Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Roach przysiągłby, że widział, jak wsiadała do stojącego autobusu, i przez resztę popołudnia klął na siebie za taki głupi błąd. Popędził ulicą i wskoczył do autobusu, gdy ruszał z przystanku. Po dziesięciu sekundach Roach zorientował się, że wybrał nie tę kobietę. Wysiadł na najbliższym przystanku, zadzwonił na West Halkin Street i powiedział Vicary'emu, że zgubili Catherine.

– Clive Roach nigdy jeszcze nie zgubił żadnego niemieckiego szpiega – oświadczył Boothby, wściekłym wzrokiem mierząc raport leżący przed nim na biurku. Popatrzył na Vicary'ego. – Ten człowiek nie zgubiłby komara na bagnisku.

– Jest najlepszy. Ale ona jest po prostu cholernie dobra.

– Niech pan spojrzy: taksówka, długi spacer, żeby się upewnić, czy nie ma ogona. Wchodzi na stację, kupuje bilet do jednej, wysiada na innej.

– Jest wyjątkowo ostrożna. Dlatego wcześniej jej nie złapaliśmy.

– Istnieje również inne wytłumaczenie, Alfredzie. Możliwe, że wypatrzyła obstawę.

– Wiem. Brałem i to pod uwagę.

– A jeśli tak, to cała operacja wzięła w łeb, zanim jeszcze na dobre się zaczęła. – Boothby postukał w cienką metalową walizkę, w której znajdowała się pierwsza porcja dokumentów sprokurowanych na potrzeby Kettledrum. - Jeśli ta kobieta wie, że ją śledzimy, a dostanie to, równie dobrze możemy opublikować tajemnicę inwazji wielkimi literami na pierwszej stronie Daily Mail. Będą wiedzieć, że chcemy ich wyprowadzić w pole. A jeśli będą wiedzieć, że ich oszukujemy, domyśla się, że przeciwieństwo to prawda.

– Roach jest przekonany, że Catherine go nie wypatrzyła.

– Gdzie ona teraz jest?

– U siebie.

– O której ma się spotkać z Jordanem?

– O dziesiątej, w jego mieszkaniu. Powiedział jej, że dziś długo pracuje.

– Jakie Jordan odniósł wrażenie?

– Powiedział, że nie zauważył zmiany w jej zachowaniu, żadnego niepokoju ani napięcia. – Vicary zawiesił głos. – Dobry jest ten nasz komandor Jordan, cholernie dobry. Gdyby nie był takim doskonałym inżynierem, idealnie nadawałby się na szpiega.

Boothby grubym palcem postukał w walizeczkę.

– Jeśli zauważyła obstawę, dlaczego siedzi u siebie? Dlaczego nie włóczy ich po mieście?

– Może chce zobaczyć, co mieści się w tej walizce? – odparł Vicary.

– Jeszcze nie jest za późno, Alfredzie. Nie musimy robić tej całej akcji. Możemy zaaresztować tę kobietę już teraz i wymyślić inny sposób naprawienia szkody.

– Moim zdaniem popełnilibyśmy w ten sposób błąd. Nie znamy pozostałych agentów wplątanych w sprawę i nie wiemy, w jaki sposób kontaktują się z Berlinem.

Boothby zabębnił kostkami o walizkę.

– Nie spytał pan, co tam jest, Alfredzie.

– Nie chciałem usłyszeć kolejnego kazania o tym, co oficerowi wolno wiedzieć.

Generał parsknął śmiechem.

– Doskonale, uczy się pan. Rzeczywiście, nie musi pan wiedzieć, ale skoro to pan wpadł na ten błyskotliwy pomysł, powiem panu. Komitet Dwadzieścia chce przekonać Niemców, że Mulberry to konstrukcja przeciwlotnicza stworzona z myślą o Calais. W poszczególnych Phoenixach i tak znajdują się pomieszczenia dla załogi i działa przeciwlotnicze, więc całkiem nieźle to pasuje. Po prostu odrobinę zmienili rysunki.

– Genialne.

– Wpadli też na parę innych pomysłów, dzięki którym zdezorientują wroga i w innych kwestiach. Będzie się pan z nimi zapoznawał w miarę potrzeby.

– Rozumiem, sir Basilu.

Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, każdy wpatrując się w wybrany punkt w ścianie.

– Pana kolej, Alfredzie – odezwał się Boothby. – To pan kontroluje tę część operacji. Cokolwiek pan zaleci, może pan liczyć na moje poparcie.

Dlaczego się czuje, jakby mnie szykowano na ścięcie? – pomyślał Vicary. Nie ucieszyła go ta obietnica wsparcia. Wiedział, że w razie najmniejszych kłopotów Boothby błyskawicznie będzie szukał jakiejś mysiej nory. Najprościej byłoby aresztować Catherine Blake i postąpić za radą Boothby'ego: przeciągnąć ją na swoją stronę i zmusić do współpracy. Vicary nadal czuł, że to by się nie udało i że fałszywe materiały da się przesyłać przez Catherine Blake wyłącznie wówczas, gdy nie będzie tego świadoma.

– Pamiętam czasy, kiedy nie trzeba było podejmować takich decyzji – powiedział z zadumą Boothby. – A teraz jeden fałszywy krok i możemy przegrać wojnę.

– Dziękuję, że mi pan o tym przypomniał – odparł Vicary. – Nie ma pan gdzieś tam w szufladzie szklanej kuli, sir Basilu?

– Niestety, nie.

– A co by pan powiedział na monetę?

– Alfredzie!

– Marna próba rozluźnienia atmosfery, sir Basilu. Boothby ponownie bębnił w teczkę.

– I jak brzmi pana decyzja, Alfredzie?

– Pozwólmy Catherine dalej działać.

– Modlę się, żeby się pan nie mylił, Alfredzie. Proszę mi podać rękę.

Vicary wysunął prawe ramię. Boothby przykuł mu do nadgarstka teczkę.

Pół godziny później Grace Clarendon stała na Northumberland Avenue, przestępując z nogi na nogę dla rozgrzewki, i patrzyła na mijające ją samochody. W końcu kiedy kierowca mrugnął ocienionymi reflektorami, zauważyła dużego, czarnego humbera Boothby'ego. Samochód podjechał do chodnika, Boothby otworzył tylne drzwiczki i Grace wskoczyła do środka.

Cała się trzęsła.

– Co za diabelny mróz! Mieliśmy się spotkać piętnaście minut temu. Nie wiem, dlaczego nie możemy tego zrobić po prostu w twoim gabinecie.

– Za dużo wścibskich nosów, Grace. Gra idzie o zbyt dużą stawkę.

Włożyła do ust papierosa, zapaliła. Boothby zamknął szybkę dzielącą go od szofera.

– No i? Co dla mnie masz?

– Vicary chce, żebym poszukała w archiwum paru nazwisk.

– Dlaczego nie zwróci się wprost do mnie?

– Prawdopodobnie uważa, że mu ich nie dasz.

– Co to za nazwiska?

– Peter Jordan i Walker Hardegen.

– Sprytny łajdak – mruknął Boothby.

– Tak. Chciał, żebym poszukała czegoś o nazwie Brum.

– Gdzie?

– Gdzie się da. Wśród nazwisk twoich pracowników. Pseudonimów agentów. Niemieckich i angielskich. Kryptonimów akcji, bieżących i zamkniętych.

– Chryste Panie – powiedział Boothby. Odwrócił się i zapatrzył na jadące samochody. – Sam do ciebie z tym przyszedł czy przekazał przez Daltona?

– Przez Harry'ego.

– Kiedy?

– Wczoraj wieczorem.

Boothby popatrzył na nią z uśmiechem.

– Grace, znowu byłaś niegrzeczną dziewczynką? Nie odpowiedziała, spytała tylko:

– Co mam mu powiedzieć?

– Że sprawdziłaś we wszystkich dostępnych indeksach i nie znalazłaś tam ani Jordana, ani Hardegena. To samo jeśli chodzi o Bruma. Zrozumiałaś mnie, Grace?

Skinęła głową.

– Nie miej takiej ponurej miny. Pomyśl o tym, że wnosisz olbrzymi wkład w bezpieczeństwo narodowe.

Spojrzała na niego, przymrużywszy z gniewu zielone oczy.

– Oszukuję kogoś bardzo mi drogiego. A to mi się nie podoba.

– To już niedługo się skończy. A wtedy zaproszę cię na miłą kolacyjkę, jak za dawnych dobrych czasów.

Odrobinę za mocno nacisnęła klamkę i wysunęła nogi.

– Dam ci się zabrać na bardzo drogą kolację, Basil. Ale to wszystko. Dawne dobre czasy zdecydowanie się skończyły.

Wysiadła, trzasnęła drzwiami i patrzyła, jak wóz Boothby'ego znika w mroku.

Vicary czekał w bibliotece na górze. Dziewczęta przynosiły mu kolejne raporty.

21.15 – w punkcie obserwacyjnym przy Earl's Court zauważono, jak Catherine Blake opuszcza mieszkanie. Zdjęcia w drodze.

21.17 – Catherine Blake idzie na północ, w stronę Cromwell Road. Jeden obserwator ją śledzi. Oprócz tego pilnuje jej nasza furgonetka.

21.20 – Catherine Blake łapie taksówkę i rusza na wschód. Furgonetka zabiera obserwatora i jedzie za taksówką.

21.35 – Catherine Blake dociera do Marble Arch i wysiada z taksówki. Inny obserwator wysiada z furgonetki i rusza jej śladem.

21.40 – Catherine Blake łapie kolejną taksówkę na Oxford Street. Furgonetka omal jej nie gubi. Nie zdążyła zabrać obserwatora.

80
{"b":"107143","o":1}