Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale byli też tacy, którzy poważniej podchodzili do sprawy – wtrącił Vicary.

– Tak, byli.

– Agenci innego rodzaju.

– Święta prawda – przytaknął Becker, sięgając po kolejną czekoladkę. – Są pyszne, Alfredzie. Na pewno się nie poczęstujesz?

Becker był zdumiewająco dobrym radiotelegrafistą – dokładnym i bardzo szybkim. Vicary przypisywał to faktowi, że zanim Karl wszedł na drogę, która zaprowadziła go do angielskiego więzienia, grał zawodowo na skrzypcach. Dzięki drugiej parze słuchawek Vicary kontrolował, jak Becker się przedstawia i czeka na sygnał potwierdzający z Hamburga. Jak zwykle poczuł przelotny dreszczyk. To, że oszukuje wroga, że tak błyskotliwie go okłamuje, sprawiało mu ogromną satysfakcję. Podobał mu się ten bezpośredni kontakt: słuchanie głosu wroga, nawet jeśli przybierał on postać elektronicznych sygnałów wśród trzasków i zakłóceń. Wyobrażał sobie, jak strasznie by się czuł, gdyby to jego oszukano. Z niewiadomych powodów przyszła mu na myśl Helen.

Radiotelegrafista z Hamburga kazał Beckerowi nadawać. Becker spojrzał na notatkę Vicary'ego i szybko ją wystukał. Skończywszy, poczekał na potwierdzenie odbioru z Hamburga i rozłączył się. Vicary zdjął słuchawki i wyłączył radio. Becker przez jakiś czas będzie nadęty, zawsze się chmurzył po wysłaniu kolejnego fałszywego raportu. Jak mężczyzna, którego zalewa gorąca fala poczucia winy po spółkowaniu z kochanką i który chce na chwilę zostać sam ze swoimi niespokojnymi myślami. Vicary podejrzewał, że Becker wstydzi się przeniewierstwa – wyrzekając na partactwo Abwehry, próbuje ukryć gorycz, że się nie sprawdził i okazał tchórzem. Co prawda nie pozostawiono mu większego wyboru: jeśliby odmówił nadania komunikatu Vicary'ego, natychmiast poprowadzono by go do więzienia Wandsworth na spotkanie z katem.

Vicary obawiał się, że przegrał. Becker palił, zjadł jeszcze parę czekoladek, żadną nie częstując rozmówcy. Vicary powoli zapakował radiostację.

– Widziałem ją kiedyś w Berlinie – odezwał się nagle Niemiec. – Natychmiast oddzielono ją od nas, zwykłych śmiertelników. Nie polegaj zbytnio na tym, co ci powiem, Alfredzie, powtórzę ci tylko, co słyszałem. Plotki, pogłoski. W razie gdyby coś się nie zgadzało, nie chcę, żeby zjawił się tu Stephens i zaczął mną ciskać po ścianach.

Vicary potaknął współczująco. Stephens był to pułkownik R. W. G. Stephens, komendant Obozu 020, powszechniej znany jako Cynowe Oko. Były oficer indyjski, nosił monokl, maniakalnie dbał o ład, zawsze w nieskazitelnej furażerce i mundurze Strzelb Peszawaru. Był pół- Niemcem i płynnie posługiwał się językiem niemieckim. Był również w jednakowym stopniu znienawidzony tak przez więźniów jak i funkcjonariuszy MI- 5. Kiedyś publicznie złajał Vicary'ego za to, że o pięć minut spóźnił się na przesłuchanie. Nawet wyżsi oficerowie, jak Boothby, lękali się jego tyrad i napadów wściekłości.

– Masz moje słowo, Karl – zapewnił Vicary, ponownie siadając za stołem.

– Podobno nazywała się Anna Steiner, a jej ojciec pochodził z arystokracji. Prusak, bogaty drań ze szramą po pojedynku na policzku, bawił się w dyplomację. Znasz ten typ człowieka, prawda, Alfredzie? – Becker nie czekał na odpowiedź. – Chryste, była śliczna. A wysoka jak choroba. Mówiła po angielsku jak rodowita Brytyjka. Ponoć matka była Angielką. Tamtego lata, w trzydziestym szóstym, mieszkała w Hiszpanii, jebiąc hiszpańskiego faszystę, łajdusa, niejakiego Romero. Okazało się, że senor Romero pracował dla Abwehry jako łowca głów. Dzwoni do Berlina, bierze kasę i przekazuje panienkę. Abwehra przyciska ją do muru. Tłumaczy Annie, że ojczyzna jej potrzebuje, a jeśli nie zgodzi się współpracować, papcio von Steiner wyląduje w obozie koncentracyjnym.

– Kto był jej bezpośrednim zwierzchnikiem?

– Nie znałem jego nazwiska. Ponurak. Tak samo inteligentny jak ty, tyle że bezwzględny.

– Nazywał się Vogel? – Nie wiem, możliwe.

– Nigdy więcej jej nie widziałeś?

– Nie, tylko raz.

– I co się z nią stało?

Beckera chwycił kolejny atak kaszlu, który najwyraźniej mógł być uleczony tylko przez kolejnego papierosa. – Mówię ci, co słyszałem, a nie co wiem. Czujesz różnicę?

– Czuję różnicę, Karl.

– Słyszeliśmy, że gdzieś w górach, na południe od Monachium, jest obóz. Zupełnie odizolowany od świata, wszystkie drogi dojazdowe zamknięte. Dla autochtonów istne piekło. Wieść niosła, że wysyłają tam wyjątkowych agentów. Tych, których zamierzają głęboko zakopać.

– I ona była jednym z tych agentów?

– Tak, Alfredzie. To już przerobiliśmy. Bądź łaskaw nadążać. – Becker znowu grzebał w czekoladkach. – To tak, jakby z nieba spadła angielska wioska i wylądowała w samym środku Bawarii. Był tam pub, hotelik, typowo-.brytyjska zabudowa, nawet kościół anglikański. Każdy agent mieszkał tam co najmniej pół roku. Rano, przy herbacie i bułeczkach, czytali angielską prasę. Robili zakupy'po angielsku, słuchali popularnych audycji radiowych w BBC. Ja dopiero w Londynie usłyszałem „It's That Man Again".

– Mów dalej, Karl.

– Mieli specjalne szyfry i specjalne procedury spotkań. Staranniej ich przeszkolono w korzystaniu z broni. Nauczono zabijać. A chłopcom przysyłano nawet angielskojęzyczne dziwki, żeby pieprzyli po angielsku.

– A ta kobieta?

– Podobno jebała swojego zwierzchnika. Jak, mówiłeś, się nazywał? Vogel? Ale to też tylko pogłoski, Alfredzie.

– Czy spotkałeś ją w Anglii?

– Nie.

– Mów prawdę, Karl! – ryknął Vicary tak głośno, że jeden ze strażników zajrzał do środka, by się upewnić, czy nic się nie stało.

– Mówię prawdę. Jezu Chryste, rozmawia sobie człowiek z normalnym Alfredem Vicarym, a tu nagle wydziera się na niego Heinrich Himmler. Nigdy więcej jej nie widziałem.

Vicary przeszedł na niemiecki. Nie chciał, żeby strażnicy podsłuchali rozmowę.

– Wiesz, pod jakim nazwiskiem występowała?

– Nie – odparł Becker w tym samym języku.

– Znasz jej adres?

– Nie.

– Wiesz, czy działa w Londynie?

– Nie mam pojęcia, równie dobrze może działać i na Księżycu, Alfredzie.

Vicary głośno westchnął, zgnębiony. Wszystko to interesujące wiadomości, ale – podobnie jak odkrycie morderstwa Beatrice Pymm – donikąd nie prowadzi.

– Powiedziałeś wszystko, co o niej wiesz, Karl? Becker się uśmiechnął.

– Ponoć jest genialna w łóżku. – Zauważył zaczerwienione policzki Vicary'ego. – Przepraszam, Alfredzie. Chryste Panie, ależ z ciebie czasem świętoszek.

– Dlaczego wcześniej nam o nich nie wspomniałeś? O tych specjalnych agentach? – spytał Vicary, nadal posługując się niemieckim.

– Powiedziałem, a jakże, drogi staruszku.

– Komu? Mnie nie.

– Boothby'emu.

Vicary poczuł napływającą do policzków krew, serce dudniło mu jak młotem. Boothby? Czemu, na Boga, Boothby miałby przesłuchiwać Karla Beckera? I dlaczego nie zrobił tego w jego obecności? On go aresztował. To on go namówił do współpracy. On nim kierował.

– Kiedy rozmawiałeś z Boothbym? – spytał Vicary ze spokojną twarzą.

– Nie wiem. Trudno tu o rachubę czasu. Parę miesięcy temu. Może we wrześniu. Nie, to chyba był październik. Tak, raczej październik.

– A co właściwie mu powiedziałeś?

– O agentach. I o obozie.

– Powiedziałeś mu o tej kobiecie?

– Tak, Alfredzie, powiedziałem mu o wszystkim. To kawał drania. Nie lubię go. Na twoim miejscu uważałbym na niego.

– Był z nim ktoś?

– Tak, wysoki jegomość. Przystojny jak aktor filmowy. Blondyn, niebieskie oczy. Uosobienie niemieckiego typu urody. Ale chudy jak patyk.

– Czy ten patyk jakoś się nazywał?

Becker odchylił głowę i udawał głęboki namysł.

– Rany, jakoś tak śmiesznie. Coś związanego z samochodem. – Karl skubał się po nosie. – Nie, jakby odgłos. Pyrkosz?

Charkot? Nie, Brum! Tak! Brum. Wyobrażasz sobie, elegancik jak z żurnala i do tego ten Brum. Wy, Anglicy, miewacie czasem niesamowite poczucie humoru. Vicary już zabrał radio i stukał do drzwi.

50
{"b":"107143","o":1}