Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wielkie nieba, Alfredzie, ileż to już lat? Dwadzieścia pięć – odpowiedział w duchu Vicary. Martin

Kenton przyjaźnił się z Helen. Parę razy się nawet spotkali po tym, jak Helen zerwała z Alfredem. Za sprawą czystego przypadku dziesięć lat temu został prawnikiem Matyldy. Przez ostatnie kilka lat, kiedy Matylda się zestarzała i sama nie mogła prowadzić swoich spraw, często rozmawiali przez telefon, lecz dopiero dziś spotkali się twarzą w twarz. Vicary wolałby załatwić sprawy ciotki bez cienia Helen wiszącego w powietrzu.

– Podobno skierowano cię do Ministerstwa Wojny.

– Zgadza się – przytaknął Vicary i wychylił pół filiżanki herbaty. Była pyszna, o niebo lepsza niż lura, którą podawali w kantynie.

– A czym dokładniej się zajmujesz?

– Och, pracuję w bardzo nudnym wydziale, robię to to, to owo. – Vicary usiadł. – Przepraszam, Martin. Głupio mi, że cię poganiam, ale naprawdę muszę lecieć z powrotem do Londynu.

Kenton zajął miejsce naprzeciwko Vicary'ego i z czarnej skórzanej walizeczki wyciągnął plik dokumentów. Liżąc czubek palca, starannie odszukał właściwą stronę.

– A, tutaj jest. Sam spisywałem ten testament pięć lat temu – stwierdził. – Część pieniędzy i majątku rozdysponowała między twoich krewnych, ale gros przekazała tobie.

– Nie miałem pojęcia.

– Zostawiła ci dom i znaczną sumkę pieniędzy. Była gospodarna. Ostrożnie wydawała, roztropnie inwestowała. – Kenton podsunął kartki Vicary'emu, by sam mógł je przeczytać. – Oto, co na ciebie przechodzi.

Vicary był oszołomiony. Nawet mu się nie śniło… Teraz opuszczenie jej pogrzebu dla pary niemieckich szpiegów wydało mu się jeszcze bardziej obrzydliwym postępkiem. Część tych uczuć musiała się odmalować na jego twarzy, bo Kenton powiedział:

– Szkoda, że nie udało ci się przyjechać na pogrzeb, Alfredzie. To była" naprawdę cudowna uroczystość. Zebrała się połowa okolicy.

– Chciałem, ale coś mi wyskoczyło.

– Przygotowałem papiery, które musisz podpisać, żeby objąć w posiadanie dom i pieniądze. Jeśli dasz mi swój numer konta w Londynie, będę mógł przelać pieniądze i zamknąć jej rachunki.

Przez następne parę minut Vicary w milczeniu podpisywał się na różnych prawniczych dokumentach. W końcu Kenton podniósł wzrok i oznajmił:

– Załatwione.

– Czy telefon jeszcze działa?

– Tak, korzystałem z niego przed twoim przyjazdem. Aparat stał na biureczku Matyldy w salonie. Vicary podniósł słuchawkę i popatrzył na Kentona.

– Martin, daruj, ale to rozmowa służbowa. Kenton zmusił się do uśmiechu.

– Nie musisz już nic dodawać, Alfredzie. Pójdę sprzątnąć naczynia.

Coś w tej wymianie zdań ogrzało żądne zemsty kąciki serca Vicary'ego. Zgłosiła się telefonistka, podał jej numer centrali MI- 5 w Londynie. Po dłuższej chwili otrzymał połączenie. Telefonistka z wydziału przełączyła Vicary'ego do Harry'ego Daltona.

Harry odebrał telefon, przełykając jedzenie.

– Cóż to dzisiaj dają? – spytał Vicary.

– Twierdzą, jakoby gulasz jarzynowy.

– Jakieś wiadomości?

– Chyba tak.

Vicary'emu mocniej zabiło serce.

– Jeszcze raz przeglądałem ewidencję osób, które przekroczyły granicę, żeby się upewnić, czy na pewno niczego nie przeoczyliśmy.

Listy te w największym stopniu przyczyniły się do sukcesu MI- 5 w wyłapywaniu niemieckich szpiegów. We wrześniu 1939 roku, kiedy Vicary jeszcze pracował na uniwersytecie, MI- 5 skorzystała z ewidencji ludności wjeżdżającej na teren Wielkiej Brytanii, żeby urządzić potężną łapankę szpiegów i sympatyków nazistów. Obcokrajowców podzielono na trzy grupy. Przedstawicielom pierwszej, kategorii C, dano całkowitą wolność. Przedstawicielom drugiej, kategorii B, narzucono pewne ograniczenia: niektórym nie wolno było posiadać samochodów ani łodzi, nie wolno im też się było poruszać po pewnych regionach kraju. Obcokrajowców z kategorii A, którzy stanowili zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju, internowano. Każdego, kto znalazł się przed wojną w Anglii, a nie mógł dostarczyć przekonujących powodów, uznawano za szpiega i ścigano. I tak, właściwie z dnia na dzień, przechwycono i zniszczono niemiecką siatkę wywiadowczą.

– W listopadzie tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku w Dover przekroczyła granicę Holenderka, niejaka Christa Kunst – ciągnął Harry. – Rok później jej ciało znaleziono w płytkim grobie w pobliżu wioski Whitchurch.

– I co w tym niezwykłego, Harry?

– Coś mi tutaj po prostu śmierdzi. Kiedy natrafiono na ciało, było już w stanie głębokiego rozkładu. Twarz i czaszka zmiażdżone. Brakowało wszystkich zębów. Identyfikacji dokonano na podstawie paszportu. Tak się ładnie złożyło, że pochowano go wraz z ciałem. Jak dla mnie, wygląda to aż nadto poręcznie.

– Gdzie teraz jest paszport?

– W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Posłałem po niego kuriera. Zachowała się fotografia. Powiadają, że nieco podniszczona od leżenia w ziemi, ale chyba i tak warto na nią zerknąć.

– Dobrze, Harry. Nie jestem pewny, czy śmierć tej kobiety ma jakikolwiek związek ze sprawą, ale zawsze to jakiś ślad.

– Zgadza się, Alfredzie. A przy okazji, jak poszło spotkanie z prawnikiem?

– Och, musiałem podpisać parę papierów – skłamał Vicary.

Nagle zrobiło mu się niezręcznie na myśl o świeżo zdobytej niezależności finansowej. – Zaraz wyjeżdżam. Powinienem wrócić późnym popołudniem.

Odkładał słuchawkę, kiedy w pokoju zjawił się Kenton.

– Cóż, sądzę, że to załatwia sprawę. – Podał Vicary'emu dużą brązową kopertę. – Są tu wszystkie papiery i klucze. Dołączyłem nazwisko ogrodnika i jego adres. Z przyjemnością zajmie się domem pod twoją nieobecność.

Włożyli płaszcze, zamknęli dom i wyszli na dwór. Samochód Vicary'ego czekał na podjeździe.

– Podrzucić cię gdzieś, Martin?

Vicary był zadowolony, kiedy prawnik odmówił.

– Rozmawiałem parę dni temu z Helen – odezwał się nagle Kenton.

O Boże.

– Mówiła, że od czasu do czasu widuje cię w Chelsea.

Vicary zastanawiał się, czy mu opowiedziała o tamtym popołudniu, kiedy on jak głupi szczeniak zaglądał do przejeżdżającego wozu. Upokorzony otworzył drzwiczki, automatycznie szukając po kieszeniach okularów.

– Prosiła, żeby cię pozdrowić, więc to niniejszym czynię. Pozdrowienia.

– Dziękuję. – Vicary wsiadł do samochodu.

– Wspomniała też, że chętnie by się kiedyś z tobą spotkała. Poplotkowała o dawnych czasach.

– Doskonały pomysł – skłamał Vicary.

– Cóż, to wspaniale. W przyszłym tygodniu przyjeżdża do Londynu. Z przyjemnością zjadłaby z tobą lunch.

Vicary poczuł, że żołądek mu się ściska.

– O pierwszej w Connaught, od jutra za tydzień – zakończył Kenton. – Dziś wieczorem pewnie będę z nią rozmawiać. Powiedzieć, że przyjdziesz?

Tył rovera był wychłodzony niczym lodówka. Vicary rozsiadł się na wielkim skórzanym siedzeniu, nogi przykrył kocem i oglądał widoki przez okno. Rudy lis przemknął przed drogę i schował się pod żywopłotem. Senny opasły bażant grzebał w zamarzniętym rżysku kukurydzy, strosząc pióra, żeby ochronić się przed zimnem. Nagie gałęzie drzew rysowały się ostro na błękicie nieba. Wjechali w niewielką dolinkę. Wokół, niczym pomięty patchwork, rozciągały się pola. Słońce znikało za horyzontem pomalowanym na pastelowe odcienie fioletu i pomarańczy.

Vicary był zły na Helen. Jego podejrzliwa połowa wnioskowała, że to praca w brytyjskim kontrwywiadzie uczyniła go bardziej interesującym znajomym. Rozsądna połowa zaś argumentowała, że wszak rozstali się z Helen w przyjaźni i miły, spokojny lunch może się okazać bardzo przyjemny. A on w każdym razie przynajmniej na jakiś czas odpręży się i zapomni o pracy.

Czego tak się boisz? – pomyślał. Że mógłbyś sobie przypomnieć te dwa lata, kiedy to stanowiła część twego życia i byłeś zwyczajnie szczęśliwy?

Otrząsnął się z myśli o Helen. Intrygowało go odkrycie Harry'ego. Instynktownie popatrzył na ten problem, jakby rozważał jakąś zagadkę historyczną. Specjalizował się w historii dziewiętnastowiecznej Europy – krytycy ogromnie chwalili jego książkę o załamaniu równowagi władzy po Kongresie Wiedeńskim – lecz w głębi ducha pasjonowały go dzieje oraz mity starożytnej Grecji. Pociągało go to, że tyle prac na temat tej epoki opierało się na domysłach i przypuszczeniach. Na przykład dlaczego Perykles wdał się ze Spartą w wojnę peloponeską, która w końcu doprowadziła do upadku Aten? Czemu nie przystał na żądania potężniejszego przeciwnika i nie wycofał się z dekretu Megary? Czy lękał się lepszej armii spartańskiej? Czy uważał wojnę za nieuniknioną? Czy rozpoczął tę katastrofalną w skutkach wojnę, by uciec przed napięciem w domu?

37
{"b":"107143","o":1}