Литмир - Электронная Библиотека
A
A

21.50 – Catherine Blake wysiada z taksówki przy Oxford Circus. Idzie na zachód, na Piccadilly. Nowy obserwator rusza jej śladem. Pilnuje jej furgonetka.

21.53 – Catherine Blake wskakuje do autobusu. Furgonetka jedzie za nim.

21.57 – Catherine Blake wysiada z autobusu. Wchodzi do Green Parku. Za nią udaje się jeden obserwator.

Po pięciu minutach do pokoju wszedł Harry.

– Zgubiliśmy ją w Green Parku – powiedział. – Dała nura w boczną alejkę, obserwator musiał iść dalej.

– W porządku, Harry, wiemy, dokąd zmierza.

Ale przez następne dwadzieścia minut nikt jej nie widział. Vicary zszedł na dół i nerwowo krążył po pokoju. Przez mikrofony słyszał, jak Jordan kręci się po mieszkaniu w oczekiwaniu na Catherine. Zauważyła obserwatorów? Dostrzegła furgonetkę? Ktoś na nią napadł w Green Parku? Spotyka się z drugim agentem? Próbuje uciec? Vicary usłyszał warkot wracającej furgonetki przed domem, potem ciche kroki pokonanych obserwatorów, którzy wchodzili do środka. Znowu ich wykiwała. W tej samej chwili zadzwonił Boothby. Kontrolował operację z gabinetu i żądał informacji, co, u licha, jest grane. Kiedy Vicary mu powiedział, wybełkotał coś i rozłączył się.

Wreszcie zgłosił się punkt obserwacyjny przed domem Jordana.

22.25 – Catherine Blake zbliża się do drzwi mieszkania Jordana. Naciska dzwonek.

Akurat o tym nie musieli Vicary'ego informować, ponieważ w mieszkaniu Jordana umieszczono tak wiele mikrofonów, że dźwięk dzwonka zawył przez głośniki w punkcie dowodzenia niczym sygnał alarmu lotniczego.

Vicary zamknął oczy i słuchał. W miarę jak przechodzili z pokoju do pokoju, ich głosy to podnosiły się, to opadały, zależnie od zasięgu mikrofonów. Słuchającemu tych banałów Vicary'emu przypomniał się dialog z jednego z romansów Alice Simpson: „Jeszcze drinka? Nie, dziękuję. A może byś coś zjadł? Pewnie konasz z głodu. Nie, przekąsiłem coś wcześniej. Za to czegoś innego teraz rozpaczliwie pragnę".

Słyszał, jak się całują. Próbował wychwycić w ich głosach fałszywą nutę. W domu po drugiej stronie ulicy umieścił grupę funkcjonariuszy, którzy tylko czekali na sygnał, w razie gdyby coś źle poszło i Vicary postanowił aresztować Catherine. Słuchał, jak Catherine mówi Jordanowi, jak bardzo go kocha, i ku swemu przerażeniu uświadomił sobie, że myśli o Helen. Przestali rozmawiać. Stukanie kieliszków. Szmer wody. Kroki na schodach. Cisza, kiedy przemieszczali się przez martwą strefę. Skrzyp łóżka Jordana uginającego się pod ciężarem dwojga ciał. Szelest zdejmowanych ubrań. Szepty. Vicary nasłuchał się dość.

– Idę na górę – zwrócił się do Harry'ego. – Zawołaj mnie, kiedy Catherine zajmie się dokumentami.

Clive Roach usłyszał to pierwszy, potem Ginger Bradshaw. Harry zasnął na kozetce, długie nogi przerzucił przez oparcie. Roach wyciągnął rękę i uderzył go w podeszwę buta. Harry poderwał się i nasłuchiwał. Rzucił się na górę, omal nie wyłamał drzwi biblioteki. Vicary przeniósł tu swoją połówkę z gabinetu. Spał, jak to miał w zwyczaju, przy zapalonej lampce, która mu świeciła prosto w twarz. Harry potrząsnął go za ramię. Vicary błyskawicznie się ocknął i spojrzał na zegarek. Druga czterdzieści pięć. Bez słowa zszedł za Harrym na dół. Już wcześniej bawił się zdobycznymi niemieckimi aparatami fotograficznymi i natychmiast rozpoznał ten dźwięk. Catherine Blake zamknęła się w gabinecie Jordana i szybko fotografowała pierwszą porcję dokumentów Kettledrum. Po chwili wszystko ucichło. Vicary usłyszał szelest składanych papierów i odgłos zamykania drzwiczek sejfu. Potem pstryknięcie wyłączanego światła, Catherine wróciła na górę.

Rozdział dziesiąty

Londyn

– Proszę, proszę, cóż za punktualność! – zaświergotał Boothby, otwierając tylne drzwiczki swego humbera. – Niech pan wsiada, Alfredzie, nim zamarznie tu pan na śmierć. Właśnie przedstawiłem najnowsze wydarzenia Komitetowi Dwadzieścia. Nie muszę chyba dodawać, że są uszczęśliwieni. Prosili, żebym przekazał pan gratulacje. Więc gratulacje, Alfredzie.

– Cóż, chyba wypada podziękować – odparł Vicary, równocześnie zastanawiając się, kiedy Boothby zdołał się spotkać z komitetem.

Dochodziła ledwie siódma rano, padało, było diabelnie zimno, Londyn spowijała bura poświata zimowego poranka. Samochód ruszył cichą ulicą. Vicary opadł na siedzenie, odchylił głowę i przymknął oczy, choć tylko na chwilę. Był śmiertelnie wyczerpany. Czuł zmęczenie we wszystkich kościach. Osiadło mu na piersi jak zapaśnik, ściskało głowę niczym obręczą. Po tym jak słuchał Catherine Blake fotografującą materiały Kettledrum, już nie spał. Co mu nie pozwalało zasnąć? Podniecenie, że tak genialnie oszukał wroga czy obrzydzenie, że musi to robić właśnie w ten sposób?

Vicary otworzył oczy. Kierowali się na wschód, przez Belgravie, Hyde Park Corner, Park Lane do Bayswater Road. Na ulicach było pusto, tu i ówdzie jakaś taksówka, jedna, dwie ciężarówki, samotni przechodnie, którzy przemykali chodnikiem jak niedobitki uciekające przed zarazą.

– O co tu w ogóle chodzi? – spytał Vicary, znowu przymykając oczy.

– Pamięta pan, jak mówiłem, że Komitet Dwadzieścia zastanawia się, czyby nie wykorzystać niektórych naszych podwójnych agentów do wzmocnienia wiarygodności Kettledruml

– Pamiętam – potwierdził Vicary.

Pamiętał też, że zdumiało go tempo, w jakim podjęto decyzję. Komitet Dwadzieścia słynął z biurokratycznej powolności. Każdy, co do jednego, komunikat przygotowany dla podwójnego agenta musiał zyskać aprobatę komitetu, nim można go było nadać do Niemiec. Czasem Vicary całymi dniami wyczekiwał na zgodę, żeby móc wysłać swój tekst przez siatkę Beckera. Skąd ta nagła mobilność?

Za bardzo był zmęczony, by szukać teraz wyjaśnienia. Ponownie zamknął oczy.

– Gdzie jedziemy?

– Na wschód. Dokładniej do Hoxton.

Vicary odrobinę uchylił powieki, po czym znowu zamknął oczy.

– Skoro udajemy do wschodniego Londynu, to dlaczego jedziemy na zachód Bayswater Road?

– Żeby się upewnić, czy nie śledzą nas funkcjonariusze innego wywiadu, wrogiego czy zaprzyjaźnionego.

– A kto może nas śledzić, sir Basilu? Amerykanie?

– Szczerze mówiąc, Alfredzie, to bardziej mnie niepokoją Rosjanie.

Vicary podniósł głowę i usiłował obrócić ją w stronę Boothby'ego, ale mu opadła na skórzane oparcie.

– Zażądałbym wyjaśnienia, ale jestem zbyt zmęczony.

– Za parę minut wszystko stanie się dla pana jasne.

– A czy tam będzie kawa? Boothby parsknął śmiechem.

– Tak, za to mogę ręczyć.

– Dobrze. Nie pogniewa się pan, jeśli skorzystam z okazji i zdrzemnę się na chwilę.

Zasnął, nim zdążył usłyszeć odpowiedź Boothby'ego.

Samochód gwałtownie zahamował. Drzemiący Vicary poczuł, jak głowa leci mu do przodu, potem znowu opada na oparcie siedzenia. Usłyszał metaliczny chrzęst otwieranych drzwiczek, uderzenie zimnego powietrza sieknęło go po twarzy. Nagle oprzytomniał. Spojrzał na lewo. Zaskoczyło go, że widzi tam Boothby'ego. Zerknął na zegarek.

Wielkie nieba, dochodzi ósma! Krążyli po ulicach Londynu przez godzinę. Kark go bolał od drzemki w niewygodnej pozycji: ze spuszczoną głową i brodą wpijającą się w mostek. W głowie mu pulsowało, potrzebował kofeiny i nikotyny. Oparł się i podciągnął do pozycji siedzącej. Wyjrzał przez okno: wschodni Londyn, Hoxton, paskudna wiktoriańska zabudowa przypominała fabrykę borykającą się z trudnymi czasami. Budynki po drugiej stronie były zniszczone przez bomby: tu dom, tam gruzowiska, znowu dom i kolejne zgliszcza – przywodziło to na myśl usta pełne zepsutych zębów.

– Niech się pan obudzi, Alfredzie – usłyszał głos Boothby'ego. – Jesteśmy na miejscu. A przy okazji, co takiego się panu śniło?

Vicary'ego ogarnął niepokój. Rzeczywiście, co mu się śniło? Czyżby mówił przez sen? Francja nie śniła mu się od… Od kiedy? Od kiedy namierzyli Catherine Blake. A może śniła mu się Helen? Wysiadając, poczuł falę zmęczenia i musiał się oprzeć o samochód. Boothby zdawał się tego nie dostrzegać, gdyż stał na chodniku, niecierpliwie spoglądając na podwładnego i brzęcząc drobnymi w kieszeni. Deszcz rozpadał się na dobre. W tej ponurej okolicy wydawał się jeszcze zimniejszy. Podchodząc do Boothby'ego, Vicary głęboko wdychał ostre powietrze i natychmiast zrobiło mu się lepiej.

81
{"b":"107143","o":1}