Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pope mrugał oczami, wodząc wzrokiem od Vicary'ego do Harry'ego. Był pokonany.

– Zaklinałem Vernona, żeby nie brał tej roboty, ale on nie słuchał – zaczął. – Myślał tylko o tym, jak się dobrać do tej cipy. Od początku wiedziałem, że coś z nią nie w porządku.

– Czego od was chciała? – spytał Vicary.

– Żebyśmy śledzili amerykańskiego oficera. Zażądała dokładnego raportu ze wszystkich jego ruchów po Londynie. Zapłaciła nam za to dwieście funtów. Od tej pory bardzo często się z nim spotyka.

– Gdzie?

– W restauracjach, u niego.

– Skąd wiesz?

– Śledziliśmy ich.

– Jak się nazywa?

– Catherine, nazwiska nie znam.

– A ten oficer?

– Komandor Peter Jordan z amerykańskiej marynarki wojennej.

Vicary natychmiast aresztował Roberta Pope'a i Dicky'ego Dobbsa. Nie miał powodu dotrzymywać słowa danego złodziejowi i oszustowi. Poza tym nie mógł dopuścić, żeby szwendali się po ulicach. Ustalił, że MI- 5 przetrzyma ich w zamknięciu poza Londynem.

Harry Dalton zadzwonił do Amerykanów na Grosvenor Square i spytał, czy w siedzibie SHAEF pracuje oficer marynarki nazwiskiem Peter Jordan. Po kwadransie ktoś oddzwonił i spytał:

– A kto chce wiedzieć?

Kiedy Harry zapytał o misję Jordana, Amerykanin odparł:

– Powyżej twojej ligi, koleś. Twojej i mojej razem wziętych. Harry zrelacjonował Vicary'emu rozmowę. Vicary poczuł, jak krew mu odpływa z twarzy.

Przez półtorej godziny nikt nie potrafił znaleźć Basila Boothby'ego. Było dość wcześnie i nie dotarł do biura. Vicary dzwonił do jego mieszkania przy Cadogan Square. Rozdrażniony lokaj poinformował go, że sir Basil już wyszedł. Sekretarka twierdziła, że nic nie wie o ruchach generała, ale spodziewa się go już wkrótce. Stugębna plotka głosiła, jakoby Boothby żył w przekonaniu, że wszędzie czyhają na niego wrogowie, więc notorycznie nie udzielał konkretnych informacji, gdzie można go zastać. Wreszcie, tuż po dziewiątej, zjawił się w pracy. Wyglądał na niezwykle z siebie zadowolonego. Vicary, który od prawie dwóch dni nie kąpał się, nie spał ani nie przebrał, ruszył za nim do gabinetu i przekazał najnowsze wiadomości.

Boothby podszedł do biurka, zdjął słuchawkę zielonego aparatu. Wykręcił numer i czekał.

– Halo, generał Betts? Dzwoni Boothby z piątki. Muszę sprawdzić amerykańskiego oficera marynarki, niejakiego Petera Jordana.

Przerwa. Boothby bębnił palcami o blat. Vicary zdartym czubkiem buta wiercił dziurę w perskim kobiercu generała.

– Tak, jestem – odezwał się Boothby. – Naprawdę? Niech to cholera weźmie! Lepiej poszukajcie generała Eisenhowera. Natychmiast muszę się z nim spotkać. Osobiście skontaktuję się z biurem premiera. Obawiam się, że mamy dość poważne problemy.

Boothby wolno odłożył słuchawkę i popatrzył na Vicary'ego. Twarz miał koloru popiołu.

Zamarznięta mgła wisiała niczym dym nad wrzosowiskiem Hampstead. Siedząca na ławce wśród buków Catherine Blake zapaliła papierosa. Z jej punktu obserwacyjnego rozciągał się widok na kilkaset metrów w każdą stronę. Była pewna, że siedzi tu sama. Z mgły wynurzył się Neumann. Ręce głęboko wepchnął w kieszenie i szedł pewnym krokiem człowieka, który wie, dokąd zmierza. Kiedy od Catherine dzieliło go parę metrów, odezwała się głośno:

– Chcę z tobą porozmawiać. Wszystko w porządku. Jesteśmy sami.

Siadł przy niej na ławce, Catherine poczęstowała go papierosem, zapalił go od jej papierosa.

Dała mu kopertę z dwoma rolkami filmu.

– Jestem prawie pewna, że właśnie tego szukają – powiedziała. – Przyniósł to wczoraj ze sobą: notes ze szczegółami projektu, nad którym pracuje. Sfotografowałam całość.

Neumann wsunął kopertę do kieszeni.

– Gratulacje, Catherine. Dopilnuję, żeby bezpiecznie dotarły do rąk naszego przyjaciela z portugalskiej ambasady.

– Na jednej rolce umieściłam coś jeszcze. Proszę Vogla, żeby nas stąd wyciągnął. Coś się popsuło. Boję się, że mój kamuflaż długo nie wytrzyma.

– Chcesz o tym pogadać?

– Im mniej wiesz, tym lepiej, wierz mi.

– Ty tu rządzisz, ja jestem tylko chłopcem na posyłki.

– Pamiętaj, bądź gotowy w każdej chwili się zwijać. Wstała i odeszła.

– Wejdź, Alfredzie, i siadaj – zaprosił Boothby. – Zdaje się, że zwaliło nam się na głowę prawdziwe nieszczęście.

Boothby ruchem głowy wskazał jedno z krzeseł przy biurku. Dopiero co wrócił, na ramionach ciągle jeszcze miał zarzucony płaszcz. Zdjął go i podał sekretarce, wpatrującej się w niego wzrokiem wiernego psa, który czeka na następny rozkaz.

– Kawę, proszę. Nikt nie może nam przeszkadzać. Dziękuję.

Vicary opadł na krzesło. Czuł się fatalnie. Sir Basil zniknął na trzy godziny. Kiedy ostatni raz mu mignął, wypadł z gabinetu, mamrocząc coś o morwach *. Vicary'emu ten kryptonim nic nie mówił. Wiedział tylko, że to drzewo o słodkich owockach. Resztę czasu spędził, krążąc po swoim gabinecie i zastanawiając się, jak poważne są straty. I jeszcze coś mu nie dawało spokoju. Sprawę od początku prowadzi on, tymczasem to Boothby relacjonuje ją Eisenhowerowi i Churchillowi.

Weszła sekretarka z tacą ze srebrnym czajniczkiem z kawą oraz eleganckimi porcelanowymi filiżankami. Ostrożnie postawiła ją na biurku zwierzchnika i zniknęła. Boothby nalał kawy.

– Mleka, Alfredzie? Prawdziwe.

– Tak, chętnie.

– To, co panu teraz powiem, jest ściśle tajne – zaczął generał. – Wie o tym zaledwie garstka ludzi: autorzy projektu i ci, którzy uczestniczą w jego realizacji. Nawet ja znałem jedynie ogólniki. Aż do dziś.

Boothby sięgnął do aktówki, wyjął z niej mapę i rozłożył ją na biurku. Włożył okulary, czego nigdy nie robił w obecności Vicary'ego, i posłużył się złotym ołówkiem jako wskazówką.

– Oto plaże Normandii – pokazał. – A to Zatoka Sekwany. Autorzy projektu inwazji stwierdzili, że jedynym sposobem na tyle szybkiego przerzucenia ludzi i sprzętu na brzeg, żeby operacja się powiodła, jest posiadanie dużego, funkcjonującego portu. Bez niego inwazja może się zakończyć fiaskiem.

Słuchający uważnie Vicary skinął głową.

– Ale tu się pojawia problem: nie zamierzamy zdobyć żadnego portu – podjął Boothby. – W rezultacie stworzono to.

Ponownie sięgnął do walizki i wyjął inną mapę tego samego fragmentu wybrzeża Francji, tyle że tym razem znajdowały się na niej oznaczenia przedstawiające konstrukcję przy brzegu.

– Nazywa się to operacją Mulberry. Na miejscu, w Wielkiej Brytanii, budujemy dwa sztuczne porty i w dniu rozpoczęcia inwazji przetransportujemy je przez kanał.

– Dobry Boże – mruknął Vicary.

– Zaraz stanie się pan członkiem bardzo ekskluzywnego bractwa, Alfredzie, niech pan słucha uważnie. – Boothby znowu wskazywał ołówkiem. – Oto gigantyczne stalowe tratwy, które będą zakotwiczone parę mil od wybrzeża. Mają za zadanie spłaszczyć fale płynące do brzegu. Tutaj, jeden obok drugiego, zatopi się mnóstwo starych statków handlowych, by stworzyły falochron. Ta część operacji nosi kryptonim Gooseberry. To zaś są pływające drogi z pirsami z przodu. Łodzie będą cumować właśnie przy tych pirsach. Sprzęt będzie ładowany bezpośrednio na ciężarówki i transportowany na brzeg.

– Godne podziwu – wtrącił Vicary.

– Powodzenie całej akcji zależy jednak od tych tu, tu i tu – ciągnął Boothby, dźgając ołówkiem w trzech punktach mapy. – Noszą nazwę Phoenixów. One jednak nie unoszą się na wodzie.

Toną. To olbrzymie bloki z betonu i stali, które zostaną przeciągnięte przez La Manche i zatopione w szeregu w celu stworzenia wewnętrznego falochronu. Właśnie one stanowią najważniejszą składową operacji Mulberry. - Boothby na moment się zawahał. – Komandorowi Peterowi Jordanowi zlecono pracę nad tym elementem operacji.

– O Boże – jęknął Vicary.

– Niestety, to nie wszystko. Projekt Phoenix boryka się z problemami. Twórcy planu inwazji zamierzają wybudować sto czterdzieści pięć takich bloków. A to są olbrzymie konstrukcje, wysokości około dwudziestu metrów. W niektórych mieszczą się pomieszczenia dla załogi i baterie przeciwlotnicze. Do zbudowania każdej potrzeba niewyobrażalnych ilości cementu, drutów zbrojeniowych i wysoko wykwalifikowanych robotników. Od samego początku prace hamował brak surowców i opóźnienia konstrukcyjne.

вернуться

* Morwa – ang. mulberry (przyp. tłum.).

70
{"b":"107143","o":1}