Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W pomieszczeniu, do którego wprowadzono Vicary'ego, pachniało pleśnią, środkiem dezynfekcyjnym i jeszcze czymś, jakby gotowaną kapustą. Vicary nie miał na czym powiesić płaszcza – strażnicy wywiadu starannie dbali, by nie stworzyć więźniom okazji do samobójstwa – więc go nie zdjął. Zresztą było tu jak w średniowiecznych lochach: mokro i wilgotno, idealne środowisko dla infekcji. Cela posiadała tylko jedną rzecz, dzięki której stawała się nadzwyczaj użyteczna: wąską szparę, zastępującą okno, przez którą doprowadzono antenę. Vicary otworzył pokrywę walizkowego radia Abwehry – przyniósł je ze sobą – tego samego, które w 1940 roku odebrał Beckerowi. Podłączył antenę i przekręcił gałkę. Na podświetlonej na złoto skali szukał odpowiedniej częstotliwości.

Ziewnął, przeciągnął się. Była za piętnaście dwunasta. Becker miał nadać komunikat o północy.

Czemu ta cholerna Abwehra wybiera takie dzikie godziny na transmisję? – pomyślał.

Karl Becker był oszustem, złodziejem, dewiantem – człowiekiem bez skrupułów i poczucia lojalności. A mimo to potrafił oczarować, błyszczeć inteligencją i w ciągu tych kilku lat między nim a Vicarym zrodziło się coś bliskiego przyjaźni zawodowej. Wszedł teraz do salki skuty, ściśnięty między dwoma potężnymi strażnikami. Strażnicy zdjęli mu kajdanki i zniknęli bez słowa. Becker uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Vicary uścisnął ją: była zimna jak piwniczny kamień.

W celi stał kiepsko wyheblowany stół i dwa stare, podniszczone krzesła. Vicary i Becker usiedli naprzeciwko siebie, jakby szykowali się do partii szachowej. Brzegi stołu były poprzypalane zapomnianymi papierosami. Vicary podał Beckerowi paczkę, a on, jak dziecko, natychmiast ją otworzył. Wewnątrz był karton papierosów i pudełko szwajcarskich czekoladek.

Becker spojrzał na zawartość, potem na Vicary'ego.

– Papierosy i czekolada. Chyba nie zamierzasz mnie uwieść, Alfredzie?

Zachichotał lekko, ale życie więzienne go zmieniło. Szykowny francuski garnitur został zastąpiony burym, starannie wyprasowanym kombinezonem, który zdumiewająco dobrze na nim leżał. Oficjalnie Becker znajdował się na liście potencjalnych samobójców – co Vicary uważał za absurdalne – i dlatego nosił rozczłapane klapki bez sznurówek. Cera – niegdyś opalona – pobladła do ziemistego, więziennego koloru. Drobna figurka nagle nabrała dyscypliny, którą narzuca pobyt w ciasnych miejscach: zniknęło gdzieś wymachiwanie ramionami i szaleńczy uśmiech, które Vicary znał z dawnych fotografii. Teraz Becker tkwił sztywno wyprostowany, jakby ktoś przykładał mu broń do pleców, i układał czekoladę, papierosy i zapałki, jakby ustanawiał granicę, za którą Vicary miał się nie zapuszczać.

Becker otworzył paczkę papierosów i wysunął dwa, jednym częstując Vicary'ego, drugiego zachowując dla siebie. Potarł zapałkę i podał ogień Vicary'emu, dopiero potem sobie. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, każdy ze wzrokiem wbitym w swój ulubiony punkt celi, niczym starzy druhowie, którzy już opowiedzieli sobie wszystkie dykteryjki, a teraz po prostu cieszą się swoim towarzystwem. Becker rozkoszował się papierosem, zatrzymując dym na języku, jakby kosztował doskonałego bordeaux; dopiero po chwili wypuszczał delikatny obłoczek i wydmuchiwał go ku niskiemu kamiennemu sufitowi. W maleńkim pomieszczeniu dym zbierał im się nad głowami jak burzowe chmury.

– Proszę, uściskaj ode mnie Harry'ego – przemówił w końcu

Becker.

– Obiecuję.

– Poczciwy z niego człowiek. Może trochę zawzięty, jak każdy policjant. Ale nie jest zły.

– Zginąłbym bez niego.

– Co słychać u braciszka Boothby'ego? Vicary westchnął przeciągle.

– Bez zmian.

– Wszyscy mamy swoich nazistów, Alfredzie.

– Zastanawiamy się nad wysłaniem go na drugą stronę. Becker ze śmiechem przypalił drugiego papierosa od niedopałka. – Widzę, że przyniosłeś moje radio. Jakichż to heroicznych czynów dokonałem teraz dla Trzeciej Rzeszy?

– Włamałeś się do siedziby premiera i wykradłeś wszystkie jego notatki.

Becker odrzucił głowę i roześmiał się krótko, ostro.

– Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty.

– Oczywiście.

Becker zerknął na radio, potem na Vicary'ego.

– Za dawnych dobrych czasów położyłbyś rewolwer na stole i pozwolił samemu zakończyć sprawę. Teraz przynosisz mi radio, wyprodukowane przez jakąś świetną niemiecką firmę i muszę się zabijać kropkami i kreskami.

– Żyjemy w okropnym świecie, Karl. Ale nikt cię nie zmuszał, żebyś został szpiegiem.

– Lepsze to niż Wehrmacht – odparł Becker. – Jestem już stary, tak samo jak ty, Alfredzie. Zaciągnięto by mnie i wysłano gdzieś na wschód, żebym walczył z pieprzonymi Iwanami. Wielkie dzięki. Przeczekam wojnę tutaj, w moim miłym, przytulnym, angielskim wariatkowie.

Vicary sprawdził godzinę – dziesięć minut do rozpoczęcia transmisji. Wyjął z kieszeni zaszyfrowaną wiadomość, którą miał przesłać Becker. Następnie pokazał mu zdjęcie z paszportu Holenderki, Christy Kunst. Na twarzy Beckera coś błysnęło, potem zgasło.

– Wiesz, kto to jest, prawda, Karl?

– Znaleźliście Annę – powiedział z uśmiechem. – Dobra robota, Alfredzie. Naprawdę świetna robota. Brawo!

Vicary siedział jak człowiek nasłuchujący odległej melodii, dłonie oparł na stole, niczego nie notował. Wiedział, że najlepiej zadawać jak najmniej pytań, niech Becker sam go prowadzi. Tkwił nieruchomo, niby myśliwy, trzymając się wiatru. Nietknięty papieros wypalił się na metalowej popielniczce przy jego łokciu. Przez szczelinę w ścianie słyszał ulewę, siekącą w plac ćwiczeń. Becker jak zwykle zaczął opowieść od środka i od siebie. Przez pewien czas zachowywał wojskową postawę, ale w miarę jak rozwijała się opowieść, zaczął gestykulować, tkać ją przed oczami Vicary'ego. Jak we wszystkich monologach Beckera pojawiły się ślepe uliczki, powracające przechwałki o odwadze, zarobkach i podbojach seksualnych. Czasem popadał w dłuższe, pełne zadumy milczenie; kiedy indziej mówił tak szybko, że chwytał go kaszel.

– Ta cholerna wilgoć w mojej celi – wyjaśnił. – To jedno wy, Anglicy, potraficie robić doskonale.

– Ludzie tacy jak ja – podjął – właściwie nie przechodzili szkolenia. Jasne, mieliśmy parę wykładów, prowadzonych przez jakichś kretynów z Berlina, którzy Anglię znali wyłącznie z mapy. „Tak macie oszacować wielkość armii, mówią ci, tak korzystać z radia, a tak rozgryzać swoją kapsułkę z trucizną w razie, co mało prawdopodobne, gdyby do waszych drzwi zastukało MI- 5". Po czym statkiem albo samolotem ekspediują cię do Anglii, żebyś wygrał wojnę dla führera. Umilkł, zapalił kolejnego papierosa i otworzył bombonierkę.

– Mnie dopisało szczęście. Przekroczyłem granicę legalnie, samolotem, ze szwajcarskim paszportem. Wiesz, co zrobili z jednym kumplem? Wysadzili go w Sussex na gumowym pontonie. Ale U- boot wypłynął z Francji bez specjalnych, pozbawionych oznaczeń pontonów Abwehry. Musieli więc skorzystać ze swoich tratw ratunkowych z emblematem Kriegsmarine. Dałbyś wiarę?

Vicary dałby wiarę. Abwehra odwalała straszną tandetę podczas przygotowań i umieszczania agentów w Anglii. Pamiętał chłopaka, który we wrześniu czterdziestego roku wylądował na kornwalijskiej plaży. Ludzie z Wydziału Specjalnego znaleźli przy nim zapałki z popularnego berlińskiego nocnego klubu. Albo sprawa Gösty Caroli, szwedzkiego obywatela, który wylądował na spadochronie w hrabstwie Northampton, w pobliżu wioski Denton. Nakrył go irlandzki wieśniak, Paddy Daly: agent spał pod żywopłotem. Był ubrany w porządny garnitur z szarej flaneli, miał elegancko zawiązany krawat. Caroli przyznał, że został zrzucony do Anglii i oddał swój pistolet automatyczny oraz trzysta funtów w gotówce.

Władze lokalne przekazały go MI- 5, ta zaś błyskawicznie umieściła go w Obozie 020.

Becker włożył do ust czekoladkę i podsunął Vicary'emu bombonierkę.

– Wy, Brytyjczycy, znacznie poważniej podchodzicie do szpiegowania niż my. Musicie, bo jesteście słabi. Musicie podpierać się intrygą i podstępem, aby ukryć słabość. Teraz jednak złapaliście Abwehre za same jaja.

49
{"b":"107143","o":1}