Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Więc dlaczego teraz za mną idzie?

Widać Vogel mu kazał.

Ale dlaczego? Nasuwały jej się dwa wyjaśnienia: przestał jej ufać i chciał się upewnić, dokąd idzie, albo chce sprawdzić, czy druga strona jej nie śledzi. Zatrzymała się nad Tamizą, obejrzała i zerknęła na ulicę. Neumann nie próbował się ukryć. Catherine ruszyła dalej.

Przypomniała sobie niezliczone wykłady w tajnej szkole szpiegów w Bawarii. Vogel nazywał to opieką – kiedy jeden z agentów śledzi drugiego, by się upewnić, czy tamten nie jest pod obserwacją. Zastanawiała się, dlaczego Vogel zdecydował się na taki ruch właśnie teraz. Może chciał sprawdzić, czy przekazywane przez nią informacje są dobre i wykluczyć możliwość, że służby brytyjskie wpadły na jej ślad. Na samą myśl o drugiej możliwości przeszły ją ciarki. Neumann idzie za nią, gdyż Vogel podejrzewa, że już znalazła się pod obserwacją MI- 5.

Jeszcze raz się zatrzymała i popatrzyła na rzekę, zmuszając się do zachowania spokoju. Jasnego myślenia. Odwróciła się i powiodła wzrokiem po bulwarze. Neumann nadal tam był. Starał się unikać jej spojrzenia, to nie ulegało wątpliwości. Wpatrywał się to w rzekę, to w ulicę, wszędzie, byle nie patrzeć na nią.

Odwróciła się i podjęła marszrutę. Serce dudniło jej w piersi. Doszła do stacji metra Blackfriars, zniknęła w środku, kupiła bilet do Victorii. Neumann zrobił to samo, tyle że bilet kupił do South Kensington, następnego przystanku.

Szybko ruszyła na peron. Neumann kupił gazetę i podążył jej śladem. Stała, czekając na pociąg. Neumann trzymał się o parę metrów od niej. Czytał gazetę. Kiedy kolejka podjechała, Catherine poczekała, aż drzwi się otworzą, i wsiadła. Neumann wszedł do tego samego wagonu, ale w inne drzwi.

Usiadła. Neumann stał na drugim końcu wagonu. Catherine nie podobała się jego mina. Spuściła wzrok, otworzyła torebkę i zajrzała do środka – portfel z pieniędzmi, sztylet, naładowany mauzer z tłumikiem i dodatkową amunicją. Zatrzasnęła torebkę i czekała na następny ruch Neumanna.

Przez dwie godziny Neumann krążył za nią po West Endzie, od Kensingtonu do Chelsea, z Chelsea do Brompton, z Brompton do Belgravii, z Belgravii do Mayfair. Kiedy dotarli do Berkeley Square, zyskał już pewność. Tamci byli dobrzy – cholernie dobrzy – ale czas i jego wytrwałość zrobiły swoje: zabrakło im pomysłowości i musieli popełnić błąd. To ten mężczyzna w płaszczu, który idzie kilkanaście metrów za nim. Przed pięcioma minutami Neumann miał okazję dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. To był ten sam człowiek, którego widział niecałe trzy godziny temu na Strandzie, kiedy odbierał filmy od Catherine, tyle że wtedy facet nosił zielony sztormiak i wełnianą czapkę.

Neumann poczuł się przeraźliwie samotny. Przeżył wszystko, co w tej wojnie najgorsze: Polskę, Rosję, Kretę, ale żadne z umiejętności, dzięki którym wtedy przetrwał, tutaj mu się nie przydadzą. Pomyślał o człowieku za sobą – znużonym, bladym, pewnie bardzo słabym. Gdyby zechciał, mógłby go w każdej chwili zabić. Ale w tej grze nie obowiązywały tamte reguły. Nie mógł wezwać posiłków, nie mógł liczyć na wsparcie towarzyszy. Szedł dalej, zaskoczony własnym spokojem.

Idą za nami od wielu godzin – pomyślał. Czemu nas nie aresztują?

Wydawało mu się, że zna odpowiedź. Widać chcą się dowiedzieć jeszcze więcej. Gdzie podrzuca film? Gdzie mieszka? Czy w siatce są jeszcze jacyś agenci? Dopóki nie udzieli tamtym odpowiedzi na te pytania, jemu i Catherine nic nie grozi. To niewiele, lecz jeśli sprytnie rzecz rozegra, może uda mu się stworzyć im obojgu okazję do ucieczki.

Neumann przyspieszył. Kilkanaście metrów przed nim Catherine skręciła w Bond Street. Zatrzymała się, żeby przywołać taksówkę. Neumann wydłużył krok, przeszedł w trucht.

– Catherine! – zawołał. – Wielkie nieba, toż od wieków cię nie widziałem! Co u ciebie słychać?

Zerknęła, na jej twarzy mignęło przerażenie. Neumann wziął ją pod rękę.

– Musimy pogadać – ciągnął Neumann. – Poszukajmy jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie nadrobilibyśmy zaległości.

Niespodziewany ruch Neumanna runął na punkt dowodzenia na West Halkin Street z siłą tysiącfuntowej bomby. Basil Boothby krążył po gabinecie i zdenerwowany odbywał telefoniczną konferencję z dyrektorem generalnym. Ten z kolei był w kontakcie z Komitetem Dwadzieścia i sztabem premiera w jego podziemnej kwaterze. Vicary spowił się w otoczkę spokoju i z brodą opartą na pięściach wpatrywał się w ścianę. Boothby cisnął słuchawkę.

– Komitet Dwadzieścia mówi, żeby pozwolić im działać – oznajmił.

– To mi się nie podoba – odparł Vicary, nie odrywając wzroku od ściany. – Najwyraźniej zauważyli obstawę. A teraz konferują, co z tym fantem zrobić.

– Nie możemy być tego pewni. Vicary spojrzał na przełożonego.

– Do tej pory nie zauważyliśmy, żeby się spotykała z innym agentem. A teraz ni z tego, ni z owego, siedzi sobie w kawiarence na Mayfair i popija herbatkę z Rudolfem?

– Obserwujemy ją dopiero od niedawna. Równie dobrze mogła się tak z nim regularnie spotykać.

– Coś tu nie gra. Podejrzewam, że wypatrzyli ogon. Co więcej, moim zdaniem Rudolf się za nim rozglądał. Właśnie dlatego ruszył za Catherine po spotkaniu na Strandzie.

– Komitet Dwadzieścia podjął decyzję. Powiedzieli, że mamy im pozwolić działać, więc zostawimy ich w spokoju.

– Jeśli zauważyli naszych ludzi, nie ma sensu pozwalać im działać. Rudolf nie podrzuci materiału i będzie się trzymał z dala od pozostałych agentów. Ze śledzenia ich teraz nie wyniknie nic dobrego. Gra się skończyła, sir Basilu.

– Co pan radzi?

– Wkroczyć do akcji. Aresztować, kiedy będą wychodzić z kawiarni.

Boothby popatrzył na Vicary'ego, jakby ten wygłosił herezję.

– Czyżby pana strach obleciał, Alfredzie?

– Co pan ma na myśli?

– Zacznijmy od tego, że to był pana pomysł. Pan na niego wpadł, pan go sprzedał premierowi. Dyrektor generalny go podpisał, Komitet Dwadzieścia zatwierdził. Od tygodni grupa oficerów dniami i nocami haruje, żeby wyprodukować materiały do teczki Jordana. A pan teraz po prostu każe zwinąć akcję, ot tak – Boothby tak głośno pstryknął palcami, że zabrzmiało to jak wystrzał – bo coś się panu nie uwidziało.

– Nic mi się nie uwidziało, sir Basilu. Wystarczy zajrzeć to tych cholernych raportów. Wszystko tam jest czarno na białym.

Boothby znowu krążył po gabinecie, zaplótłszy ręce na plecach, z głową lekko wysuniętą, jakby nasłuchiwał z dala nieprzyjemnych odgłosów.

– Powiedzą, że się nadawał do gry z radiem, ale do gry z prawdziwymi agentami zabrakło mu odwagi. Tak o panu powiedzą, kiedy będzie po wszystkim. „Choć czego właściwie mogliśmy się spodziewać. W końcu to amator. Mądrala z uniwersytetu, który starał się pomóc ojczyźnie w niebezpieczeństwie, a po wszystkim odszedł w zapomnienie. Był dobry, bardzo dobry, ale zabrakło mu jaj do gry o naprawdę wysoką stawkę". Rzeczywiście chce pan, żeby tak pana podsumowali? Jeśli tak, to niech pan bierze telefon i powie dyrektorowi, że powinniśmy zwinąć całą akcję.

Vicary wpatrywał się w generała. Boothby, szef agentów. Boothby, patrycjuszowski spokój nawet w największych opałach. Zastanawiał się, dlaczego zwierzchnik próbuje szantażem zmusić go do kontynuowania akcji, choć nawet ślepy by zauważył, że są spaleni.

– To koniec – odparł głucho. – Namierzyli obstawę. Siedzą, planując kolejny ruch. Catherine Blake wie, że ją wykorzystaliśmy, powiadomi o tymi Kurta Vogla. A on z kolei wydedukuje, że Mulberry to przeciwieństwo tego, co mu wmówiliśmy. A wtedy już po nas.

– Są wszędzie – mówił Neumann. – Mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym, dziewczyna w kolejce do autobusu i ten jegomość, który wszedł do drogerii po drugiej stronie placu. Wykorzystywali różne twarze, różne kombinacje, różne przebrania. Ale idą za nami od Strandu.

Kelnerka podała herbatę. Catherine odczekała, aż odejdzie, dopiero wtedy się odezwała:

95
{"b":"107143","o":1}