Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Cholera!

– Przykro mi, Harry, nie chciałem ci robić próżnych nadziei.

– Ale zrobiłeś. Cóż, dzięki za sprawdzenie.

Harry zerknął na zegarek: czwarta, w archiwum przedpołudniowa zmiana kończy pracę. Czyli Grace już powinna przyjść.

Może choć tyle uszczknę z tego dnia – pomyślał.

Zjechał windą na dół i rzeczywiście zastał tam Grace, która pchała metalowy wózek wyładowany teczkami. Grace miała krótkie platynowoblond włosy, a tania wojenna, krwistoczerwona szminka nadawała jej wygląd prostytutki polującej na klienta. Ubrana była w szary chłopięcy sweter i czarną, nieco za kusą spódnicę. Grube pończochy nie zdołały ukryć zgrabnych, długich nóg.

Zauważyła Harry'ego i uśmiechnęła się ciepło. W środowisku archiwum stanowiła wyjątek. Vernon Kell, założyciel wydziału, uważał, że tylko arystokracji i krewnym pracowników MI- 5 można powierzyć tak delikatną dziedzinę. W rezultacie w archiwum zawsze kręciło się mnóstwo ślicznych panienek z dobrych domów, które właśnie miały wkroczyć w wielki świat. Tymczasem Grace wywodziła się z klasy średniej, była córką nauczyciela. Zauważyła Harry'ego i uśmiechnęła się ciepło. Potem szybkim spojrzeniem pięknych zielonych oczu powiedziała mu, żeby na nią poczekał w jednym z bocznych pokoi. Po chwili też się tam zjawiła, zamknęła drzwi i pocałowała go w policzek.

– Harry, kochany, witaj. Co u ciebie słychać?

– W porządku, Grace. Miło cię widzieć.

Ich romans zaczął się w 1940 roku podczas nocnego nalotu na Londyn. Razem schronili się w metrze, a rankiem, kiedy zabrzmiała syrena odwołująca alarm, Grace zaprosiła Harry'ego do siebie i do swego łóżka. Obdarzona oryginalną urodą okazała się namiętną, niepohamowaną kochanką – dla niego przyjemnym, wygodnym sposobem odreagowania napięć z pracy. Grace zaś widziała w Harrym kogoś dobrego i czułego, z kim dobrze zabijać czas do powrotu męża z wojny.

Mogliby ciągnąć tak ten związek do końca wojny. Ale trzy miesiące później Harry'ego nagle ogarnęło poczucie winy. „Ten biedak walczy o życie w Afryce Północnej, podczas gdy ja siedzę w Londynie i uwodzę mu żonę". To nie dawało mu spokoju; jest młody, może powinien służyć w wojsku ryzykując życie, a nie oddawać się stosunkowo bezpiecznemu zajęciu, czyli uganianiu po kraju za szpiegami. Powtarzał sobie, że to, co robi w MI- 5 odgrywa ogromną, niezastąpioną rolę w walce o zwycięstwo, lecz raz zrodzone wątpliwości nie przestawały go nękać. Jak bym się zachował na polu walki? Czy schwyciłbym broń i walczył, czy też zaszył się w lisiej norze? Następnego wieczoru, kiedy zrywał z Grace, opowiedział jej o swoich uczuciach. Kochali się po raz ostatni, jej pocałunki były słone od łez. Cholerna wojna, powtarzała raz za razem. Zawszona, przeklęta, obrzydliwa wojna.

– Potrzebuję przysługi, Grace – rzekł teraz przyciszonym głosem.

– Ładnie to tak, Harry? Nie dzwonisz, nie piszesz, nie przynosisz mi kwiatów. Nagle zjawiasz się niespodzianie i oświadczasz, że potrzebujesz przysługi. – Uśmiechnęła się i znowu go pocałowała. – Dobra, czego chcesz?

– Muszę zobaczyć listę osób, które brały pewną teczkę. Twarz jej pociemniała.

– Daj spokój, Harry, wiesz, że nie mogę.

– Człowieka z Abwehry, Vogla, Kurta Vogla.

Błysk przypomnienia przemknął po jej twarzy, potem zgasł.

– Grace, nie muszę ci mówić, że pracujemy nad strasznie ważną sprawą.

– Wiem, że pracujecie nad strasznie ważną sprawą. W całym wydziale tylko o tym się mówi.

– Kiedy Vicary chciał przejrzeć teczkę Vogla, okazało się, że zniknęła. Przyszedł do Jago, a ten w dwie minuty później przyniósł mu to cholerstwo. I próbował wmówić Vicary'emu, że po prostu ktoś nie odłożył akt na swoje miejsce.

Ze złością grzebała w dokumentach na wózku. Złapała garść i zaczęła je odkładać na miejsce.

– Dobrze o tym wiem, Harry.

– A skąd miałabyś wiedzieć?

– Bo zwalił winę na mnie. Napisał naganę i dołączył ją do moich akt, łajdak.

– Kto zwalił na ciebie winę?

– Jago! – syknęła.

– Dlaczego?

– Żeby ochronić własny tyłek. Dlatego.

Znowu pochłonęło ją grzebanie w teczkach. Harry schwycił ją za ręce, zmuszając do przerwania pracy.

– Grace, muszę zobaczyć tę listę.

– To ci nic nie da. Ten, kto wziął teczkę przed Vicarym, nie zostawia po sobie śladów.

– Grace, proszę. Błagam.

– Lubię, kiedy błagasz, Harry.

– Taa, pamiętam.

– A może byś wpadł któregoś wieczoru na kolację? – Przeciągnęła palcem po grzbiecie jego dłoni. Opuszkę miała przyczernioną od sortowania papierzysk. – Brak mi twojego towarzystwa. Pogadamy, pośmiejemy się, nic więcej.

– Z przyjemnością, Grace. – Nie kłamał; bardzo za nią tęsknił.

– Jeśli komukolwiek powiesz, skąd to dostałeś, Harry, klnę się na Boga…

– To zostanie między tobą a mną.

– Nawet Vicary'emu – nalegała. Harry położył rękę na sercu.

– Nawet Vicary'emu.

Grace wzięła kolejną stertę dokumentów, potem spojrzała na Harry'ego. Krwistoczerwone usta ułożyły się w inicjał: B.B.

– Jak to możliwe, że nie ma pan ani jednego śladu? – spytał Basil Boothby, kiedy Vicary zapadł w głęboką, miękką kanapę.

Sir Basil co wieczór żądał relacji z postępów w śledztwie. Znając namiętność zwierzchnika do podkładek na piśmie, Vicary zaproponował, że będzie przesyłał krótkie notki, ale sir Basil chciał być informowany osobiście.

Dziś Boothby z kimś się spotykał. Kiedy Vicary'ego wpuszczono do gabinetu, wymamrotał coś o Amerykanach, by usprawiedliwić strój wieczorowy. W trakcie rozmowy wielką łapą próbować przecisnąć złotą spinkę przez rozcięcie wykrochmalonego mankietu. W domu w tego rodzaju niewdzięcznych zadaniach wyręczał go pokojowiec. Sir Basil na chwilę przerwał sprawozdanie Vicary'ego i wezwał na pomoc swoją śliczną sekretarkę.

Dzięki temu Vicary mógł przez moment przetrawiać wiadomość uzyskaną od Harry'ego: to właśnie sir Basil wyciągnął teczkę

Vogla. Profesor odtwarzał w pamięci ich pierwszą rozmowę. Jak to Boothby ujął? „Przypuszczam, że w archiwum coś o nim mają". Sekretarka bezszelestnie zniknęła. Vicary podjął relację. Ich ludzie pilnowali wszystkich stacji kolejowych w Londynie. Ręce mieli związane, gdyż nie dysponowali rysopisem żadnego z agentów, których kazano im szukać. Harry Dalton opracował listę wszystkich dotychczasowych punktów spotkań niemieckich szpiegów. Vicary tam również postawił swoich ludzi.

– Chętnie przydzieliłbym panu jeszcze kogoś, ale nie mamy ludzi – powiedział Boothby. – Obserwatorzy i tak harują po dwie, trzy zmiany. Ich szef narzeka, że wpędza ich pan do grobu. Marzną na kość. Połowa padła na grypę.

– Rozumiem ich skargi, sir Basilu. Staram się ich wykorzystywać tylko wtedy, gdy to niezbędne.

Boothby zapalił papierosa i chodził po pokoju, popijając gin.

– Gdzieś w kraju, zupełnie poza naszą kontrolą krąży trzech niemieckich szpiegów. Nie musi mi pan udowadniać, w jak poważnej znaleźliśmy się sytuacji. Jeśli któryś z nich będzie się próbował skontaktować z jednym z naszych podwójnych agentów, znajdziemy się w prawdziwych tarapatach. Cała stworzona przez nas siatka będzie wystawiona na niebezpieczeństwo.

– Sądzę, że nie będą próbowali się skontaktować z innymi agentami.

– Dlaczego?

– Dlatego że, moim zdaniem, Vogel prowadzi swoją własną grę. Przypuszczam, że mamy tu do czynienia z odrębną siatką agentów, której istnienia nawet się nie domyślaliśmy.

– To tylko przypuszczenia, Alfredzie. Musimy zajmować się faktami.

– A czytał pan w ogóle teczkę Vogla? – spytał Vicary, starając się nadać tonowi swobodne brzmienie.

– Nie.

Do tego kłamiesz – dodał w duchu Vicary.

– Sądząc po tym, jak sprawa się układa, twierdziłbym, że Vogel trzymał w Anglii sieć nie uaktywnionych szpiegów, których wprowadził jeszcze przed wojną. Założyłbym się, że agent działa w Londynie, a drugorzędny gdzieś na prowincji, gdzie może w każdej chwili przyjąć szpiega. Ten, który przyleciał ubiegłej nocy, prawie na pewno otrzymał zadanie wprowadzenia głównego agenta w tajniki sprawy. I równie dobrze właśnie w tej chwili mogą mieć spotkanie. My zaś coraz bardziej przegrywamy i zostajemy w tyle.

34
{"b":"107143","o":1}