzin z domu, skoro już trafiła się okazja. Musiał pomyśleć. Wiatr silniej szarpnął, omal nie przewracając roweru toczącego się po wąskiej drodze. Neumann opuścił głowę i zaczął mocniej naciskać pedały. Obejrzał się przez ramię. Dogherty się poddał. Zsiadł z roweru i prowadził go z ponurą miną.
Neumann udał, że tego nie zauważył, i jechał dalej. Pochylony nad kierownicą ostro piął się pod górę. Dotarłszy na szczyt, potoczył się na dół. Droga była twarda po nocnym przymrozku i rower tak głośno gruchotał na wądołach, że Neumann się bał, czy nie trzaśnie mu przednie koło. Wiatr ucichł, w dole pojawiła się wioska. Neumann minął most i zatrzymał się po drugiej stronie. Położył rower w wysokiej trawie przy drodze i usiadł obok. Wystawił twarz na słońce. Mimo chłodu promienie ogrzewały mu policzki. Nad jego głową cicho szybowało stado mew. Przymknął powieki i wsłuchał się w szum morza. Uderzyła go idiotyczna myśl: będzie tęsknił za tą wioską, gdy nadejdzie pora powrotu.
Otworzył oczy i na wzniesieniu dostrzegł Dogherty'ego, który zdjął czapkę, otarł czoło i pomachał.
– Odsapnij, Sean! – zawołał Neumann i pokazał na słońce, tłumacząc, dlaczego mu się nie spieszy.
Dogherty wdrapał się na rower i ruszył w dół. Neumann obserwował go, potem odwrócił się w stronę morza. Wiadomość, którą dziś wczesnym rankiem otrzymał od Vogla, nie dawała mu spokoju. Starał się o niej nie myśleć, ale dłużej już nie mógł. Hamburg przekazał mu zaszyfrowane polecenie: ma zaopiekować się Catherine Blake w Londynie. A więc ma ją śledzić, żeby sprawdzić, czyjej z kolei nie śledzi przeciwnik. Mogło to oznaczać wszystko. Że Vogel chce się upewnić, czy informacje przekazywane przez Catherine są dobre. Albo że podejrzewa, iż druga strona może nią manipulować. Jeśli tak, to on, Neumann, wchodzi w sam środek wyjątkowo niebezpiecznej sytuacji. Jeśli Catherine znajduje się pod obserwacją, a i on zacznie ją śledzić, będzie szedł ramię w ramię z funkcjonariuszami MI- 5, wyszkolonymi w wyłapywaniu takich „pomocników". Może wleźć prosto w pułapkę.
Niech cię szlag, Vogel – pomyślał. W co ty grasz?
A jeśli Catherine rzeczywiście śledzą Anglicy? Może zrobić dwie rzeczy. W miarę możliwości skontaktować się przez radio z Voglem i zażądać pozwolenia na wyciągnięcie jej z Anglii. Gdyby zaś nie starczyło czasu, skorzystać z wcześniejszych uprawnień do działania na własną rękę.
Dogherty przetoczył się przez mostek i zatrzymał obok Neumanna. Duża chmura przesłoniła słońce. Neumann zadrżał z zimna. Wstał i razem ruszyli do wioski, każdy prowadząc swój rower. Wiatr się rozhulał, wiał między nadkruszonymi pomnikami na cmentarzu. Neumann podniósł kołnierz kurtki.
– Słuchaj, Sean, istnieje prawdopodobieństwo, że niedługo stąd wyjadę, i to w pośpiechu.
Dogherty popatrzył na Neumanna. Z jego twarzy nic nie można było wyczytać. Potem znów spojrzał przed siebie.
– Powiedz mi o łodzi – powiedział Neumann.
– Na początku wojny Berlin polecił mi przygotować trasę ucieczki przez wybrzeże w hrabstwie Lincoln, tak żeby agent mógł się dostać do U- boota czekającego dziesięć mil od brzegu. Jegomość nazywa się Jack Kincaid. Ma niewielki kuter w miejscowości Cleethorpes, u ujścia rzeki Humber. Widziałem tę łódź. Ledwo się trzyma, inaczej dawno by ją skonfiskowała marynarka, ale wystarczy.
– A Kincaid? Ile wie?
– Myśli, że handluję na czarnym rynku. Kincaid jest zamieszany w mnóstwo podejrzanych interesów, ale chyba nie poszedłby na współpracę z Abwehrą. Zapłaciłem mu sto funtów i powiedziałem, żeby w każdej chwili był gotów do roboty, w dzień i w nocy.
– Skontaktuj się z nim dzisiaj – polecił Neumann. – Powiedz, że może niedługo się zjawimy.
Dogherty skinął głową.
– Nie powinienem ci tego proponować, ale i tak to zrobię. Chcę, żebyście zastanowili się z Mary, czyby nie uciec razem ze mną.
Dogherty zaśmiał się pod wąsem.
– I cóż takiego mam robić w przeklętym Berlinie?
– Po pierwsze żyć. Zostawiliśmy za dużo śladów. Anglicy nie są głupi. Znajdą cię. A wtedy trafisz prosto na szubienicę.
– Już wcześniej się nad tym zastanawiałem. Wielu wspaniałych ludzi oddało życie dla sprawy. Lepszych ode mnie. Więc i ja nie boję się oddać swego.
– Piękne przemówienie, Sean. Ale nie bądź głupcem. Moim zdaniem postawiłeś na złego konia. Nie umrzesz dla sprawy, umrzesz, bo szpiegowałeś na rzecz wroga, hitlerowskich Niemiec. Hitlera i jego przyjaciół Irlandia guzik obchodzi. A udzielanie im teraz pomocy nie przyczyni się do wyzwolenia Północnej Irlandii spod brytyjskiej okupacji. Ani teraz, ani nigdy. Rozumiesz mnie?
Dogherty milczał.
– I jeszcze nad czymś powinieneś się zastanowić. Ty może jesteś gotów poświęcić życie, ale co z Mary?
Dogherty spojrzał na niego ostro.
– Jak to?
– Mary wie, że współpracujesz z Abwehrą, i wie, że jestem szpiegiem. Jeśli Brytyjczycy to odkryją, na pewno nie będą zachwyceni. Trafi do więzienia na bardzo długo, i to przy dużym szczęściu. A jeśli szczęście jej nie dopisze, powieszą ją razem z tobą.
Irlandczyk machnął ręką.
– Nie tkną Mary. Nie miała z tym nic wspólnego.
– Oni to nazywają współwiną, Sean. Mary jest współwinna twojego szpiegostwa.
Sean przez chwilę szedł w milczeniu, przetrawiając słowa Neumanna.
– A co, u licha, miałbym robić w Niemczech? – odezwał się w końcu. – Nie chcę jechać do Niemiec.
– Vogel może zorganizować przerzut do innego państwa. Do Portugalii albo Hiszpanii. Może nawet udałoby nam się z powrotem przetransportować cię do Irlandii.
– Mary się stąd nie ruszy. Nie zostawi Hampton Sands. Gdybym miał uciekać, musiałbym jechać sam i zostawić ją. Musiałaby sama stawić czoło cholernym Anglikom.
Dotarli do pubu. Neumann oparł rower o ścianę, to samo zrobił Dogherty.
– Daj mi czas do namysłu – rzekł. – Porozmawiam dziś z Mary i jutro rano ci odpowiem.
Weszli do środka. Było pusto, tylko właściciel stał za barem, wycierając szklanki. W kominku płonął ogień. Neumann i Dogherty zdjęli kurtki i powiesili je na wieszaku obok drzwi, potem siedli przy stole nieopodal kominka. W karcie widniało dziś jedno danie: zapiekanka z wieprzowiny. Zamówili dwie porcje i dwa kufle piwa. Przy ogniu było straszliwie gorąco. Neumann zdjął sweter. Po chwili właściciel przyniósł zapiekanki i zamówili jeszcze po piwie. Dziś rano Neumann pomagał Seanowi naprawiać płot, i teraz konał z głodu. Oderwał wzrok od talerza, dopiero kiedy otworzyły się drzwi i do pubu wszedł rosły mężczyzna. Horst widział go już w wiosce i wiedział kto to. Ojciec Jenny, Martin Colville.