Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zgubił go na Hyde Park Corner.

Jordan wtopił się w grupę wojskowych i cywilów czekających na przejściu. Kiedy zmieniło się światło, Pope ruszył na Grosvenor Place za oficerem amerykańskiej marynarki mniej więcej wzrostu Jordana. Dopiero kiedy zerknął w dół, zauważył, że oficer nie trzyma aktówki. Zatrzymał się, obejrzał, mając nadzieję, że Jordan jest za nim. Ale Jordan zniknął.

Pope usłyszał trąbienie samochodu i podniósł wzrok. To był Dicky.

– Poszedł na Knightsbridge – powiedział. – Wskakuj.

Dicky wykonał genialny zwrot na zatłoczonej ulicy. Po chwili Pope namierzył Jordana i westchnął z ulgą. Dicky podjechał do krawężnika i Pope wrócił na ulicę. Obiecawszy sobie w duchu, że więcej nie zgubi Amerykanina, szedł za nim w mniejszej odległości.

Vandyke Club był klubem amerykańskich oficerów z Kensington, niedostępnym dla brytyjskich cywili. Jordan wszedł do środka.

Pope ruszył za nim, ale zaraz się wycofał. Dicky zaparkował po drugiej stronie ulicy. Przemarznięty, przewiany do cna Pope wsiadł do furgonetki i zamknął drzwi.

– Następnym razem, kiedy komandor Jordan postanowi przeleźć przez pół Londynu, to ty wychodzisz i go śledzisz, Dicky – oświadczył.

Jordan wyszedł po czterdziestu pięciu minutach.

Proszę, Panie Boże, byle nie kolejny spacerek – modlił się w duchu Pope.

Jordan stanął przy krawężniku i zatrzymał taksówkę.

Dicky ostrożnie włączył się do ruchu. Jazda za taksówką była łatwiejsza. Jordan pojechał na wschód, minął Trafalgar Square, Strand, a po chwili skręcił w prawo.

– No, to już bardziej mi się podoba – oświadczył Pope. Patrzyli, jak Jordan płaci taksówkarzowi i wchodzi do hotelu Savoy.

Większość angielskich cywili przebiedowała wojnę na minimalnych racjach żywnościowych: paru uncjach mięsa i sera tygodniowo, a przy odrobinie szczęścia kilku szklankach mleka i jajku. Delikatesy w rodzaju brzoskwiń i pomidorów z puszki jadało się od wielkiego dzwonu. Nikt nie głodował, ale tylko garstka ludzi przybrała na wadze. Równocześnie jednak istniał drugi Londyn: Londyn wytwornych restauracji i luksusowych hoteli, które regularnie zaopatrywały się na czarnym rynku w mięso, ryby, warzywa, wino i kawę, a potem żądały niewiarygodnych pieniędzy za przywilej stołowania się właśnie u nich. Do takich miejsc należał hotel Savoy.

Portier był ubrany w zielony płaszcz ze srebrnymi lamówkami i cylinder. Pope minął go i wszedł do środka. Przemierzył hali i za Jordanem skierował się do sali, gdzie w wygodnych fotelach spoczywali bogaci biznesmeni i piękne kobiety w najmodniejszych strojach wieczorowych, kilkunastu amerykańskich i angielskich oficerów w mundurach oraz odziani w tweedy ziemianie, którzy wpadli na kilka dni do stolicy. Na widok tego bogactwa i dobrobytu Pope'em szarpały mieszane uczucia – bogacze z West Endu żyją tu sobie w luksusie, podczas gdy biedacy z East Endu cierpią głód, a ponieśli największe straty podczas nalotów. Z drugiej jednak strony on i Vernon zbili fortunę na czarnym rynku. Uznał te dysproporcje za jeden z niefortunnych skutków wojny.

Pope poszedł za Jordanem do baru przy restauracji Grill. Komandor stał samotnie w ciżbie, na próżno próbując zwrócić na siebie uwagę barmana i zamówić drinka. Pope zajął stanowisko o dwa metry od niego. Pochwycił spojrzenie barmana i zamówił whisky. Kiedy się obejrzał, przy Jordanie stał już wysoki mężczyzna o czerwonej twarzy i pogodnym uśmiechu, oficer amerykańskiej marynarki wojennej. Pope przysunął się o krok, żeby posłuchać ich rozmowy.

– Hitler powinien tutaj przyjechać i spróbować dostać drinka w piątkowy wieczór. Jestem przekonany, że poważnie by się zastanowił, czy naprawdę chce podbić ten kraj – mówił wysoki mężczyzna.

– Chcesz spróbować szczęścia w Grosvenor House? – spytał Jordan.

– Czyś ty zmysły postradał? Francuski kucharz dał wczoraj wymówienie. Kazali mu szykować posiłki z racji kartkowych i odmówił.

– Chyba ostatni rozsądny człowiek w Londynie.

– Święte słowa.

– Co trzeba zrobić, żeby tu dostać drinka?

– To zwykle skutkuje: dwa martini, u licha ciężkiego! Barman podniósł wzrok, uśmiechnął się szeroko i sięgnął po butelkę Beefeaters.

– Dobry wieczór, panie Ramsey.

– Dobry wieczór, Williamie.

Pope zanotował w pamięci: przyjaciel Jordana nazywa się Ramsey.

– Dobra robota, Shepherd.

Shepherd Ramsey – uzupełnił w myślach Pope.

– Czasem się przydaje być trochę wyższym od innych.

– Zarezerwowałeś stolik? Nie dostaniemy się do Grilla bez rezerwacji.

– Jasne, że tak. Gdzieżeś ty się w ogóle podziewał? Próbowałem się z tobą skontaktować w ubiegłym tygodniu. Wydzwaniałem, aż twój telefon dostał chrypki. W biurze też nic. Twierdzili, że nie możesz podejść do aparatu. Zadzwoniłem następnego dnia, to samo. Co, do cholery, porabiałeś, że przez dwa dni nie mogłeś podejść do telefonu?

– Nie twój interes.

– A, nadal harujesz nad tym swoim projektem?

– Odczep się, Shepherd, albo skopię ci tyłek, tu, w tym barze.

– Chyba w swoich snach, staruszku. Zresztą, jeśli urządzisz tu przedstawienie, to gdzie, do cholery, będziemy pić? W żadnym porządnym lokalu nie przyjmują takich typków jak ty.

– Słuszna uwaga.

– Więc kiedy mi powiesz, nad czym pracujesz?

– Kiedy się skończy wojna.

– Coś ważnego, hę?

– Taa…

– Cóż, przynajmniej jeden z nas robi coś ważnego. – Shepherd Ramsey wychylił drinka. – William, jeszcze dwie proszę.

– Zamierzasz się upić przed kolacją?

– Chciałem tylko, żebyś ty się rozluźnił.

– Już bardziej się rozluźnić nie potrafię. Co ty knujesz, Shepherd? Znam ten ton.

– Nic, Peter. Chryste, odczep się.

– Powiedz. Wiesz, że nie znoszę niespodzianek.

– Zaprosiłem jeszcze parę osób na dzisiejszą kolację.

– Osób?

– Właściwie to dziewcząt. Tak naprawdę to już są.

Pope poszedł za wzrokiem Jordana. W wejściu do baru pojawiły się dwie kobiety. Obie młode i bardzo atrakcyjne. Zauważyły obu mężczyzn i przyłączyły się do nich.

– Peter, to Barbara. Ale wszyscy mówią na nią Baby.

– To zrozumiałe. Miło cię poznać, Barbaro. Barbara spojrzała na Shepherda.

– Rany, miałeś rację! On jest słodki! – Mówiła z akcentem londyńskiego środowiska robotniczego. – Jemy w Grillu?

– Tak, a nasz stolik powinien już być gotów.

Maître d'hôtel zaprowadził ich na miejsce. Z baru Pope żadnym sposobem nie zdołałby podsłuchać ich rozmowy. Musi zdobyć miejsce przy stoliku obok. Zajrzawszy do części restauracyjnej, zauważył, że strategiczny punkt jest wolny. Na stoliku widniała tabliczka „zarezerwowany".

To nie problem – pomyślał Pope.

Szybko zawrócił i wyszedł na ulicę. Dicky czekał w szoferce. Pope przywołał go ruchem ręki. Dicky wyskoczył z samochodu i przebiegł przez ulicę.

– Co się stało?

– Idziemy na kolację. Musisz zarezerwować stolik.

Pope wysłał Dicky'ego, żeby porozmawiał z kierownikiem sali. Kiedy Dicky pierwszy raz spytał, maître d'hôtel pokręcił głową, zmarszczył brwi i rozłożywszy ręce pokazał, że nie ma wolnych stolików. Wtedy Dicky pochylił się nad nim i szepnął coś takiego, że biedak pobladł i zaczął się trząść jak osika. Po chwili Dicky z Robertem zasiedli przy stoliku obok Petera Jordana i Shepherda Ramseya.

– Co mu powiedziałeś, Dicky?

– Że jeśli nie da nam stolika, wyrwę mu jabłko Adama i rzucę na tę płonącą patelnię.

– Cóż, klient nasz pan, zawsze to powtarzam. Otworzyli jadłospisy.

– Zaczniesz od wędzonego łososia czy pâté de foie gras! - spytał Pope.

– Pewnie wezmę jedno i drugie. Konam z głodu. Chyba nie dają tu parowy z ziemniakami, co?

– Nijak. Spróbuj coq au vin. A teraz siedź cicho, żebym usłyszał, o czym gadają ci jankesi.

To Dicky ruszył za nimi po kolacji. Obserwował, jak zapakowali obie towarzyszki do taksówki, a sami poszli pieszo Strandem.

41
{"b":"107143","o":1}