Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dzielny z ciebie człowiek, żeby umierać dla radia – powiedziała, puszczając walizkę.

Odwróciła się i znikła w mroku.

Harry leżał na wilgotnej ziemi. Podniósł rękę do twarzy i zrobiło mu się niedobrze, gdy namacał ciepłą kość podbródka. Tracił przytomność, ból odpływał. Usłyszał jęki rannych funkcjonariuszy wydziału specjalnego. Zamknął oczy. Poczuł, że ktoś przyciska coś do jego twarzy. Uchyliwszy powieki, zobaczył pochylonego nad sobą Alfreda Vicary'ego.

– Mówiłem ci, żebyś uważał, Harry.

– Zabrała radio?

– Nie. Nie dałeś jej.

– Uciekli?

– Tak, ale ich ścigamy.

Wtedy Harry'ego znienacka dopadł ból. Zaczął się trząść, czuł się, jakby lada chwila miał zwymiotować. Nagle twarz Vicary'ego się rozmyła i Harry zemdlał.

Rozdział ósmy

Londyn

Godzinę po rzezi w Earl's Court Alfred Vicary zarządził największą obławę w historii Zjednoczonego Królestwa. Wszystkie posterunki policji w kraju – od Penzance po Dover, od Portsmouth po Inverness – otrzymały rysopisy zbiegów. Vicary rozesłał kurierów na motocyklach, którzy porozwozili zdjęcia szpiegów do miast, miasteczek i wiosek w okolicach Londynu. Większość funkcjonariuszy zaangażowanych w poszukiwania poinformowano, że uciekinierów podejrzewa się o dokonanie od 1938 roku czterech morderstw. Jedynie garstkę najwyższych oficerów dyskretnie powiadomiono, że chodzi tu o kwestię bezpieczeństwa najwyższej wagi, tak ważną, że sam premier osobiście śledzi przebieg akcji.

Londyńska policja zareagowała błyskawicznie i piętnaście minut od ogłoszenia alarmu Vicary'ego na największych trasach wylotowych ze stolicy były już blokady. Vicary starał się przewidzieć każdą możliwą trasę ucieczki. MI- 5 wraz z żandarmerią kolejową przeszukiwały największe stacje. Obsługa promów do Irlandii również otrzymała rysopis podejrzanych.

Następnie Vicary skontaktował się z BBC i zażądał rozmowy z redaktorem odpowiedzialnym. Główne wydanie wiadomości o dziewiątej wieczór rozpoczęła informacja o strzelaninie w Earl's Court, na skutek której śmierć poniosło dwóch policjantów, a trzech zostało rannych. Podano rysopis Catherine Blake i Rudolfa, a na koniec numer telefonu, pod który może dzwonić każdy, kto zauważył coś podejrzanego. Po pięciu minutach rozdzwoniły się telefony. Maszynistki spisywały każdą rozmowę i przekazywały ją Vicary'emu. Większość kartek wylądowała od razu w koszu. Parę wiadomości postanowiono sprawdzić. Żadna nie przyniosła znaczącego przełomu.

Teraz Vicary skoncentrował się na trasach ucieczki, z których tylko szpieg mógłby skorzystać. Połączył się z RAF- em i poprosił, żeby rozglądali się za lekkimi samolotami. Zwrócił się z prośbą do Admiralicji, by zwracano baczną uwagę na wszelkie U- booty zbliżające się do wybrzeża. Zaalarmował służby przybrzeżne i kazał wypatrywać niewielkich jednostek wypływających w morze. Zadzwonił do radiotelegrafistów ze stacji nasłuchu, żeby wyjątkowo uważnie wyłapywali wszelkie podejrzane transmisje radiowe.

Wstał od biurka i po raz pierwszy od dwóch godzin wyszedł z gabinetu. Punkt dowodzenia przy West Halkin Street opustoszał, członkowie jego ekipy powoli wracali na St James's Street. Siedzieli przed gabinetem i wyglądali jak ofiary kataklizmu: mokrzy, wyczerpani, pokonani. Clive Roach trzymał się na uboczu, tkwił na krześle ze spuszczoną głową i założonymi rękami. Co chwila podchodził do niego któryś z kolegów, kładł mu rękę na ramieniu, szeptał do ucha słowa pociechy i cicho się odsuwał. Peter Jordan krążył po pokoju. Tony Blair wpatrywał się w niego ponuro. Jedynym dźwiękiem był klekot dalekopisów i głosy telefonistek.

Ciszę przerwało w parę minut później pojawienie się Harry'ego Daltona. Wkroczył o dziewiątej do pomieszczenia, z zabandażowaną ręką i twarzą. Wszyscy wstali, stłoczyli się wokół niego.

– Dobra robota, Harry, staruszku…

– …Zasłużyłeś na medal…

– …Utrzymałeś nas w grze, Harry…

– …Gdyby nie ty, byłoby po wszystkim… Vicary zaciągnął go do gabinetu.

– Nie powinieneś aby leżeć i odpoczywać?

– Taa, ale wolałem być z wami.

– Bardzo boli?

– Ćmi. Dali mi coś przeciwbólowego.

– I nadal nie wiesz, jak byś się zachował pod ostrzałem na polu bitwy?

Harry zmusił się do słabego uśmiechu, spuścił wzrok i pokręcił głową.

– Coś drgnęło? – spytał, szybko zmieniając temat. Vicary potrząsnął głową.

– Co już zrobiłeś?

Vicary zapoznał go z sytuacją.

– Trzeba mieć tupet, żeby tak po nią wrócić i zabrać ją nam sprzed nosa. Kawał twardziela z tego Rudolfa, trzeba mu to przyznać. Jak zareagował Boothby?

– Tak jak się należało spodziewać. Siedzi teraz na górze z dyrektorem generalnym. Pewnie planują moją egzekucję. Mamy cały czas połączenie z kwaterą premiera. Stary dostaje na bieżąco raporty. Szkoda, że nie mogę mu przekazać żadnych dobrych wieści.

– Przewidziałeś wszelkie możliwe rozwiązania. Teraz pozostało ci tylko siedzieć i czekać. Tamci muszą wykonać jakiś ruch. A kiedy wykonają, dopadniemy ich.

– Chciałbym mieć twój optymizm.

Harry skrzywił się z bólu. Nagle wydał się bardzo zmęczony.

– Pójdę się gdzieś położyć na chwilę. Wolno ruszył do drzwi.

– Czy Grace Clarendon ma dziś dyżur? – spytał Vicary.

– Tak, chyba tak. Zadzwonił telefon.

– Natychmiast proszę się zgłosić na górze, Alfredzie – odezwał się Basil Boothby.

Nad gabinetem generała płonęło zielone światło. Vicary wszedł do środka. Boothby krążył po pokoju i palił papierosa za papierosem. Był bez marynarki, kamizelkę rozpiął, rozluźnił krawat. Gniewnym machnięciem ręki wskazał Vicary'emu krzesło.

– Niech pan usiądzie, Alfredzie – przemówił. – No cóż, dziś w całym Londynie mało kto zazna snu: na Grosvenor Square, w kwaterze Eisenhowera w Hayes Lodge, w podziemiach premiera. Wszyscy czekają na jedną informację. Czy Hitler wie, że to Normandia? Czy inwazja skończyła się, nim się zdążyła zacząć?

– Sam pan wie, że nie sposób teraz tego sprawdzić.

– Na Boga! – Boothby zgniótł papierosa i natychmiast zapalił kolejnego. – Dwóch funkcjonariuszy wydziału specjalnego nie żyje, dwóch rannych. Dzięki Bogu za Harry'ego.

– Jest właśnie na dole. Z pewnością chciałby to usłyszeć od pana osobiście.

– Nie mamy czasu na pogawędki, Alfredzie. Musimy ich złapać, i to jak najszybciej. Nie muszę panu tłumaczyć, o co idzie gra.

– Nie, nie musi pan, sir Basilu.

– Premier życzy sobie, by go informować co pół godziny. Czy mogę mu przekazać coś nowego?

– Niestety nie. Przewidzieliśmy i zabezpieczyliśmy wszystkie trasy ucieczki. Chciałbym móc z całą pewnością stwierdzić, że ich złapiemy, ale nie można lekceważyć przeciwnika. Już wielokrotnie nam udowodnili, że są dobrzy.

Boothby podjął wędrówkę po gabinecie.

– Dwóch zabitych, trzech rannych i na wolności dwóch szpiegów posiadających informacje, dzięki którym mogą obnażyć naszą mistyfikację. Nie ulega wątpliwości, że to największa katastrofa w dziejach naszego wydziału.

– Wydział specjalny skierował siły, które uważał za wystarczające do aresztowania Catherine Blake. Najwyraźniej się pomylili.

Boothby się zatrzymał i zmierzył Vicary'ego lodowatym wzrokiem.

– Niech pan nie próbuje zwalać winy na wydział specjalny, Alfredzie. Pan tam dowodził. Ten aspekt akcji Kettledrum należał do pana.

– Zdaję sobie z tego sprawę, sir Basilu.

– To dobrze, bo kiedy już będzie po wszystkim, zostanie pan poddany przesłuchaniu przez komisję wewnętrzną i wątpię, by pana poczynania oceniono pozytywnie.

Vicary wstał.

– Czy to już wszystko, sir Basilu? – Tak.

Vicary odwrócił się i ruszył do drzwi.

Odległe zawodzenie syren alarmowych rozległo się, kiedy Vicary schodził na dół do archiwum. Pomieszczenia tonęły w półmroku, paliło się tylko kilka świateł. Vicary jak zwykle zwrócił uwagę na zapach: pleśniejący papier, kurz, wilgoć i lekka woń obrzydliwego tytoniu Nicholasa Jago. Zerknął w stronę oszklonego kantoru kierownika archiwum. Światło zgaszone, drzwi porządnie zamknięte. Dobiegło go gniewne stukanie obcasów, charakterystyczne dla szybkiego, zdecydowanego marszu Grace Clarendon. Jej blond włosy mignęły za półkami i zniknęły. Ruszył za nią do jednego z bocznych pomieszczeń i od wejścia wołał, żeby jej nie wystraszyć. Odwróciła się, obrzuciła go wrogim spojrzeniem zielonych oczu, po czym z powrotem pochyliła się nad aktami, jakby go tu nie było.

100
{"b":"107143","o":1}