– Wejdziemy frontowymi drzwiami – tłumaczył. W jego głosie słychać było ślad akcentu z północy. – Równocześnie zablokujemy ulicę z obu końców i dwóch naszych ludzi osłoni tylne wejście. Kiedy znajdziemy się w środku, nie będzie miała dokąd uciec.
– Najważniejsze, żebyście ją wzięli żywcem – powiedział Vicary. – Martwa nic nam nie da.
– Harry wspominał, że dobrze sobie radzi z bronią.
– Zgadza się. Mamy powody przypuszczać, że jest uzbrojona w pistolet i nie zawaha się przed jego użyciem.
– Zgarniemy ją tak szybko, że nawet się nie zorientuje. Jesteśmy gotowi, czekamy tylko na rozkaz.
Vicary odwrócił się od okna i podszedł do aparatu. Wykręcił numer wydziału i czekał, aż telefonistka połączy go z gabinetem Boothby'ego.
– Ludzie z wydziału specjalnego czekają na nasz rozkaz – powiedział, kiedy generał się zgłosił. – Mamy już zgodę?
– Nie. Komitet Dwadzieścia nadal obraduje. A bez ich zgody nie możemy przystąpić do akcji. Oni teraz trzymają wszystko w garści.
– O Boże! Może ktoś by wyjaśnił Komitetowi Dwadzieścia, że akurat na czasie to nam nie zbywa. Jeśli chcemy mieć choć cień szansy dopadnięcia Rudolfa, musimy wiedzieć, dokąd jedzie.
– Rozumiem pana dylemat – uspokajał sir Basil.
Pana dylemat. Mój dylemat, sir Bąsilu? – pomyślał Vicary.
– Kiedy podejmą decyzję? – spytał na głos.
– W każdej chwili. Natychmiast do pana oddzwonię. Vicary odłożył słuchawkę i krążył po ciemnym pokoju. Podszedł do jednego z obserwatorów.
– Jak długo jest w środku? – Mniej więcej od kwadransa.
– Od kwadransa? Dlaczego tak długo krążyła po mieście? To mi się nie podoba.
Zadzwonił telefon. Vicary rzucił się do aparatu i przycisnął słuchawkę do ucha.
– Mamy zgodę Komitetu Dwadzieścia – odezwał się Basil Boothby. – Bierz ją, Alfredzie. I powodzenia.
Vicary cisnął słuchawkę na widełki.
– Do roboty, panowie. – Popatrzył na Harry'ego. – Żywa. Potrzebna nam żywa.
Harry z ponurą miną skinął głową i wyszedł na czele funkcjonariuszy wydziału specjalnego. Vicary słuchał echa kroków, ginącego na schodach. Po chwili zauważył czubki ich głów, gdy wynurzyli się z budynku i skierowali na drugą stronę ulicy, do mieszkania Catherine Blake.
Horst Neumann zaparkował samochód w bocznej uliczce w pobliżu mieszkania Catherine. Wysiadł i cicho zamknął drzwiczki. Szybkim krokiem ruszył chodnikiem, trzymając ręce głęboko w kieszeniach, w jednej ściskając uchwyt mauzera.
Ulica tonęła w nieprzeniknionych ciemnościach. Dotarł do rumowiska, które niegdyś było tarasem mieszkania. Szedł po omacku, czuł pod rękami kawałki drewna, cegły i powyginane rynny. Gruzowisko kończyło się prawie dwumetrową ścianą. Po drugiej stronie muru znajdował się ogród – Neumann widział go z okna pokoju Catherine. Szarpnął furtkę. Zamknięta na rygiel. Będzie musiał ją otworzyć od drugiej strony.
Oparł ręce na murze, wybił się i podciągnął. Znalazłszy się na górze, przerzucił nogę na drugą stronę i zawisł tak na parę sekund, patrząc w dół. Nie widział stąd ziemi. Mógł spaść na wszystko: śpiącego psa, rząd pojemników na śmiecie, które zagrzechoczą, gdy na nich wyląduje. Przez chwilę zastanawiał się, czyby nie włączyć latarki, ale to mogło zwrócić na niego uwagę. Zsunął się ze ściany i wylądował na ziemi. Nie było tu żadnych psów ani pojemników na śmiecie, tylko jakieś cierniste krzaki, o które podrapał sobie twarz i poszarpał kurtkę.
Wyplątał się z chaszczy i odsunął rygiel. Przeszedł do tylnych drzwi. Nacisnął klamkę – zamknięte. W drzwiach była szyba. Sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął pistolet i uderzył nim w okienko na dole z lewej strony. Trzask pękającego szkła rozległ się wyjątkowo głośno. Wsunął rękę przez dziurę, przekręcił klucz, otworzył drzwi i szybko przeszedł korytarzem na schody.
Dotarł do mieszkania Catherine i cicho zapukał. Zza drzwi rozległ się jej głos: – Kto tam?
– Ja.
Otworzyła. Neumann wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi. Catherine była ubrana w spodnie, sweter i skórzaną kurtkę. Radio walizkowe stało obok niej na podłodze. Neumann popatrzył na nią. Twarz miała popielatą z przerażenia.
– Może to moja wyobraźnia – powiedziała – ale na dole chyba coś się szykuje. Na ulicy widziałam kręcących się mężczyzn i ludzi w samochodach.
W mieszkaniu panował mrok, tylko w salonie paliła się lampka. Neumann paroma susami przemierzył pokój i zgasił światło. Podszedł do okna, podniósł brzeg grubej zasłony, wyjrzał. Ulicą jeździły samochody i w ich słabym świetle zauważył czterech ludzi, którzy wypadli z budynku naprzeciwko i kierowali się do ich kamienicy.
Odwrócił się i wyszarpnął z kieszeni mauzera.
– Idą po nas. Łap radio i biegnij ze mną na dół. Już!
Harry Dalton z impetem otworzył drzwi frontowe i wszedł do środka. Za nim funkcjonariusze wydziału specjalnego. Zapalił światło na klatce schodowej w chwili, gdy Catherine Blake wypadła tylnymi drzwiami. Na ramieniu dyndało jej radio.
Horst Neumann kopniakiem otworzył tylne drzwi i biegł przez ogród, kiedy z budynku dobiegł go krzyk. Pędził w mroku z mauzerem w wyciągniętej dłoni. Furtka przed nim się otworzyła i stanął w niej mężczyzna. Neumann dostrzegł wymierzony pistolet, usłyszał wezwanie: „Stój!". Biegnąc, dwukrotnie strzelił. Pierwsza kula trafiła tamtego w ramię z takim impetem, że się obrócił. Druga przeszyła mu kręgosłup, zabijając na miejscu.
W furtce wyrósł drugi człowiek, układając się do strzału. Neumann nacisnął spust. Mauzer podskoczył mu w dłoni i prawie bezgłośnie, z głuchym trzaskiem wystrzelił. Głowa mężczyzny eksplodowała.
Neumann przebiegł przez furtkę, przeskakując nad ciałami i rozejrzał się w mroku. Za domem nie było nikogo więcej. Obejrzał się i zobaczył tuż za sobą Catherine pędzącą z radiem. Ścigało ją trzech mężczyzn. Podniósł broń i strzelił w ciemność. Usłyszał krzyki dwóch ludzi. Catherine dalej biegła.
Odwrócił się i ruszył przez gruzowisko w stronę furgonetki.
Harry'emu kule świstały koło głowy. Usłyszał krzyki funkcjonariuszy za sobą. Catherine była tuż przed nim. Pędził przez mrok z wyciągniętymi rękami. Uświadomił sobie, że uciekinierzy mają nad nim przewagę: był sam i nie uzbrojony. Mógł się zatrzymać i spróbować zabrać
broń któregoś z rannych, potem gonić tę dwójkę i zabić oboje. Ale prawdopodobnie Rudolf by skorzystał z okazji i zabił jego. Może odpuścić, wrócić do budynku i zaalarmować ludzi z punktu obserwacyjnego? Ale wtedy Catherine Blake i Rudolf odjadą w siną dal, trzeba będzie od początku zacząć cholerne poszukiwania, a tymczasem oni skorzystają z radia, ostrzegą Berlin, a my przegramy pieprzoną wojnę, niech to szlag!
Radio!
Może nie dopadnę ich teraz, ale mogę przynajmniej na jakiś czas odciąć ich od Berlina – pomyślał.
Rzucił się w mrok, w gardle rodził mu się krzyk. Oboma rękami chwycił walizkę i próbował ją wyrwać Catherine, ale ona się odwróciła i zdumiewająco mocno szarpnęła. Podniósł wzrok i po raz pierwszy zobaczył jej twarz: czerwoną, wykrzywioną z przerażenia, brzydką z gniewu. Spróbował jeszcze raz, ale trzymała rączkę skrzynki w żelaznym uścisku. Wykrzyczała prawdziwe imię Rudolfa. Brzmiało jak Worst.
Wtedy Harry usłyszał suchy trzask. Słyszał go już nieraz przed wojną na ulicach wschodniego Londynu. Dźwięk otwieranego noża. Widział, jak kobieta bierze zamach, by dźgnąć go prosto w gardło. Gdyby podniósł rękę, osłoniłby się przed ciosem. Ale wtedy ona zdołałaby wyrwać radio. Nie puszczając skrzynki, próbował się uchylić, przekręcić głowę. Czubek noża drasnął go w policzek. Poczuł pękanie skóry. Ból przyszedł po sekundzie – rozdzierający, jakby ktoś rozpalonym żelazem przejechał mu po policzku. Wrzasnął, ale przywarł do walizki. Kobieta jeszcze raz podniosła ramię, tym razem wbijając mu ostrze sztyletu w ramię. Ponownie zawył z bólu przez zaciśnięte zęby, ale ręce nie zwolniły uścisku. Jakby stanowiły odrębną część jego ciała. Nic, żaden ból nie zmusił go do wypuszczenia radia.