Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie, kapitanie Vogel, zaintrygowała mnie pańska teoria. Rozważmy ją, choćby na zasadzie sztuka dla sztuki. Jeśli nieprzyjaciel rzeczywiście zamierza budować coś tak skomplikowanego jak sztuczny port, to gdzie by go umieścił? Von Rundstedt, ty pierwszy.

Stary feldmarszałek wstał, podszedł do mapy i postukał w nią buławą.

– Z analizy nieudanego ataku wroga na Dieppe w czterdziestym drugim roku można wyciągnąć cenną nauczkę. Pierwszym i głównym celem nieprzyjaciela było zdobycie, a potem jak najszybsze otwarcie portu. Oczywiście, nie udało mu się. Nieprzyjaciel wie, że będziemy się starać jak najdłużej blokować mu dostęp do portów, a gdy przyjdzie je oddać, wcześniej je zniszczymy. W takiej sytuacji przyjąłbym za całkiem możliwe, że wróg przygotowuje w Anglii konstrukcje, które umożliwiłyby mu szybsze otwarcie portów. Moim zdaniem to dość logiczne. Jeśli tak, a podkreślam, że kapitan Vogel i jego współpracownicy nie zdobyli na to jeszcze dowodów, to nadal uważam, że chodzi o Calais. Inwazja w Calais tak z militarnego, jak i ze strategicznego punktu widzenia wydaje mi się najbardziej prawdopodobna. Nie można tego odrzucić.

Hitler uważnie wysłuchał, po czym zwrócił się do Vogla:

– Co pan sądzi o opinii feldmarszałka, kapitanie?

Vogel podniósł wzrok. Von Rundstedt mierzył go lodowatym spojrzeniem. Kurt wiedział, że musi się popisać dyplomacją.

– Argumenty marszałka von Rundstedta są bardzo przekonujące. – Zawiesił głos, podczas gdy feldmarszałek skinął głową. – Ale z czysto teoretycznego punktu widzenia, chciałbym przedstawić również inne rozwiązanie.

– Mianowicie?

– Jak wskazał pan feldmarszałek, nieprzyjaciel potrzebuje portów, żeby móc szybko dostarczać niezbędnego do inwazji sprzętu. Szacujemy, że pierwsza faza operacji wymagałaby co najmniej dziesięciu tysięcy ton sprzętu dziennie. Wszystkie porty w Pas- de- Calais wchłonęłyby tak olbrzymie transporty, choćby Calais, Boulogne czy Dunkierka. Ale, jak zauważył feldmarszałek von Rundstedt, nieprzyjaciel zdaje sobie sprawę, że zniszczymy te porty przed oddaniem ich w jego ręce. Wie również, że na ich obronę skierujemy olbrzymie siły. Bezpośredni atak na którykolwiek z nich zbyt wiele by go kosztował.

Vogel zauważył, że Hitler się rozprasza, traci cierpliwość. Skrócił wywód.

– W Normandii jest szereg niewielkich portów rybackich, w których brak sprzętu i przestrzeni do przyjęcia tak ciężkiego i potężnego ekwipunku. Nawet Cherbourg mógłby się okazać za mały. Musimy pamiętać, że zaprojektowano go jako port pasażerski dla transoceanicznych liniowców, a nie do przeładunku towarów.

– Więc, kapitanie Vogel? – dość ostro przerwał Hitler.

– Mein Führer, a gdyby tak wróg mógł dostarczać sprzęt i wyposażenie na otwarte plaże zamiast do portów? Gdyby mu się to powiodło, nie musiałby atakować naszych najsilniejszych punktów obrony, wylądowałby na słabiej strzeżonych plażach

Normandii i próbował dostarczać sprzęt, wykorzystując do tego celu sztuczny port.

W oczach Hitlera pojawił się błysk. Najwyraźniej zaciekawiła go teoria Vogla.

Feldmarszałek Erwin Rommel kręcił głową.

– Scenariusz przedstawiony przez pana, kapitanie, równałby się katastrofie. Nawet wiosną lądowaniu nad kanałem La Manche towarzyszy ogromne ryzyko: deszcze, silne wiatry, duża fala. Mój sztab przeanalizował warunki pogodowe. Jeśli oprzemy się na historii, to przekonamy się, że wróg może liczyć na najwyżej trzy-, czterodniowe pasmo dobrej pogody. Gdyby próbował zgromadzić swoje wojska na otwartej plaży, bez portu, bez falochronów, byłby zdany na łaskę i niełaskę natury. Żadne zaś przenośne urządzenia, nawet najgenialniej skonstruowane, nie wytrzymają wiosennych sztormów na kanale La Manche.

– Frapująca dyskusja, panowie – przerwał Hitler – ale dość. Nie ulega wątpliwości, że pański agent, kapitanie, musi zdobyć więcej informacji na temat tego przedsięwzięcia. Zakładam, że jest nadal na miejscu?

Vogel znowu poruszał się po słabym gruncie.

– Tu się pojawia problem, mein Führer. Agent czuje, że brytyjski wywiad zaczyna go osaczać. Niewykluczone, że nie będzie mógł dłużej pozostać w Anglii.

Po raz pierwszy odezwał się Walter Schellenberg:

– Kapitanie Vogel, równocześnie nasze źródło w Londynie twierdzi coś zgoła przeciwnego: że Brytyjczycy wiedzą o przecieku, lecz nie potrafią go zlokalizować. Pański agent przesadza z tym zagrożeniem.

Zarozumiały dupek! A cóż to za wspaniałe źródło SD ma w Londynie? – pomyślał Vogel.

– Rzeczony agent – powiedział na głos – jest wysoko wykwalifikowany i niezwykle inteligentny. Moim…

– Chyba nie twierdzi pan – wpadł mu w słowo Himmler – że źródło brigadenführera Schellenberga jest mniej wiarygodne od pańskiego, kapitanie?

– Z całym szacunkiem, nie mogę ocenić wiarygodności źródła brigadenführera.

– Bardzo dyplomatyczna odpowiedź, kapitanie – odparł Himmler. – Ale chyba się pan zgodzi, że pański agent winien pozostać na miejscu, dopóki nie poznamy prawdy o tych betonowych konstrukcjach?

Vogel znalazł się w pułapce. Nie zgodzić się z Himmlerem równało się podpisaniu na siebie wyroku śmierci. Mogą sfabrykować dowody zdrady i udusić go struną od fortepianu, tak jak to zrobili z innymi. Pomyślał o Gertrudzie i córkach. Barbarzyńcy i na nich by się zemścili. Ufał instynktowi Anny, ale wyciągnięcie jej teraz to samobójstwo. Nie pozostawiono mu wyboru. Anna zostanie w Londynie.

– Tak, zgodzę się, Herr Reichsführer.

Himmler zaprosił Vogla na spacer po obozie. Zapadła noc. Poza kręgiem światła las tonął w ciemnościach. Znak ostrzegał przed zboczeniem ze ścieżek – poza nimi teren był zaminowany. Wiatr kołysał czubkami drzew. Vogel usłyszał ujadanie psa. Trudno było określić, z jak daleka dobiegało, gdyż śnieg tłumił wszelkie odgłosy. Panował przenikliwy mróz. Podczas pełnego napięcia spotkania Vogel pocił się jak mysz. Teraz, w chłodnym powietrzu, miał wrażenie, że odzież przymarzła mu do ciała. Marzył o papierosie, ale nie chciał po raz drugi tego samego dnia rozdrażnić Himmlera. Kiedy w końcu reichsführer się odezwał, mówił prawie niesłyszalnym szeptem. Vogel zastanawiał się, czy można umieścić podsłuch w lesie.

– Imponujące osiągnięcie, kapitanie Vogel. Należy się panu pochwała.

– Jestem zaszczycony, Herr Reichsführer.

– Pański agent w Londynie to kobieta. Vogel milczał.

– Zawsze miałem wrażenie, że admirał Canaris nie ufa agentkom. Uważał, że kobiety zbyt łatwo ulegają uczuciom i brak im obiektywizmu niezbędnego w konspiracji.

– Zapewniam pana, Herr Reichsführer, że rzeczona agentka nie ma żadnej z tych wad.

– Przyznam, że i we mnie budzi pewien niesmak praktyka umieszczania agentek poza linią wroga. SOE nalega, żeby wysyłać kobiety do Francji. Jednak aresztowane czeka ten sam los co mężczyzn. Wystawianie kobiet na takie męczarnie wydaje mi się, łagodnie mówiąc, godne pożałowania.

Umilkł. Drżał mu mięsień policzka. Głęboko wdychał mroźne powietrze.

– Pańskie osiągnięcie budzi tym większy podziw, że udało się to panu mimo obecności admirała Canarisa.

– Chyba nie rozumiem, co pan na ma myśli, Herr Reichsführer.

– Mam na myśli, że dni admirała w Abwehrze są policzone. Już od jakiegoś czasu nie jesteśmy zadowoleni z jego postępów. Najłagodniej rzecz ujmując, jest co najmniej niekompetentny. A jeśli moje podejrzenia się potwierdzą, również zdradza führera.

– Herr Reichsführer, nigdy… Himmler przerwał mu machnięciem ręki.

– Wiem, że czuje pan się zobowiązany do swoistej lojalności względem admirała. W końcu to jemu pan zawdzięcza szybki awans w Abwehrze. Lecz nic, co pan powie, nie zmieni mego zdania na temat Canarisa. I rada dla roztropnego: lepiej uważać, jeśli się rusza z pomocą tonącemu. Można razem z nim pogrążyć się w otchłani.

Vogel był zdumiony. Nic nie odpowiedział. Szczekanie psa najpierw się oddaliło, potem ucichło. Powiał silniejszy wiatr, strząsnął śnieg z drzew i zasypał ścieżkę, zacierając granicę z lasem. Vogel zastanawiał się, jak blisko umieszczono miny. Odwrócił się i zobaczył dwóch esesmanów, zmierzających za nimi bezszelestnie.

77
{"b":"107143","o":1}