– Bardzo skrupulatnie – zapewnił generał Betts. – FBI zaniepokoiły jego kontakty z Niemcami na długo przed tym, jak Departament Wojny w ogóle pomyślał o rekrutowaniu Jordana do pracy nad Mulberry. Wzięli pod lupę życiorys Hardegena. I nie znaleźli zupełnie nic. Hardegen jest czysty jak łza.
– Cóż, byłbym spokojniejszy, gdyby jeszcze raz go sprawdzili – odparł Vicary. – Skąd, u licha, ta kobieta wiedziała, że ma polować właśnie na Jordana? I jak zdobywa materiały? Byłem w jego mieszkaniu. Mogłaby dostać się do tych dokumentów bez jego wiedzy, ale to byłoby ogromnie ryzykowne. A co z tym przyjacielem, Shepherdem Ramseyem? Chciałbym, żeby go obserwowano, a FBI niech dokładniej się przyjrzy jego życiorysowi.
– Jestem przekonany, że załatwienie tego nie sprawi generałowi Eisenhowerowi najmniejszego kłopotu, prawda generale? – spytał Churchill.
– Prawda – potaknął Eisenhower. – Panowie, podejmijcie wszelkie kroki, jakie uważacie za niezbędne.
Churchill odchrząknął.
– Cała ta dyskusja jest ogromnie interesująca, lecz nie dotyka naszego najbardziej palącego problemu. Wygląda na to, że ów Jordan, świadomie lub nie, dostarczył prosto w ręce Niemców znaczną porcję planów operacji Mulberry. Co w takiej sytuacji winniśmy uczynić? Basil?
Boothby zwrócił się do generała Bettsa.
– Czego na temat operacji Mulberry Niemcy mogą się dowiedzieć z tego notesu?
– Trudno powiedzieć – odparł generał. – Tamte notatki nie dają pełnego obrazu, ale jego cholernie ważny fragment. Jak sami panowie wiecie, na operację Mulberry składa się mnóstwo innych szczegółów. Z tego dokumentu Niemcy dowiedzą się o Phoenixach. Jeśli rzeczywiście jest on w drodze do Berlina, niemieccy analitycy rozbiorą go na czynniki pierwsze. Jeśli zdołają ustalić, do czego ma służyć Phoenix, bez trudu rozwiążą zagadkę sztucznego portu. – Betts się zawahał. Na jego twarzy malowała się powaga. – I, panowie, jeśli się zorientują, że budujemy sztuczny port, niewykluczone, że pójdą krok dalej i dojdą do wniosku, że ruszamy na Normandię, nie Calais.
– Moim zdaniem powinniśmy założyć, że dojdą do tego wniosku, i zareagować w odpowiedni sposób – stwierdził Vicary.
– Proponuję, żebyśmy wykorzystali Jordana do zdemaskowania Catherine Blake – wpadł mu w słowo Boothby. – Aresztować ją, ostro przesłuchać i przeciągnąć na naszą stronę. Potem wykorzystać ją do zmylenia Niemców. Niech ich przekona, że Mulberry to cokolwiek, byle nie sztuczny port stanowiący bazę ataku na Normandię.
Vicary lekko odrzchąknął i powiedział:
– W pełni się zgadzam z drugą częścią propozycji sir Basila. Podejrzewam jednak, że ta pierwsza nie okaże się tak łatwa, jakby się mogło wydawać.
– Do czego pan zmierza, Alfredzie?
– Z tego, co zdołaliśmy się dowiedzieć o tej kobiecie, wynika, że to doskonale wyszkolona, bezwzględna agentka. Wątpię, czyby nam się udało ją namówić do współpracy. Ona jest inna niż tamci agenci.
– Doświadczenie nauczyło mnie, że każdy, kto ma w perspektywie szubienicę, zgadza się na współpracę, Alfredzie. Ale co pan proponuje?
– Proponuję, żeby Peter Jordan nadal się z nią widywał. Tyle że od tej pory my kontrolujemy to, co znajdzie się w jego teczce i co będzie wkładał do sejfu w mieszkaniu. Niech Catherine dalej działa, a my będziemy ją obserwować. Sprawdzimy, w jaki sposób przekazuje materiały do Berlina. Odkryjemy pozostałych agentów. Dopiero wtedy ją aresztujemy. Jeśli zgrabnie zwiniemy tę siatkę, będziemy mogli dostarczać sfabrykowane przez nas materiały wprost do najwyższych sfer Abwehry. Aż do samej inwazji.
– Basilu, co sądzisz o planie Alfreda? – spytał Churchill.
– Jest genialny – odparł Boothby. – Co jednak, jeśli obawy Alfreda co do komandora Jordana okażą się słuszne? Jeśli rzeczywiście okaże się niemieckim agentem? Jordan mógłby wyrządzić nieobliczalne szkody.
– To niebezpieczeństwo towarzyszy również pana planowi, sir Basilu. Niestety, musimy podjąć ryzyko. Ale od tej pory Jordan nie będzie ani przez chwilę sam. Czy będzie z nią, czy z kimś innym. Ma być obserwowany dwadzieścia cztery godziny na dobę. Będziemy iść za nim jak cień. Jeśli usłyszymy albo zobaczymy coś podejrzanego, natychmiast wkraczamy do akcji, aresztujemy Catherine Blake i postępujemy wedle pana scenariusza.
Boothby skinął głową.
– Sądzi pan, że komandor Jordan temu podoła? W końcu dopiero co się przyznał, że kochał tę kobietę. Zdradziła go. Moim zdaniem nie będzie w stanie kontynuować tego związku.
– Cóż, po prostu będzie musiał – uciął Vicary. – On nas wpakował w to łajno i on nas będzie musiał z niego wyciągnąć. Nie możemy zmieniać ról i podstawić na jego miejsce zawodowca. Oni wybrali właśnie jego. Nikt inny go nie zastąpi. Uwierzą tylko w to, co zobaczą w teczce Jordana.
Churchill popatrzył na Eisenhowera.
– Generale?
Eisenhower zgasił papierosa, przez chwilę się namyślał, po czym odrzekł:
– Jeśli to rzeczywiście jedyne wyjście, udzielę wsparcia planowi profesora. Generał Betts i ja dopilnujemy, żeby otrzymał pan wszelką pomoc ze strony SHAEF i mógł przeprowadzić swój plan.
– W takim razie sprawa załatwiona – stwierdził Churchill. – I niech Bóg nas ma w swojej opiece, jeśli się nie uda.
– A tak przy okazji, nazywam się Vicary, Alfred Vicary. To Harry Dalton, mój współpracownik. Ten pan zaś to sir Basil Boothby. On tu wszystkim kieruje.
Był ranek następnego dnia, godzina po świcie. Szli wąską ścieżką wśród drzew – Harry parę kroków przed nimi, niczym zwiadowca, Vicary z Jordanem obok siebie, a za nimi Boothby, pilnujący tyłów. W nocy deszcz ustał, ale niebo nadal przesłaniały gęste chmury. Szare światło zimowego poranka wyprało z wszelkich barw drzewa i wzgórza. W kotlinach zebrała się mgła, w powietrzu unosiła się woń dymu z kominków płonących w domu. Jordan przelotnie popatrzył kolejno na przedstawianych mu mężczyzn, ale nie wyciągnął ręki. Obie schował w kieszeniach sztormiaka, który dostarczono mu do pokoju wraz z wełnianymi spodniami i grubym swetrem.
Przez pewien czas spacerowali w milczeniu, jak starzy szkolni kumple, umawiający się na solidne śniadanie. Chłodne powietrze niczym gwóźdź wwiercało się w kolano Vicary'ego. Szedł wolno, z dłońmi zaplecionymi z tyłu i spuszczoną głową, jakby czegoś szukał na ziemi. Drzewa się skończyły i przed nimi pojawiła się Tamiza. Na brzegu stało kilka drewnianych ławek. Harry usiadł na jednej z nich, Vicary z Jordanem na drugiej, Boothby stał.
Vicary wyjaśnił Jordanowi, czego od niego oczekują. Jordan słuchał, nie patrząc na nich. Siedział bez ruchu, z rękami w kieszeniach, z wyciągniętymi nogami, ze wzrokiem utkwionym w jakimś nieokreślonym punkcie na rzece. Kiedy Vicary skończył, powiedział:
– Znajdźcie inny sposób. Nie dam rady. Bylibyście głupcami, gdybyście mi to zlecili.
– Proszę mi wierzyć, komandorze, że gdyby istniał inny sposób naprawienia szkody, skorzystałbym z niego. Niestety, to jedyne rozwiązanie. Pan musi to zrobić. Jest nam pan to winien. Nam i tym żołnierzom, którzy będą nadstawiać karku, próbując zdobyć plaże Normandii. – Zawiesił głos i przez chwilę wzorem Jordana zapatrzył się w wodę. – I jest pan to winien sobie, komandorze. Popełnił pan straszliwy błąd. Teraz pan musi pomóc go naprawić.
– Czy to kazanie?
– Nie, nie uznaję kazań. To prawda.
– Jak długo to potrwa?
– Tak długo, jak będzie konieczne.
– Nie odpowiedział pan na pytanie.
– Zgadza
się. Może parę dni, może parę miesięcy. Po prostu nie wiemy. Nie mamy do czynienia z nauką ścisłą. Skończymy najszybciej, jak się da. Ma pan na to moje słowo.
– Odniosłem wrażenie, że w pana zawodzie niewielkie się przywiązuje znaczenie do danego słowa, Vicary.
– Owszem, ale tym razem tak będzie.
– A co z moją pracą nad operacją Mulberry?
– Będzie pan odgrywał rolę aktywnego uczestnika wydarzeń, ale tak naprawdę zostaje pan od niej odsunięty. – Vicary wstał. – Pora już wracać do domu, komandorze. Przed wyjazdem trzeba podpisać parę papierów.