Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mamy teraz luty – podjął Himmler. – Z dużym prawdopodobieństwem mogę przepowiedzieć, że admirał Canaris już niedługo będzie zdymisjonowany, może nawet pod koniec miesiąca. Zamierzam skupić w swoich rękach kontrolę nad siłami bezpieczeństwa i agencjami wywiadowczymi w Niemczech, w tym także i Abwehrą.

Abwehra pod kontrolą Himmlera? – pomyślał Vogel. Roześmiałby się, gdyby nie to, że Himmler mówił poważnie.

– Nie ulega wątpliwości, że posiada pan duży talent – ciągnął Himmler. – Chcę, żeby pan pozostał w Abwehrze. I oczywiście wysoko awansował.

– Dziękuję, Herr Reichsführer. - Jakby ktoś inny wypowiedział za niego te słowa.

Himmler stanął.

– Jest zimno. Powinniśmy wracać.

Minęli ochroniarzy, którzy odczekali, aż Himmler i Vogel znajdą się poza zasięgiem słuchu, nim ponownie cicho za nimi ruszyli.

– Cieszę się, że osiągnęliśmy porozumienie w kwestii pozostawienia agentki na miejscu – odezwał się po chwili Himmler. – Moim zdaniem to dość ostrożny ruch. A poza tym, panie Vogel, nie należy dopuszczać, by uczucia zaćmiewały nasz osąd.

Vogel zatrzymał się i popatrzył Himmlerowi w oczy.

– Co ma pan na myśli?

– Proszę mnie nie traktować jak głupca – odparł Himmler. – W tym tygodniu Schellenberg spędził parę dni w Madrycie, w zupełnie innej sprawie. Spotkał tam pańskiego przyjaciela, niejakiego Emilia Romero. Senor Romero powiedział Schellenbergowi wszystko o pańskiej najcenniejszej zdobyczy.

Bodajby Emilia szlag trafił! – pomyślał Vogel. – Po co gadał z Schellenbergiem! Czy ten Himmler musi wtykać nos w nie swoje sprawy?

Esesmani musieli wyczuć napięcie, bo bezszelestnie podeszli bliżej.

– O ile mi wiadomo, jest bardzo piękna – podjął Himmler. – Zapewne trudno się było rozstać z taką kobietą. Zapewne kusi pana, żeby ją sprowadzić do domu i mieć tylko dla siebie. Ale ona ma zostać w Anglii, czy to jasne, kapitanie Vogel?

– Tak, Herr Reichsführer.

– Schellenberg ma swoje wady: arogancję, zamiłowanie do kiczu, no i ta obsesja na punkcie pornografii… – Himmler wzruszył ramionami. – Ale to inteligentny i bystry oficer wywiadu. Wiem, że dobrze wam się będzie razem pracować.

Himmler gwałtownie się odwrócił i odszedł. Vogel stał samotnie, trzęsąc się z zimna od stóp do głów.

– Źle wyglądasz – odezwał się Canaris, gdy Vogel wrócił do samochodu. – Ja też zwykle tak się czuję po rozmowach z hodowcą drobiu. Ale muszę się pochwalić, że lepiej od ciebie to ukrywam.

Przy samochodzie coś zaskrobało. Canaris otworzył drzwiczki od swojej strony, psy wskoczyły do środka i ułożyły się u stóp Vogla. Canaris zastukał w szybę dzielącą ich od szofera. Silnik zawarczał i koła samochodu zachrzęściły na śniegu. Vogel poczuł ulgę, kiedy już mieli za sobą obóz i zanurzyli się w mroczny las.

– Mały kapral był dziś z ciebie ogromnie dumny, Kurt – powiedział Canaris z pogardliwą nutką. – A co z Himmlerem? Czy podczas tej przechadzki wbiłeś mi nóż w plecy?

– Panie admirale…

Canaris pochylił się i położył Voglowi dłoń na ramieniu. W jego błękitnych oczach pojawił się wyraz, jakiego kapitan do tej pory nie widział.

– Uważaj, Kurt – ostrzegł. – Podjąłeś niebezpieczną grę. Bardzo niebezpieczną grę.

To powiedziawszy, Canaris ułożył głowę na oparciu, przymknął oczy i natychmiast zasnął.

Rozdział dziewiąty

Londyn

Operację pospiesznie ochrzczono Kettledrum - Kocioł. Kto i dlaczego wybrał taki kryptonim, Vicary nie wiedział. Dowodzenie nią z ciasnego pokoiku przy St James's Street byłoby zbyt skomplikowane, więc Vicary wybrał sobie na kwaterę szacowny dom na West Halkin Street. W salonie urządzono punkt dowodzenia z dodatkowymi telefonami, zestawem do podsłuchu i olbrzymią mapą Londynu na ścianie. Bibliotekę na górze przerobiono na gabinet Vicary'ego i Harry'ego. Dom miał tylne wejście dla obserwatorów i solidnie zaopatrzoną spiżarnię. Maszynistki zgłosiły się do gotowania i gdy Vicary zjawił się wczesnym wieczorem w swojej nowej kwaterze, uderzył go zapach pieczonego tosta z bekonem i gulaszu jagnięcego pyrkoczącego na ogniu.

Obserwator zaprowadził go na górę do biblioteki. W kominku płonął ogień. Powietrze było suche i ciepłe. Vicary wyplątał się z przemoczonego płaszcza, powiesił go na wieszaku, a wieszak na haku na drzwiach. Któraś z dziewcząt zostawiła dla niego pełny imbryk. Nalał sobie herbaty. Padał z nóg. Po przesłuchaniu Jordana spał krótko; nadzieje, że zdrzemnie się w drodze powrotnej, rozwiał Boothby, który zaproponował, żeby wrócili jednym samochodem i pogawędzili.

Całkowitą kontrolę nad operacją Kettledrum sprawował Boothby. Vicary'emu zlecono pilnowanie Jordana, odpowiadał też za obserwację Catherine Blake. Równocześnie miał spróbować znaleźć pozostałych agentów siatki i odkryć, w jaki sposób kontaktują się z Berlinem. Boothby przyjął funkcję łącznika z Komitetem Dwadzieścia, międzywydziałową grupą, kontrolującą całą działalność i siatkę podwójnych agentów. Nazwa wzięła się stąd, że takich agentów oznaczano podwójnym X, które można odczytać też jako rzymską dwudziestkę. Boothby wraz z komitetem miał przygotowywać specjalnie opracowane dokumenty do teczki Jordana i skoordynować operację Kettledrum z działalnością siatki podwójnych szpiegów oraz operacją Bodyguard. Vicary nie pytał, jakie mylące informacje znajdą się w teczce Jordana, a Boothby go nie poinformował. Profesor wiedział, co to oznacza. Odkrył istnienie nowej niemieckiej siatki szpiegowskiej i odnalazł Jordana, źródło przecieku. Teraz jednak zepchnięto go na drugi plan. Boothby objął pełne dowodzenie.

– Niezła chatka – odezwał się Harry, wchodząc do pokoju. Nalał sobie herbaty i stanął tyłem do kominka, żeby ogrzać plecy. – Gdzie jest Jordan?

– Na górze. Śpi.

– Skończony głupek – stwierdził Harry przyciszonym głosem.

– Nie zapominaj, że od tej pory my odpowiadamy za tego skończonego głupka. Co znalazłeś?

– Odciski palców.

– Co?

– Odciski palców. Świeże odciski palców, bynajmniej nie należące do Petera Jordana, w środku sejfu. Na biurku. Na sejfie. Jordan twierdzi, że zabronił sprzątaczce ruszać gabinetu. Należy więc założyć, że owe odciski zostawiła Catherine Blake.

Vicary wolno pokręcił głową.

– Już wyszykowaliśmy mieszkanie Jordana – ciągnął Harry. – Tak je nafaszerowaliśmy mikrofonami, że usłyszysz pierdzącą mysz. Eksmitowaliśmy rodzinę z naprzeciwka i przyszykowaliśmy tam sobie punkt obserwacyjny. Widok idealny. Każdy, kto się zbliży do domu, będzie miał fotkę.

– A co z Catherine Blake?

– Na podstawie numeru telefonu znaleźliśmy adres na Earl's Court. Przejęliśmy mieszkanie w budynku vis- à- vis.

– Dobra robota, Harry.

Harry przez dłuższą chwilę przypatrywał się zwierzchnikowi.

– Nie obraź się, Alfredzie, ale wyglądasz koszmarnie.

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem. Co cię trzyma na nogach?

– Kilka benzedryn i niezliczone ilości herbaty.

– Przekąszę coś, a potem spróbuję zasnąć. A co z tobą?

– Cóż, wieczór mam już zajęty.

– Grace Clarendon?

– Zaprosiła mnie na kolację. Pomyślałem, że skorzystam z okazji. Podejrzewam, że w ciągu najbliższych paru tygodni nie będziemy mieli dużo wolnego czasu. Vicary wstał i nalał sobie znów herbaty.

– Harry, nie chciałbym wykorzystywać twojego związku z Grace, ale zastanawiałem się, czy nie mógłbym jej poprosić o przysługę. Chciałbym, żeby dyskretnie sprawdziła w archiwum parę nazwisk i zobaczyła, co z tego wyniknie.

– Poproszę ją. O jakie nazwiska ci chodzi?

Vicary wziął filiżankę, podszedł do kominka i stanął obok Harry'ego.

– Peter Jordan, Walker Hardegen i coś lub ktoś ukrywający się pod nazwiskiem Brum.

Grace nigdy nie lubiła jeść, zanim się kochali. Po wszystkim Harry leżał w jej łóżku, paląc papierosa, słuchając płyty Glenna Millera i odgłosów jej krzątaniny w maleńkiej kuchni. Wróciła do sypialni po dziesięciu minutach. Miała na sobie szlafrok luźno związany w szczupłej talii i niosła tacę z ich kolacją: zupą i chlebem. Harry usiadł, Grace naprzeciwko niego, między nimi leżała taca. Grace podała mu talerz. Dochodziła północ i oboje konali z głodu. Harry nie mógł oderwać oczu od kochanki. Prosty posiłek zdawał się jej sprawiać taką rozkosz! A szlafrok tak cudownie się rozchylał, odsłaniając jędrne, doskonale ukształtowane ciało.

78
{"b":"107143","o":1}