Boothby zaśmiał się pod nosem. Vicary bacznie go obserwował. Zniknęła pompa, nieustannie wiercenie się. Sir Basil był spokojny, opanowany i miły. Vicary pomyślał, że gdyby się poznali w innych okolicznościach, mógłby go nawet polubić. Ze ściśniętym sercem uświadomił sobie, że od początku nie doceniał inteligencji generała. Uderzyła go też ta liczba mnoga: my, nam. Boothby należał do paczki. Vicary'emu pozwolono na ułamek sekundy wetknąć w nią nos.
– Największy problem leżał w tym, że bloki Mulberry zdradzały nasze intencje – podjął Boothby. – Gdyby Niemcy odkryli, że budujemy sztuczny port, bardzo szybko mogliby dojść do wniosku, że zamierzamy uniknąć silnie strzeżonych portów Pas- de- Calais i uderzyć na Normandie. Rozmiary i niemożność ukrycia przedsięwzięcia kazały nam założyć, że Niemcy w pewnym momencie odkryją, co knujemy. Pozostawało nam tylko samym ukraść dla nich tajemnicę Mulberry i spróbować przejąć prowadzenie w grze. – Popatrzył na Vicary'ego. – No, dobra, Alfredzie, wal. Chcę wiedzieć, co pan sam wydedukował.
– Walker Hardegen – odparł Vicary. – Moim zdaniem wszystko zaczęło się od Walkera Hardegena.
– Bardzo dobrze, Alfredzie. Ale jak?
– Walker Hardegen był bogatym bankierem i biznesmenem, ultraprawicowcem, antykomunistą, zapewne również po trosze i antysemitą. Należał do Bluszczowej Ligi, znał połowę ludzi z Waszyngtonu. Chodził z nimi do szkoły. Pod tym względem Amerykanie tak bardzo się od nas nie różnią. Interesy często sprowadzały go do Berlina. A jeśli mężczyźni pokroju Hardegena jechali do Berlina, bywali w ambasadach na kolacjach i rautach. Tam spotykali się z prezesami największych niemieckich spółek, największymi nazistowskimi oficjelami. Hardegen doskonale znał niemiecki. Zapewne podziwiał niektóre decyzje nazistów. Uważał, że Hitler i jego zwolennicy stanowią niezbędny bufor, oddzielający Europę od bolszewików. Prawdopodobnie podczas którejś z takich wizyt wpadł w oko komuś z Abwehry albo SD.
– Brawo, Alfredzie. Gwoli ścisłości, to była Abwehra, a człowiek, który zwrócił uwagę na Hardegena, nazywał się Paul Müller i odpowiadał za działalność Abwehry w Ameryce.
– Zgoda. Müller go wciągnął. Och, pewnie nie wyłożył kart na stół. Zapewniał, że Hardegen nie będzie pracował dla nazistów. Pomoże jedynie w walce z międzynarodowym komunizmem. Oczekiwał od niego informacji na temat produkcji przemysłowej Stanów, nastrojów w Waszyngtonie, takich rzeczy. Hardegen się zgodził i tak został agentem. Mam tylko jedno pytanie. Czy Hardegen już wtedy współpracował z amerykańskim wywiadem?
– Nie – odparł Boothby z uśmiechem. – Proszę pamiętać, że jest jeszcze stosunkowo wcześnie, dopiero tysiąc dziewięćset trzydziesty siódmy. Amerykanie wtedy jeszcze nie rozpracowali reguł gry. Ale zdawali sobie sprawę, że Abwehra działa w Stanach Zjednoczonych, a zwłaszcza w Nowym Jorku. Rok wcześniej w teczce niemieckiego szpiega, niejakiego Nikolausa Rittera, wywędrowały ze Stanów szkice przyrządów celowniczych. Roosevelt kazał Hooverowi zgnieść szpiegów. W trzydziestym dziewiątym sfotografowano Hardegena, jak spotkał się w Nowym Jorku ze znanym im agentem Abwehry. Po dwóch miesiącach przyłapali go w Panamie na spotkaniu z kolejnym agentem. Hoover chciał go aresztować i postawić pod sąd. Boże, ależ ci Amerykanie prymitywnie grają! Na szczęście wtedy istniał już w Nowym Jorku oddział MI- 6. Wkroczyła do akcji i przekonała Hoovera, że Hardegen bardziej nam się przyda, dalej prowadząc grę, niż siedząc w więziennej celi.
– Kto nim kierował? Któryś z naszych czy Amerykanie?
– Właściwie to było połączone przedsięwzięcie. Za pośrednictwem Hardegena przesyłaliśmy Niemcom stałe dostawy świetnych materiałów, naprawdę palce lizać. Akcje Hardegena w Berlinie rosły. Równocześnie każdy aspekt życia Walkera Hardegena wzięto pod lupę, w tym także kontakty z rodziną Lauterbachów oraz genialnym inżynierem Peterem Jordanem.
– Więc w czterdziestym trzecim roku, kiedy podjęto decyzję o skierowaniu ataku przez kanał La Manche na Normandię przy użyciu sztucznego portu, angielski i amerykański wywiad skontaktował się z Peterem Jordanem i zaprosił go do współpracy.
– Tak. Dokładniej w październiku czterdziestego trzeciego roku.
– Jordan nadawał się idealnie – podjął Vicary. – Właśnie takiego inżyniera potrzebowano do przedsięwzięcia. Był powszechnie znany i ceniony w środowisku. Niemcy musieli tylko pofatygować się do biblioteki i przeczytać jego imponujący życiorys. A dzięki śmierci żony stawał się łatwiej dostępny. Dlatego pod koniec czterdziestego trzeciego roku kazaliście Hardegenowi spotkać się z oficerem prowadzącym i powiedzieć mu o Peterze Jordanie. Co zdradziliście Niemcom?
– Tylko to, że Jordan ma pracować nad jakimś dużym przedsięwzięciem budowlanym związanym z inwazją. Wspomnieliśmy też o jego sytuacji rodzinnej, która, jak to ująłeś, ułatwiała do niego dostęp. Abwehra połknęła haczyk. Müller sprzedał to Canarisowi, a ten z kolei przekazał Voglowi.
– Więc wszystko to było skomplikowaną mistyfikacją, która służyła wepchnięciu Abwehrze sfałszowanych dokumentów. A Peter Jordan stał się przysłowiowym kozłem ofiarnym.
– Właśnie. Pierwsze dokumenty były celowo nijakie. Dawało się je w różny sposób interpretować. Phoenixy to elementy sztucznego portu, ale równie dobrze konstrukcji przeciwlotniczej. Chcieliśmy, żeby Niemcy się głowili, sprzeczali, skakali sobie do oczu. Pamiętasz szanownego Sun Tzu?
– Podkop się pod wroga, przekup go, posiej ziarno niezgody między jego dowódcami.
– Ni mniej, ni więcej. Chcieliśmy pogłębić animozje między SD a Abwehrą. Ale równocześnie nie chcieliśmy zbytnio ułatwiać im życia. Stopniowo dzięki dokumentom Kettledrum otrzymali wyraźny obraz i obraz ten bezpośrednio przekazano Hitlerowi.
– Ale po co było zadawać sobie tyle trudu? Dlaczego nie wykorzystano któregoś już przeciągniętego agenta? Po co angażowano prawdziwego inżyniera? A czy nie lepiej było po prostu stworzyć jakiegoś wyimaginowanego?
– Z dwóch powodów – wyjaśnił Boothby. – Po pierwsze, to byłoby zbyt łatwe. Chcieliśmy, żeby się nad tym biedzili. Chcieliśmy subtelnie wpływać na ich rozumowanie. Niech sądzą, że to oni postanowili wziąć na cel Jordana. Przypomnij sobie biblię oficera kontrolującego podwójnego agenta: informacje łatwo zdobyte rzuca się w kąt. Tutaj istniał cały łańcuszek: od Hardegena do Müllera, od Müllera do Canarisa, od Canarisa do Vogla i wreszcie od Vogla do Catherine Blake.
– Imponujące – przyznał Vicary. – A drugi powód?
– Drugi powód był taki, że pod koniec czterdziestego trzeciego roku zdaliśmy sobie sprawę, że nie wykryliśmy wszystkich szpiegów działających w Anglii. Dowiedzieliśmy się o Kurcie Voglu, dowiedzieliśmy się o jego siatce. I że jeden z jego agentów to kobieta. Ale pojawił się poważny problem. Vogel tak głęboko zakopał swoich agentów w Wielkiej Brytanii, że aby ich namierzyć, musieliśmy ich sprowokować do działania. Zwróć uwagę: operacja Bodyguard lada moment miała ruszyć pełną parą. Zamierzaliśmy zasypać Niemców lawiną fałszywych dokumentów. Ale nie czuliśmy się bezpieczni ze świadomością, że w kraju mieszkają i działają agenci. Musieliśmy wyłapać wszystkich, co do jednego. Bez tego nie mogliśmy zyskać pewności, że Niemcy nie otrzymują informacji sprzecznych z tym, czym ich pasiemy w ramach operacji Bodyguard.
– Jak odkryliście siatkę Vogla?
– Powiedziano nam o niej.
– Kto?
Boothby przeszedł parę kroków w milczeniu, wpatrując się w zabłocone czubki kaloszy.
– Powiedział nam o niej Wilhelm Canaris – odrzekł wreszcie.
– Canaris?
– No, przez jednego ze swoich emisariuszy. Późnym latem czterdziestego trzeciego roku. Ta wiadomość cię pewnie zaskoczy, ale Canaris stał na czele Schwarze Kapelle. Chciał, żeby Menzies oraz wywiad pomogli mu w obaleniu Hitlera i zakończeniu wojny. W geście dobrej woli powiedział Menziesowi o istnieniu siatki Vogla. Menzies powiadomił służby specjalne i wspólnie stworzyliśmy plan pod nazwą Kettledrum.