Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Cholera. Czy nie mogę choć na chwilę tego wyłączyć i zasnąć?

I wtedy zobaczył Boothby'ego, jak krąży po mieszkanku, opowiada historię Hawke'a i Pelikana oraz odsłania przed nim wyszukaną intrygę, w którą wplótł Waltera Schellenberga. Uświadomił sobie, że nigdy jeszcze nie widział szefa tak szczęśliwego: Boothby w akcji, otoczony agentami, Boothby popijający obrzydliwą kawę z obitego emaliowanego kubka. Zdał sobie sprawę, że źle ocenił generała – a właściwie, że generał go omamił. Nie tylko jego, całą agencję. Boothby to mistyfikacja. Komiczny biurokrata ciskający się po wspaniałym gabinecie, idiotyczne maksymy, czerwone i zielone światło, obsesja na punkcie krążków wilgoci na bezcennych meblach – wszystko to mistyfikacja. To nie prawdziwy Basil Boothby. Basil Boothby nie był gryzipiórkiem. On kierował agentami. Kłamał. Manipulował. Zwodził. Zapadając w sen, Vicary poczuł, że trochę mniej nienawidzi przełożonego. Tylko jedno go niepokoiło. Dlaczego Boothby uchylił zasłony? I dlaczego teraz?

Zapadł w sen bez majaków. W oddali Big Ben wybił dziesiątą. Dźwięk kuranta przycichł, zastąpiło go przytłumione stukanie dalekopisów zza zamkniętych drzwi. Vicary chciał zasnąć na bardzo długo. Chciał choć na parę minut o tym wszystkim zapomnieć. Ale już po chwili ktoś nim trząsł – najpierw delikatnie, potem mocno. I głos dziewczyny – zrazu miły, modulowany, później pełen niepokoju.

– Profesorze Vicary… Profesorze Vicary. Proszę, niech się pan obudzi. Profesorze Vicary. Czy pan mnie słyszy?

Nie podnosząc głowy ze splecionych na biurku rąk, Vicary otworzył oczy. Przez moment wydawało mu się, że to Helen. Ale to była tylko Prudencja, błękitnooki anioł z hali maszyn.

– Bardzo przepraszam, że pana budzę, profesorze, ale dzwoni Harry Dalton i mówi, że to ważne. Biedaku, zaraz panu przyniosę gorącej herbaty.

Rozdział jedenasty

Londyn

Catherine Blake wyszła z mieszkania tuż przed jedenastą rano. Siąpił chłodny deszcz. Zaciągnięte chmurami niebo zwiastowało nadejście jeszcze gorszej pogody. Od spotkania z Neumannem dzieliły ją trzy godziny. W takie obrzydliwe dni jak ten kusiło ją, żeby machnąć ręką na pielgrzymki po Londynie i ruszyć prosto na miejsce spotkania. Te wędrówki były monotonne i wyczerpujące: nieustannie zatrzymywać się i sprawdzać, czy nie ciągnie się za tobą ogon, wskakiwać do kolejnych pociągów i taksówek. Ale to było konieczne, zwłaszcza teraz.

Zatrzymała się w drzwiach, poprawiając apaszkę pod szyją i rozglądając się po ulicy. Spokojny niedzielny poranek, niewielki ruch, sklepy jeszcze zamknięte. Tylko kawiarnia po drugiej stronie była otwarta. Przy stoliku obok okna siedział łysy mężczyzna, czytając gazetę. Na moment podniósł wzrok, odwrócił stronę i znowu zajął się lekturą.

Przed kawiarnią grupka ludzi czekała na autobus. Catherine powiodła po nich wzrokiem i wydało jej się, że którąś z tych twarzy już widziała. Może na przystanku autobusowym, może gdzie indziej. Popatrzyła po oknach mieszkań po drugiej stronie ulicy. „Jeśli cię będą obserwować, to wybiorą sobie stały punkt, mieszkanie naprzeciwko albo pokój nad sklepem". Szukała jakichś zmian, spoglądających na nią oczu. Niczego nie dostrzegła. Skończyła wiązać apaszkę, rozłożyła parasol i ruszyła w drogę.

Pierwszy autobus złapała na Cromwell Road. Był prawie pusty: kilka starszych pań, jakiś mamroczący do siebie staruszek, niski mężczyzna czytający gazetę, słabo ogolony, w przemoczonym płaszczu. Catherine wysiadła przy Hyde Park Corner. Mężczyzna z gazetą też. Catherine skierowała się do parku. Mężczyzna z gazetą ruszył w drugą stronę, do Piccadilly. Co takiego Vogel powiedział o obserwatorach MI- 5? „Typ przeciętniaka. Minęłabyś go na ulicy i nawet nie zauważyła". Gdyby Catherine miała wybierać kandydata na obserwatora MI- 5, to postawiłaby na mężczyznę z gazetą.

Poszła na północ, ścieżką biegnącą wzdłuż Park Lane. Na północnym skraju parku, przy Bayswater Road cofnęła się do Hyde Park Corner. Tarn znowu zawróciła i ruszyła tą samą trasą. Była pewna, że nikt za nią nie idzie. Przeszła krótki odcinek przy Bayswater Road. Zatrzymała się przy skrzynce pocztowej, wrzuciła białą kopertę, przy okazji upewniając się, czy nikt jej nie śledzi. Czysto. Chmury zgęstniały, deszcz zaczął mocniej padać. Złapała taksówkę i podała adres w Stockwell.

Siadła z tyłu, przyglądając się strugom deszczu płynącym po szybie. Kiedy wjechali na Battersea Bridge, zerwał się silny wiatr, który zatrząsł taksówką. Nadal był niewielki ruch. Catherine odwróciła głowę i wyjrzała przez okienko z tyłu. Za nimi, może o jakieś dwieście metrów, podążała czarna furgonetka. Z przodu siedziały dwie osoby.

Siadła prosto i zauważyła, że taksówkarz przygląda jej się we wstecznym lusterku. Na chwilę spotkali się wzrokiem, po czym kierowca znowu skupił się na drodze. Instynktownie sięgnęła do torebki i dotknęła rękojeści sztyletu. Taksówka skręciła w uliczkę szczelnie zabudowaną takimi samymi nudnymi wiktoriańskimi domami. Wokół żywego ducha: ani samochodów, ani pieszych. Catherine ponownie się obejrzała. Czarna furgonetka zniknęła.

Odprężyła się. Wyjątkowo jej zależało, by dziś się spotkać z Neumannem. Chciała się dowiedzieć, jak Vogel zareagował na jej prośbę o wyciągnięcie z Anglii. W duchu żałowała, że w ogóle ją wysłała. Z jednej strony wyraźnie czuła, że MI- 5 ją osacza; popełniła niewybaczalne błędy. Równocześnie jednak sejf Petera Jordana stanowił źródło bezcennych informacji. Ubiegłej nocy sfotografowała dokument z emblematem SHAEF – tarczą i mieczem – i stemplem ŚCIŚLE TAJNE. Niewykluczone, że właśnie wykradła najważniejszą tajemnicę inwazji. Oczywiście, nie mogła być tego pewna; wszak Peter Jordan pracował tylko nad jednym elementem olbrzymiej, skomplikowanej układanki. Ale w Berlinie, gdzie próbowano poskładać te elementy, informacje zdobyte przez nią mogą się okazać bezcenne, na wagę złota. Uświadomiła sobie, że chce to dalej robić. Dlaczego? Oczywiście, to się nie trzymało kupy. Nigdy nie chciała zostać szpiegiem, Vogel ją do tego zmusił szantażem. Nie czuła się też szczególnie związana z Niemcami.

Prawdę mówiąc, Catherine z nikim ani z niczym nie czuła się szczególnie związana. Podejrzewała, że właśnie dzięki temu jest taką dobrą agentką. Ale pod tym wszystkim kryło się jeszcze coś. Vogel zawsze nazywał to grą. Cóż, ta grają wciągnęła. Podobało jej się wyzwanie, jakie przed nią stawiała. I chciała wygrać. Nie chciała wykraść tajemnicy inwazji, żeby Niemcy zwyciężyli, a naziści władali Europą przez następne tysiąc lat. Chciała ją wykraść, by udowodnić, że jest najlepsza, bije na głowę tych kretynów, których Abwehra przysłała do Anglii. Chciała pokazać Voglowi, że potrafi grać w tę grę lepiej niż on sam.

Taksówka zahamowała. Szofer obejrzał się i spytał: – Na pewno tutaj pani chciała przyjechać?

Popatrzyła przez szybę. Stali przy zbombardowanych magazynach. Ulica była opuszczona. Gdyby ktokolwiek próbował ją tu śledzić, nie zdołałby się ukryć. Zapłaciła taksówkarzowi i wysiadła. Samochód odjechał. Po kilku sekundach pojawiła się czarna furgonetka z dwoma mężczyznami na przedzie. Minęła ją i jechała dalej. Stacja metra Stockwell znajdowała się o parę kroków. Catherine otworzyła parasolkę i szybko ruszyła w stronę stacji, gdzie kupiła bilet na Leicester Square. W chwili gdy weszła na peron, pociąg właśnie ruszał. Wskoczyła do środka, zanim drzwi się zamknęły, i usiadła na wolnym miejscu.

Stojąc w bramie niedaleko Leicester Square, Horst Neumann jadł z torebki skręconej z gazety frytki z rybą. Dokończył rybę i zrobiło mu się niedobrze. Zauważył Catherine, która wraz z grupką pieszych wchodziła na plac. Zmiął zatłuszczony papier, wrzucił go do kosza i ruszył jej śladem. Wkrótce zrównał się z nią. Catherine patrzyła na wprost, jakby go nie widziała. Wyciągnęła rękę i wsunęła mu w dłoń negatyw. Neumann bez słowa dał jej karteczkę. Rozdzielili się. Neumann usiadł na ławce i odprowadził ją wzrokiem.

84
{"b":"107143","o":1}