Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy przyszedł tu pan służbowo, profesorze Vicary? – spytała. – Bo jeśli nie, będę musiała pana prosić o opuszczenie archiwum. Dość już miałam przez pana problemów. Jeśli ktoś mnie przyłapie na rozmowie z panem, będę mogła się uznać za szczęściarę, jeśli dostanę pracę w straży i będę pilnować, czy cholerni obywatele stosują się do przepisów zaciemnienia.

– Muszę zajrzeć do teczki, Grace.

– Zna pan regulamin, profesorze. Należy wypełnić zapotrzebowanie. Jeśli zostanie uznane, dostanie pan akta.

– Na sprawdzenie tych akt, które chcę zobaczyć, nie dostanę zgody.

– W takim razie nie może pan ich zobaczyć. – Jej głos zabrzmiał chłodno i wyniośle. – Taki jest regulamin.

Sądząc po drżeniu ziemi, pierwsze bomby spadły pod drugiej stronie rzeki. Po chwili rozległo się szczekanie dział przeciwlotniczych w parku. Vicary usłyszał warkot niemieckich bombowców. Grace przerwała pracę i podniosła wzrok. W pobliżu spadł grad bomb – o wiele za blisko, bo cały budynek się zatrząsł i teczki pospadały z półek. Grace spojrzała na bałagan i jęknęła:

– Cholera jasna!

– Wiem, że Boothby zmusza cię do robienia rzeczy niezgodnych z twoim sumieniem. Słyszałem waszą kłótnię w gabinecie, wczoraj wieczorem widziałem, jak wsiadałaś do jego samochodu przy Northumberland Avenue. I nie mów mi, że to tylko romans, bo wiem, że kochasz Harry'ego.

Vicary zauważył, że zielone oczy zasnuła mgiełka; teczka zadrżała jej w dłoni.

– To, cholera, twoja wina! – warknęła. – Gdybyś mu nie powiedział o aktach Vogla, nie wpadłabym w to łajno.

– Do czego cię zmusza? Zawahała się.

– Proszę już iść, profesorze. Proszę.

– Nie zostawię cię, dopóki mi nie powiesz, czego od ciebie chciał Boothby.

– Niech cię szlag, Vicary, chciał, żebym na ciebie donosiła! I na Harry'ego! – Zmusiła się do cichszego mówienia. – Wszystko, z czego zwierzył mi się Harry w łóżku czy gdziekolwiek, miałam przekazywać Boothby'emu.

– I co mu mówiłaś?

– Wszystko, co Harry mówił o sprawie i postępach w śledztwie. A także o tym, czego szukałeś w archiwum. – Wzięła z wózka parę teczek i zaczęła je porządkować. – Słyszałam, że Harry uczestniczył w tej jatce w Earl's Court.

– To prawda. Co więcej, został bohaterem dnia.

– Stało mu się coś? Vicary potaknął.

– Jest na górze. Lekarze nie mogli go utrzymać w łóżku.

– Pewnie zrobił coś głupiego, prawda? Próbował się wykazać. Boże, jakiż z niego czasem głupi, uparty kretyn.

– Grace, muszę zobaczyć pewną teczkę. Po zakończeniu tej sprawy Boothby chce mnie wylać. Po prostu muszę się dowiedzieć, dlaczego.

Przyjrzała mu się z powagą. – Nie żartujesz, prawda?

– Niestety nie.

Przez chwilę przypatrywała mu się bez słowa. Budynek drżał od spadających w pobliżu bomb.

– Co to za akta?

– Operacja o nazwie Kettledrum. Zaskoczona Grace zmarszczyła brwi.

– Czy to nie jest kryptonim waszej akcji?

– Tak.

– Chwileczkę. Chcesz, żebym nadstawiała karku dla akt sprawy, którą ty sam prowadzisz?

– Coś w tym rodzaju. Tyle że szukaj jej pod innym nazwiskiem.

– Jakim?

Vicary popatrzył prosto w jej zielone oczy i bezgłośnie wyszeptał:

– B.B.

Wróciła po pięciu minutach z pustymi okładkami.

– Operacja Kettledrum - oświadczyła. – Zakończona.

– Gdzie zawartość?

– Albo zniszczona, albo u oficera prowadzącego.

– Kiedy ją rozpoczęto? – spytał Vicary. Grace spojrzała na metryczkę, potem na profesora.

– Dziwne – powiedziała. – Z metryczki wynika, że operację Kettledrum rozpoczęto w październiku czterdziestego trzeciego roku.

Rozdział dziewiąty

Hrabstwo Cambridge, Anglia

Zanim Scotland Yard zareagował na apel Alfreda Vicary'ego o zablokowanie dróg, Horst Neumann opuścił Londyn i pędził na północ trasą A 10. O furgonetkę najwyraźniej dbano. Wyciągała przynajmniej dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, silnik gładko pracował. Na oponach nadal zostały przyzwoite bieżniki i zdumiewająco dobrze sobie radziły na śliskiej drodze. I samochód miał jeszcze jedną przydatną cechę: czarna furgonetka nie odróżniała się od innych wozów transportowych na drodze. Ponieważ racjonowanie benzyny całkowicie uniemożliwiało osobom prywatnym podróże, każdy, kto poruszał się o tej porze pojazdem osobowym, byłby zatrzymany przez policję i przesłuchany.

Droga wiodła prosto, głównie po równinnym terenie. Pochylony nad kierownicą Neumann usiłował przeniknąć mrok poza słabym światłem ocienionych reflektorów. Przez chwilę zastanawiał się, czyby nie zdjąć osłon, ale uznał to za zbyt ryzykowne. Mknęli przez wioski o dziwacznych nazwach: Puckeridge, Buntingford. Wszystkie tonęły w ciemnościach, nie płonęło ani jedno światło, na ulicach żywego ducha. Jakby cofnięto zegar o dwa tysiące lat. Neumann wcale by się nie zdziwił, gdyby nad brzegami Camu zauważył rzymskie legiony.

Kolejne wioski – Melbourn, Foxton, Newton, Hauxton. W czasie przygotowań w podberlińskim obozie Vogla Neumann godzinami studiował mapy kartograficzne Wielkiej Brytanii. Podejrzewał, że zna drogi i ścieżki wschodniej Anglii równie dobrze jak przeciętny Anglik, a może nawet lepiej.

Melbourn, Foxton, Newton, Hauxton.

Zbliżają się do Cambridge.

W Cambridge mogą być problemy. MI- 5 na pewno zaalarmowała policję w miastach i większych miejscowościach. Neumann uznał, że policja w wioskach i osadach nie stanowi większego zagrożenia. Policjanci poruszali się pieszo albo na rowerach, rzadko dysponowali samochodami, a łączność była fatalna, mogli więc jeszcze nie otrzymać informacji o zbiegłych szpiegach. Neumann tak szybko mknął przez zaciemnione wioski, że policjant mógł go nawet nie zauważyć. Inaczej rzecz się miała z miastami w rodzaju Cambridge. MI- 5 pewnie zawiadomiła policję w Cambridge, a ta dysponowała wystarczającymi siłami, by zorganizować blokadę większych dróg, na przykład A 10. Mieli samochody, mogli wszcząć pościg. Neumann znał tutejsze trasy, nieźle prowadził, ale nie mógł się równać z doświadczonym funkcjonariuszem lokalnej policji.

Przed Cambridge skręcił w boczną drogę. Objechał wzgórza Gog Magog i okrążył miasto od wschodu, nadal kierując się na północ. Nawet w ciemnościach dostrzegł dzwonnice college'ów King i St John. Przejechali wioskę Horningsea, przetoczyli się po moście i znaleźli się w Waterbeach, wiosce leżącej przy trasie A 10. Wolno krążył po uliczkach, póki nie znalazł głównej. Nie widniał na niej żaden znak, ale musiała to być już A 10. Jego przypuszczenia okazały się trafne i po chwili pędzili po pustkowiach Fens.

Szybko łykali kolejne kilometry. Deszcz trochę się uspokoił, ale na pustych równinach, gdzie nic nie stało wiatrowi na przeszkodzie, rozhulał się on na dobre i szarpał furgonetką, jakby to była dziecinna zabawka. Droga prowadziła nad brzegami rzeki Great Ouse, potem przez Southery Fens. Minęli miejscowości Southery i Hilgay. Następnym większym miastem było Downham Market, mniejsze od Cambridge, ale zapewne posiadające własny duży posterunek policji i przez to niebezpieczne. Neumann powtórzył ten sam manewr, co wcześniej, skręcając w boczną drogę i objeżdżając miasto, a na północy wracając na trasę A 10.

Jeszcze dziesięć mil i dotarli do King's Lynn, dużego portu i największego miasta na wybrzeżu Norfolk. Horst ponownie uciekł z A 10 i wybrał węższą drogę, okalającą miasto od wschodu.

Okazała się fatalna, wyboista, miejscami nawet jednokierunkowa. Teren był górzysty i zarośnięty lasem. Neumann zatrzymał się i wlał do baku dwa kanistry benzyny. Pogoda pogarszała się w miarę zbliżania do wybrzeża. Czasem Neumann czuł się, jakby szedł piechotą. Bał się, że popełnił błąd, zbaczając z głównej trasy, że zachowywał nadmierną ostrożność. Po ponad godzinie trudnej jazdy dotarli na wybrzeże.

Minęli Hampton Sands, most na rzece, i wreszcie Neumann mógł przyspieszyć. Ogarnęła go ulga – w końcu znajome okolice. W oddali pojawił się dom Doghertych. Skręcił na drogę dojazdową. Zobaczył, jak otwierają się drzwi. Zaczęła ku nim sunąć płonąca lampa naftowa. To szedł Sean Dogherty w sztormiaku, ze strzelbą przerzuconą przez ramię.

101
{"b":"107143","o":1}