Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy Vogel kazał ci mnie śledzić?

– Tak.

– Pewnie ci nie wyjaśnił dlaczego? Neumann potrząsnął głową.

Catherine wzięła swoją herbatę. Ręka jej drżała, drugą przytrzymała filiżankę i zmusiła się do wypicia.

– Co ci się stało w policzek?

– Miałem kłopoty w wiosce. Nic poważnego. Catherine przyjrzała mu się podejrzliwie i spytała:

– Dlaczego nas nie aresztowali?

– Z wielu powodów. Pewnie od bardzo dawna wiedzą o tobie. Najprawdopodobniej również od bardzo dawna cię śledzą. Jeśli tak, to wszystkie informacje, jakie zdobyłaś od komandora Jordana, to nieprawda, zasłona, od początku do końca utkana przez Brytyjczyków. A myśmy się okazali tak mili, że te informacje przekazywaliśmy prosto do Berlina.

Odstawiła filiżankę. Popatrzyła na ulicę i znowu na Neumanna, zmuszając się, by nie spojrzeć na obserwatorów.

– Jeśli Jordan współpracuje z brytyjskim wywiadem, to możemy założyć, że wszystkie dokumenty z jego teczki są fałszywe. Umieszczali w niej to, co chcieli. Informacje mające zmylić Abwehre co do alianckich planów inwazji. – Zmusiła się do uśmiechu. – Możliwe że właśnie daliśmy się nabrać na spreparowaną wersję inwazji.

– Obawiam się, że masz rację. Ale pojawia się kolejny problem. Musimy o tym powiedzieć Voglowi osobiście. Trzeba założyć, że kanał przez ambasadę portugalską jest spalony. A także, że nie możemy posługiwać się naszymi nadajnikami. Vogel przypuszcza, że wszystkie stare szyfry Abwehry już złamano. Dlatego tak rzadko korzysta z radia. Jeśli przekażemy Voglowi to, co odkryliśmy, przez radio, Brytyjczycy też się o tym dowiedzą.

Catherine zapaliła papierosa; nadal nie mogła zapanować nad drżeniem rąk. Przede wszystkim była wściekła na siebie. Od lat tyle trudu wkładała w upewnianie się, czy przeciwnik jej nie śledzi. A teraz, gdy to się stało, nawet tego nie zauważyła.

– Jakim cudem wydostaniemy się z Londynu?

– Pozostało nam parę rzeczy, które możemy obrócić na swoją korzyść. Po pierwsze to. – Neumann postukał się w kieszeń, w której trzymał film. – Mogę się mylić, ale nie sądzę, żeby mnie wcześniej śledzili. Vogel dobrze mnie wyszkolił, a zachowywałem ogromną ostrożność. Nie przypuszczam, żeby wiedzieli, jak przekazuję materiały Portugalczykom: gdzie, czy i jakie mamy umówione sygnały. Poza tym jestem pewny, że mnie nie śledzili do Hampton Sands. Wioska jest tak mała, że natychmiast bym się zorientował. Nie wiedzą, gdzie mieszkam i czy współpracuję jeszcze z jakimiś agentami. Standardowa procedura to znaleźć całą siatkę i dopiero wtedy wszystkich zwinąć. Tak gestapo postępuje z ruchem oporu we Francji i tak MI- 5 zrobiłaby w Londynie.

– Brzmi dość logicznie. Co proponujesz?

– Spotykasz się dziś z Jordanem?

– Tak.

– O której?

– O siódmej, na kolacji.

– Doskonale – odparł Neumann. – Oto, co masz zrobić. Przez następne pięć minut wyjaśnił jej szczegóły swego planu ucieczki. Catherine słuchała uważnie, nie odrywając od niego wzroku i opierając się pokusie spojrzenia na obserwatorów, którzy czekali przed kawiarnią. Na zakończenie Neumann powiedział:

– Cokolwiek będziesz robić, staraj się, żeby to nie było nic niezwykłego. Nic, co by wzbudziło w nich podejrzenia, że wiesz o obstawie. Bez przerwy krąż. Rób zakupy, wybierz się do kina, bądź na widoku. Dopóki nie podrzucę filmu, nic ci nie grozi. A gdy nadejdzie pora, wróć do siebie i zabierz radio. Będę o piątej, punktualnie o piątej, wejdę kuchennymi drzwiami. Zrozumiałaś?

Catherine potaknęła.

– Jest tylko jeden problem – powiedział Neumann. – Masz jakiś pomysł, gdzie mógłbym się dorwać do samochodu i dużych ilości paliwa?

Roześmiała się wbrew sobie.

– Tak się składa, że znam idealne miejsce. Ale nie radziłabym się na mnie powoływać.

Neumann wyszedł z kawiarni pierwszy. Przez pół godziny błąkał się po Mayfair w towarzystwie co najmniej dwóch ludzi – tego w sztormiaku i tego w płaszczu przeciwdeszczowym.

Deszcz rozpadał się na dobre, wiał silny wiatr. Neumann przemarzł na kość, był zmęczony. Musiał gdzieś odpocząć, znaleźć miejsce, żeby się ogrzać, usiąść i mieć oko na swoich kumpli: Sztormiaka i Płaszczyka. Skierował się na Portman Square. Miał wyrzuty sumienia, że wciąga w to dziewczynę, ale po wszystkim ją przesłuchają i zorientują się, że o niczym nie wiedziała.

Zatrzymał się przed księgarnią i zajrzał przez okno. Sara stała na drabince, ciemne włosy miała ściągnięte w skromny koczek. Lekko zastukał w szybę, żeby jej nie przestraszyć. Obejrzała się i jej twarz natychmiast rozjaśnił uśmiech. Odłożyła książki i entuzjastycznym machaniem ręki zaprosiła go do środka.

– O Boże! Strasznie wyglądasz! – krzyknęła, ledwo na niego spojrzała. – Co ci się stało?

Neumann się zawahał. Uświadomił sobie, że zapomniał przygotować historyjkę, skąd się wziął opatrunek na jego twarzy. Wybąkał coś o potknięciu się w ciemnościach, a Sara najwyraźniej kupiła tę bajkę. Pomogła mu zdjąć płaszcz i powiesiła ubranie na kaloryferze. Przesiedział z nią dwie godziny, pomagając rozkładać nowe książki na półki. Pili razem herbatę w kawiarni podczas jej przerwy. Zauważył, jak starzy obserwatorzy odchodzą i zastępują ich nowi. Dostrzegł czarną furgonetkę na rogu i założył, że ludzie na przednim siedzeniu to nieprzyjaciel.

O wpół do piątej, kiedy zmierzchało i nad miastem zapadł mrok, zdjął płaszcz z grzejnika. Sara wykrzywiła się żałośnie, wzięła go za rękę i zaprowadziła do magazynu. Tam oparła się o ścianę, przyciągnęła go do siebie i pocałowała.

– Nie wiem o tobie zgoła nic, Jamesie Porterze, ale bardzo cię polubiłam. Jest w tobie jakiś smutek, który mi się podoba.

Neumann wyszedł ze świadomością, że nigdy więcej się z nią nie spotka. Z Portman Square skierował się na północ do stacji metra Baker Street. Pilnowało go co najmniej dwóch ludzi i czarna furgonetka. Wszedł na stację, kupił bilet do Charing Cross, po czym złapał najbliższą kolejkę. W Charing Cross przesiadł się i ruszył na Euston. W obstawie dwóch mężczyzn przeszedł tunel łączący stację metra z koleją. Czekał piętnaście minut pod okienkiem i kupił bilet do Liverpoolu. Nim dotarł na peron, pociąg już stał. W wagonie siedziało sporo ludzi. Szukał przedziału z jednym wolnym miejscem. W końcu znalazł taki, otworzył drzwi i usiadł.

Spojrzał na zegarek: trzy minuty do odjazdu. Korytarz coraz bardziej się zapełniał. Często się zdarzało, że pechowi podróżni musieli całą podróż przestać albo przesiedzieć na korytarzu.

Neumann wstał i bąknąwszy coś o chorym żołądku, wysunął się z przedziału. Skierował się do toalety na końcu wagonu. Zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Stukając drugi raz, obejrzał się przez ramię. Mężczyźnie, który wsiadł za nim do pociągu, przesłonili widok pasażerowie na korytarzu.

Doskonale. Pociąg ruszył. Neumann czekał przed toaletą, podczas gdy pociąg wolno się rozpędzał. Już teraz nabrał prędkości, którą większość ludzi uznałaby za zbyt niebezpieczną, by ryzykować skok. Odczekał jeszcze kilka sekund, przepchnął się do drzwi, otworzył je i wyskoczył na peron.

Wylądował gładko, przebiegł parę kroków i wyhamował do szybkiego marszu. Podniósł wzrok w chwili, gdy rozdrażniony konduktor zatrzaskiwał drzwi. Szybko ruszył do wyjścia i zniknął w mroku.

Na Euston Road było tłoczno od samochodów. Zatrzymał taksówkę i wskoczył do środka. Podał kierowcy adres na East Endzie i umościł się wygodnie na siedzeniu.

96
{"b":"107143","o":1}