Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pocałowała go.

– Więc została nam jeszcze godzina.

– Catherine, przecież nie dam…

– Och, założę się, że dasz.

Zsunęła z ramion jedwabny szlafrok i przyciągnęła Jordana do swoich piersi.

Kiedy później tego samego dnia Catherine Blake szła Chelsea Embankment, nad rzeką siąpiła zimna mżawka. W trakcie przygotowań Vogel przekazał jej kombinację dwudziestu różnych spotkań, każde w innym punkcie centrum Londynu, każde o nieco innej porze. Kazał wbić je sobie do głowy i zakładała, że to samo zrobił z Horstem Neumannem, zanim go wysłał do Anglii. Ustalono, że to Catherine zdecyduje, czy ma dojść do spotkania. Jeśli zauważy coś, co jej się nie spodoba – podejrzaną twarz, mężczyzn w zaparkowanym samochodzie – nie nawiąże kontaktu, i wtedy mają spróbować w kolejnym miejscu z listy, o określonej porze.

Catherine nie zauważyła niczego niezwykłego. Zerknęła na zegarek. Przyszła o dwie minuty za wcześnie. Spacerowała i, co zrozumiałe, wróciła myślami do wydarzeń ubiegłej nocy. Bała się, czy nie posunęła się za daleko, czy to się nie stało za szybko. Miała nadzieję, że Jordana nie szokowały jej pieszczoty ani pieszczoty, których zażądała. Może angielska mieszczka tak by się nie zachowała.

Teraz już za późno na wątpliwości, Catherine.

Ranek upłynął jak we śnie. Czuła się, jakby w tajemniczy sposób zmieniono ją w kogoś innego i wrzucono do innego świata. Ubrała się i przygotowała kawę, podczas gdy Jordan się golił i brał prysznic; zwyczajna domowa scenka wydawała jej się dziwaczna. Strach ją ogarnął, kiedy Jordan otworzył drzwi gabinetu i wszedł do środka.

Czy nie zostawiłam jakichś śladów? Czy domyśla się, że tam wczoraj byłam?

Razem jechali taksówką. W czasie krótkiej przejażdżki do Grosvenor Square uderzyła ją kolejna obawa: a jeśli nie będzie chciał się z nią więcej spotkać? Aż do tej chwili nawet jej to nie przeszło przez myśl. Wszystko by poszło na marne. Chyba że naprawdę ją pokochał. Jej niepokój okazał się bezpodstawny. Kiedy samochód zatrzymał się przy Grosvenor Square, Jordan zaprosił Catherine na wieczór na kolację we włoskiej restauracji przy Charlotte Street.

Zawróciła i znów ruszyła wzdłuż rzeki. Neumann już tam był, szedł w jej stronę, z rękami w kieszeniach płaszcza, z kołnierzem postawionym dla ochrony przed deszczem i kapeluszem nasuniętym na oczy. Nadawał się na agenta terenowego: drobny, nie rzucający się w oczy, a równocześnie emanujący czymś groźnym. Ubrać go w garnitur, a mógłby się pokazać w najlepszym towarzystwie. W tym stroju, który teraz miał na sobie, mógłby przejść po najgorszych dzielnicach doków i nikt nie odważyłby się dwa razy na niego spojrzeć. Ciekawe, czy studiował aktorstwo, tak jak ja? – pomyślała przelotnie Catherine.

– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała filiżanki kawy – odezwał się Neumann. – Tu w pobliżu jest przyjemna kafejka.

Podał jej ramię. Przyjęła je i ruszyli brzegiem Tamizy. Panował przenikliwy chłód. Dała Horstowi negatyw, beztrosko wrzucił go do kieszeni, jakby to były drobniaki. Vogel dobrze go wyszkolił.

– Rozumiem, że wiesz, gdzie to dostarczyć? – spytała Catherine.

– Na Cavendish Square. Pracownik ambasady portugalskiej, niejaki Hernandez, odbierze to dziś o trzeciej i dołączy do poczty dyplomatycznej. Dziś wieczorem przesyłka pojedzie do Lizbony, a w Berlinie wyląduje rano.

– Doskonale.

– A propos, co tam jest?

– Jego kalendarzyk, zdjęcia gabinetu. Niewiele, ale to dopiero początek.

– Imponujące – powiedział Neumann. – Jak je zdobyłaś?

– Dałam się zaprosić na kolację, a potem wziąć do łóżka. Wstałam w środku nocy i wślizgnęłam do jego gabinetu. A przy okazji, kombinacja okazała się właściwa. Obejrzałam też wnętrze sejfu.

Neumann pokręcił głową.

– Ryzykowne jak cholera. Jeśli zejdzie na dół, będziesz w kłopotach.

– Wiem. Dlatego potrzebuję tego. – Z torebki wyjęła odciski kluczy. – Znajdź kogoś, kto mi zrobi klucze i dostarcz dzisiaj do mojego mieszkania. Jutro, jak pójdzie do pracy, zakradnę się do jego domu i sfotografuję wszystko, co tam trzyma.

Neumann schował masę do kieszeni.

– Dobrze. Coś jeszcze?

– Tak. Od tej pory koniec takich pogawędek. Wpadamy na siebie, daję ci film, ty idziesz swoją drogą, dostarczasz go Portugalczykowi. Jeśli będziesz miał dla mnie jakąś wiadomość, napisz i wsuń mi do ręki. Jasne?

– Jasne.

Zatrzymali się.

– Cóż, czeka pana ciężki dzień, panie Porter. – Pocałowała go w policzek i szepnęła: – Nadstawiałam karku dla tych rzeczy. Nie spieprz teraz sprawy.

Po czym odwróciła się i odeszła w swoją stronę.

Pierwszym problemem, jaki stanął przed Horstem Neumannem tego ranka, było znalezienie kogoś, kto zrobi kopie kluczy Petera Jordana. Żaden porządny ślusarz z West Endu nie wykonałby duplikatu na podstawie formy odciśniętej w masie. Co więcej, pewnie ściągnąłby policję i aresztował Neumanna. Trzeba udać się w okolicę, gdzie łatwiej o rzemieślnika gotowego wykonać tę usługę za odpowiednią sumkę. Neumann szedł dalej nad Tamizą, przekroczył ją na moście Battersea i skierował się do południowych dzielnic Londynu.

Dość szybko znalazł to, czego szukał. Szyby w oknie warsztatu były wybite, otwór zasłaniała dykta. Neumann wszedł do środka. Nie było klientów, za kontuarem siedział tylko starszy mężczyzna w grubej granatowej koszuli i przybrudzonym fartuchu.

– Dorabiacie klucze, człowieku? – spytał Neumann. Rzemieślnik ruchem głowy wskazał maszynę. Neumann wyjął z kieszeni masę.

– Umielibyście dorobić na podstawie czegoś takiego?

– Jasne, tylko że to będzie kosztować.

– Co byście powiedzieli na dziesięć szylingów? Mężczyzna się uśmiechnął. Brakowało mu połowy zębów.

– Że to brzmi jak anielska muzyka. – Wziął masę. – Zrobi się na jutro w południe.

– Ja muszę je mieć zaraz.

Tamten jeszcze bardziej wyszczerzył resztki uzębienia.

– W takim razie to będzie kosztować dychę więcej. Neumann położył pieniądze na ladzie.

– Jeśli to wam nie przeszkadza, poczekam tu, aż zrobicie.

– Proszę bardzo.

Po południu deszcz ustał. Neumann chodził do upadłego. Jeśli nie chodził, to wskakiwał i wyskakiwał z autobusów, znikał i pojawiał się w metrze. Z dziecinnych lat zachował bardzo mgliste wspomnienia o Londynie i teraz z dużą przyjemnością krążył po mieście. Cóż za odprężenie po nudzie Hampton Sands, gdzie mógł tylko biegać po plaży czytać albo pomagać Seanowi przy owcach. Gdy wyszedł z warsztatu, wrzucił dorobione klucze do kieszeni, na moście Battersea wyjął masę Catherine, zgniótł ją., żeby usunąć ślady, i wrzucił do rzeki. Wpadła do wody z głośnym chlupnięciem i zniknęła w wirach.

Neumann błąkał się po Chelsea, Kensingtonie, w końcu dotarł na Earl's Court. Włożył klucze do koperty, a kopertę wsunął do skrzynki na listy Catherine. Następnie zjadł w zatłoczonej kawiarni lunch przy stoliku obok okna. Jakaś kobieta, siedząca dwa stoliki dalej, puszczała do niego oko, ale on wcześniej zaopatrzył się w gazetę i tylko od czasu do czasu podnosił wzrok, uśmiechając się do niej. To było kuszące. Kobieta wyglądała całkiem nieźle i to mógł być całkiem niezły sposób na zabicie popołudnia; w dodatku mógłby wreszcie przestać krążyć po mieście. Ale równocześnie było ryzykowne. Zapłacił rachunek, mrugnął do kobiety i wyszedł.

Piętnaście minut później zatrzymał się w budce telefonicznej, podniósł słuchawkę i wykręcił londyński numer. Odebrał mężczyzna mówiący z silnym obcym akcentem. Neumann uprzejmie poprosił pana Smythe'a. Jegomość z drugiej strony odrobinę zbyt gorliwie odrzekł, że nie mieszka tu nikt o nazwisku Smythe i cisnął słuchawką. Neumann się uśmiechnął i odłożył słuchawkę. Rozmowa stanowiła szyfr. Mężczyzna był Portugalczykiem, kurierem, nazywał się Carlos Hernandez. Miał, ilekroć Neumann zadzwoni i poprosi kogoś o nazwisku zaczynającym się na „S", udać się na Cavendish Square i odebrać przesyłkę.

61
{"b":"107143","o":1}