– Mówił pan, panie premierze…?
– A tak, mówiłem, Vicary, że jestem na ciebie zły. Ani słówkiem nie wspomniałeś, że za swoich młodych lat całkiem nieźle sobie radziłeś z szachami. Ponoć biłeś na głowę wszystkich w Cambridge.
– Przepraszam, panie premierze – odparł zmieszany Vicary – ale w żadnej z naszych rozmów nie pojawił się temat szachów.
– Błyskotliwa, bezwzględna, ryzykancka, tak ludzie opisywali mi twoją grę. – Churchill zawiesił głos. – W czasie pierwszej wojny służyłeś też w wywiadzie wojskowym.
– Byłem tylko w oddziale motocyklistów, pełniłem rolę kuriera, nic więcej.
Churchill odwrócił wzrok od rozmówcy i zapatrzył się w sufit.
– W tysiąc dwieście pięćdziesiątym roku przed naszą erą Bóg kazał Mojżeszowi wysłać zwiadowców, żeby zbadali ziemię Kanaan. W swojej łaskawości dał mu też pewne wskazówki, jak należy wybrać szpiegów. Do tak odpowiedzialnego zadania, rzekł Pan, nadają się wyłącznie najlepsi i najinteligentniejsi, a Mojżesz wziął sobie te słowa do serca.
– To prawda, panie premierze – zgodził się Vicary. – Ale prawdą jest też to, że nędznie spożytkowano informacje dostarczone przez wywiadowców. I w wyniku tego Izraelici przez kolejne czterdzieści lat błąkali się po pustyni.
Churchill się uśmiechnął.
– Już dawno powinienem był się nauczyć, że nie ma sensu się z tobą sprzeczać, Alfredzie. Zawsze podziwiałem twoją błyskotliwą inteligencję.
– Czego pan ode mnie oczekuje?
– Chcę, żebyś podjął pracę w wywiadzie wojskowym.
– Ależ, panie premierze, brak mi kwalifikacji do tego rodzaju…
– Nikt tutaj nie wie, co robi – wpadł mu w słowo Churchill. – Zwłaszcza zawodowi oficerowie.
– Co się stanie z moimi studentami? Moimi badaniami?
– Twoi studenci już niedługo będą walczyć na froncie. A twoje badania mogą poczekać. – Churchill zawiesił głos. – Znasz Johna Mastermana i Christophera Cheneya z Oksfordu?
– Proszę mi nie mówić, że ich wciągnięto.
– A i owszem. I nie myśl sobie, że znajdziesz teraz na którymś z uniwersytetów choć jednego wybitnego matematyka. Wszystkich ich zabrano z uczelni i ulokowano w Bletchley Park.
– Co, u licha, oni tam robią?
– Próbują złamać niemieckie szyfry. Vicary przez chwilę udawał namysł.
– Wygląda na to, że przyjmuję pańską propozycję.
– Dobrze. – Churchill rąbnął pięścią w krawędź wanny. – W poniedziałek z samego rana masz się zgłosić do generała Basila Boothby'ego. Kieruje on wydziałem, do którego będziesz wyznaczony. A poza tym jest typowym dupkiem z angielskich wyższych sfer. Wysiudałby mnie, gdyby tylko mógł, ale jest na to za głupi. Taki typek jak on potrafiłby przejebać nawet pocisk.
– Z opisu sądząc, czarujący.
– Wie, że się przyjaźnimy, i dlatego będzie wobec ciebie wrogo nastawiony. Nie daj się mu sterroryzować. Jasne?
– Tak, panie premierze.
– Potrzebny mi ktoś zaufany w tamtym departamencie. Pora, żeby w wywiadzie zaczęli znowu pracować ludzie z głową. Poza tym tobie też wyjdzie to na dobre. Najwyższy czas wygrzebać się z tej zakurzonej biblioteki i przyłączyć do świata żywych.
Churchill zaskoczył go tą nieoczekiwaną nutą serdeczności. Vicary przypomniał sobie ubiegły wieczór, spacer do domu, zaglądanie do samochodu Helen.
– Tak, panie premierze, rzeczywiście, chyba już czas. Tylko co ja właściwie będę robił w wywiadzie wojskowym?
Ale Churchill zanurzył się i zniknął pod wodą.
Rozdział czwarty
Kętrzyn, Niemcy; styczeń 1944
Kontradmirał Wilhelm Franz Canaris był drobnym nerwowym mężczyzną, którego charakteryzowało lekkie seplenienie oraz sarkastyczny dowcip, choć to ostatnie okazywał tylko, jeśli miał ochotę. Siwy, o przenikliwych, intensywnie błękitnych oczach, siedział teraz z tyłu służbowego mercedesa, który toczył się z lotniska w Kętrzynie do tajnego bunkra Hitlera, znajdującego się kilkanaście kilometrów dalej. Zazwyczaj Canaris unikał jakichkolwiek mundurów i chodził w ciemnym cywilnym garniturze. Ponieważ jednak dziś miał spotkać się z Adolfem Hitlerem i najwyższymi wojskowymi Trzeciej Rzeszy, pod eleganckim płaszczem miał mundur marynarki wojennej.
Canaris nazywany był przez przyjaciół i wrogów Szczwanym Lisem. Wyniosła, chłodna osobowość predysponowała go do bezwzględnego świata wywiadu. Oprócz żony Eriki i córek kochał wyłącznie dwa jamniki, które teraz spały u jego stóp. Jeśli zajęcia wymagały noclegu poza Berlinem, wynajmował dla psów osobny pokój z podwójnym łóżkiem, by wygodnie im się spało. A jeśli już musiał zostawić je w Berlinie, nieustannie kontaktował się ze stolicą i upewniał się, czy zwierzaki zjadły i wypróżniły się jak należy. Pracownikom Abwehry, którzy ośmielili się źle wyrazić o ulubieńcach kontradmirała, groziło realne niebezpieczeństwo złamania kariery, gdyby do jego uszu dotarło choć jedno słowo o ich przeniewierstwie.
Wychowany w otoczonej murem willi w Dortmundzie, na przedmieściach Alperbeck, Wilhelm Canaris należał do niemieckiej elity, tak znienawidzonej przez Adolfa Hitlera, syna gryzipiórka i potomkini Włochów, którzy w XVI wieku wyemigrowali do Niemiec. Canaris władał językami przyjaciół Niemiec i ich wrogów: mówił po włosku, hiszpańsku, angielsku, francusku i rosyjsku, regularnie uczestniczył też w koncertach muzyki kameralnej, organizowanych w jego rezydencji w Berlinie. Służył jako dowódca bazy morskiej w Świnoujściu, kiedy to w 1933 roku Hitler nieoczekiwanie postawił go na czele Abwehry, niemieckiego wywiadu wojskowego oraz sztabu generalnego. Hitler nakazał swojemu nowemu przywódcy wywiadu stworzyć tajne służby na wzór brytyjski – „porządek, żarliwe wykonywanie zadań"
- i Canaris oficjalnie stanął na czele tej agencji w 1934, w dniu Nowego Roku, a zarazem swoich czterdziestych siódmych urodzin.
Czas pokazał, że Hitler popełnił w tym momencie jeden z największych swoich błędów. Z chwilą objęcia dowództwa nad Abwehrą Wilhelm Canaris prowadził podwójną grę na olbrzymią skalę: dostarczając sztabowi informacji, których potrzebowali do podbicia większości Europy, a równocześnie wykorzystując tajne służby jako narzędzie do zniszczenia Hitlera. Stał na czele tajnego ruchu oporu nazywanego przez gestapo Czarną Orkiestrą – Schwarze Kapelle. To wąskie grono oficerów, urzędników państwowych i przywódców ludowych bez powodzenia usiłowało obalić führera i negocjować z aliantami warunki układu pokojowego. Canaris nie raz dopuścił się zdrady. W 1939 roku, dowiedziawszy się o planach inwazji na Polskę, ostrzegł o tym Brytyjczyków, łudząc się, że w ten sposób sprowokuje ich do działania. To samo zrobił też w 1940 roku, kiedy Hitler zapowiedział, że szykuje się do zajęcia Niderlandów i Francji.
Canaris odwrócił się i przez okno samochodu spoglądał na gęsty, cichy i mroczny las, przypominający scenerię baśni braci Grimm. Jadąc wśród oproszonych śniegiem drzew, admirał myślał o ostatnich zamachach na życie führera. Dwa miesiące temu, w listopadzie, młody kapitan, niejaki Axel von dem Bussche zgłosił się na ochotnika, że zabije Hitlera podczas prezentacji nowych strojów zimowych Wehrmachtu. Bussche zamierzał ukryć pod swoim płaszczem kilkanaście granatów i potem detonując je w czasie pokazu, zabić siebie i führera. Jednak na dzień przed próbą zamachu alianckie bombowce zniszczyły magazyn, w którym przechowywano mundury. Prezentację przesunięto, a potem już nie wyznaczono nowego terminu.
Canaris wiedział, że dojdzie do kolejnych takich prób – wielu jest dzielnych Niemców, gotowych poświęcić życie, byle wyzwolić ojczyznę od Hitlera – ale równocześnie uświadamiał sobie, że czas ucieka. Angielsko- amerykańska inwazja na Europę stała się nieunikniona. Roosevelt jasno dał do zrozumienia, że nie zadowoli go nic z wyjątkiem bezwarunkowej kapitulacji. Niemcy legną w gruzach – czyli dojdzie do tego, czego Canaris się obawiał już w 1933 roku, kiedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę z mesjanistycznych zapędów Hitlera. Czuł też, jak Abwehra coraz bardziej wymyka mu się ze słabych rąk. Gestapo aresztowało i oskarżyło o zdradę licznych pracowników kwatery głównej Abwehry w Berlinie. Wrogowie knuli spisek, którego celem było przejęcie kontroli nad wywiadem oraz zaciśnięcie na szyi Canarisa pętli ze struny fortepianowej. Zdawał sobie sprawę, że jego dni są policzone, a wieloletnia podwójna działalność dobiega kresu. Samochód mijał kolejne bramy i punkty kontrolne, następnie skręcił do Wilczego Szańca Hitlera. Jamniki ocknęły się, zaczęły nerwowo popiskiwać i wskoczyły panu na kolana. Spotkanie miało się odbyć w zamkniętym, dusznym pomieszczeniu sztabowym w podziemnym bunkrze. Canaris wysiadł z wozu i posępnym krokiem zmierzał przez teren warowni. U stóp schodów stał byczkowaty strażnik SS. Wyciągnął rękę po broń Canarisa. Admirał, który brzydził się bronią i nie znosił przemocy, potrząsnął głową i minął esesmana.