Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wtedy to było takie proste. Wywiadowcy przemykali się na tyły wroga, liczyli oddziały, obserwowali tory kolejowe. Mieli nawet gołębie pocztowe do przesyłania tajnych informacji. Teraz wszystko się skomplikowało, przypominało pojedynek umysłów na falach radiowych, pojedynek wymagający olbrzymiej koncentracji i dbałości o szczegóły.

Podwójni agenci.

Karl Becker był doskonałym przykładem takiego agenta. W czasie gorących dni 1940 roku, kiedy inwazja wydawała się nieunikniona, został przysłany do Anglii przez Canarisa. Podając się za szwajcarskiego biznesmena, rozgościł się w Kensington i zaczął kolekcjonować wszystkie podejrzane sekrety, jakie mu wpadły w ręce. Dopiero puszczanie w obieg fałszywych funtów zwróciło nań uwagę Vicary'ego, i w ciągu paru tygodni Beckera otoczyła pajęczyna MI- 5. Obserwatorzy Vicary'ego podążali za Beckerem wszędzie: na przyjęcia, gdzie wymieniał się plotkami i upijał czarnorynkowym szampanem; na spotkania z prawdziwymi agentami; na spotkania ze spalonymi; do sypialni, gdzie sprowadzał kobiety, mężczyzn, dzieci i Bóg jeden wie, co jeszcze. Po miesiącu Vicary zadał cios. Aresztował Beckera – wyciągnął go z ramion młodej dziewczyny, którą ten spił szampanem – i zniszczył całą siatkę niemieckich agentów.

Teraz przed Vicarym stanęło trudne zadanie. Zamiast powiesić Beckera, Vicary przekabacił go i namówił, żeby współpracował z MI- 5 jako podwójny agent. Następnego wieczora Becker włączył radio w swej celi i wystukał umówione hasło do radiotelegrafisty w Hamburgu. Ten kazał Beckerowi się nie rozłączać i czekać na instrukcje z Berlina. Beckerowi polecono określić dokładne położenie i wielkość bazy myśliwców RAF w Kencie. Becker potwierdził odbiór informacji i zakończył rozmowę.

To Vicary pojechał następnego dnia do bazy. Mógłby zadzwonić do RAF- u, otrzymać współrzędne i wysłać je do Abwehry. Ale szpiegowi to by nie przyszło tak łatwo. Aby przydać raportowi autentyzmu, Vicary wybrał się na rekonesans tak samo, jakby to zrobił agent obcego wywiadu. Pojechał pociągiem z Londynu i – na skutek spóźnienia – na miejscu znalazł się dopiero o zmierzchu. Na stoku w pobliżu bazy dopadł go strażnik i zażądał okazania dokumentów. Vicary na równinie poniżej widział bazę – dokładnie z takiej samej perspektywy, z jakiej patrzyłby szpieg. Zobaczył hangary i parę samolotów na trawiastym pasie. W drodze powrotnej do Londynu ułożył krótki raport ze swej wyprawy. Zaznaczył, że już się zmierzchało, bo pociąg się spóźnił, i dodał, że bliżej nie mógł podejść, gdyż uniemożliwił mu to żandarm. Tej samej nocy Vicary zmusił Beckera, by własną ręką nadał raport, ponieważ każdy szpieg ma swój charakterystyczny sposób nadawania, który niemieccy radiotelegrafiści rozpoznają. Hamburg pogratulował Beckerowi i przerwał połączenie.

Vicary skontaktował się z RAF- em i wyjaśnił sytuację. Prawdziwe spitfire'y przeniesiono gdzie indziej, personel ewakuowano, a nadające się na złom myśliwce napełniono paliwem i ustawiono na pasach. Jeszcze tej nocy nadleciały samoloty Luftwaffe. Makiety wybuchły jak fajerwerki; z pewnością załoga niemieckich bombowców uznała, że trafili w samą bazę. Nazajutrz Abwehra kazała Beckerowi pojechać do Kentu i oszacować straty. I znowu to Vicary tam pojechał, spisał raport z tego, co zobaczył, i zmusił Beckera do nadania i tej informacji.

Abwehra nie posiadała się ze szczęścia. Becker był gwiazdą, superszpiegiem, a cała ta akcja kosztowała RAF tylko wysiłek przy wyrównywaniu zniszczonych pasów startowych i zebraniu zwęglonych szkieletów fałszywych spitfire'ow.

Na zwierzchnikach wyczyn Beckera zrobił takie wrażenie, że polecieli mu skaptować grupę agentów – co też uczynił, a właściwie uczynił za niego Vicary. Pod koniec czterdziestego roku Karl Becker posiadał siatkę dwunastu agentów, z których część meldowała się u niego, a część kontaktowała bezpośrednio z Hamburgiem. Wszyscy oni byli fikcją, tworem wyobraźni Vicary'ego. Vicary zajmował się wszystkimi aspektami ich życia: zakochiwali się, romansowali, narzekali na brak pieniędzy, tracili domy i przyjaciół podczas nalotów. Vicary pozwolił sobie nawet część z nich aresztować; każda siatka działająca na terenie wroga musiała ponosić jakieś straty i Abwehra nigdy by nie uwierzyła, że nie stracono żadnego agenta. Była to ciężka, żmudna praca, wymagająca ogromnej dbałości o najdrobniejsze szczegóły. Dla Vicary'ego wszystko to stanowiło doskonałą zabawę i rozkoszował się każdą minutą gry.

Winda znowu padła, więc Vicary musiał z gabinetu Boothby'ego do archiwum w piwnicy zejść na piechotę. Kiedy otworzył drzwi, uderzyła go woń tego miejsca: woń papieru, kurzu, stęchlizny i wilgoci, która przenikała przez ściany; kojarzyła się z wonią biblioteki uniwersyteckiej. Na półkach leżały akta, w szafkach leżały akta, na zimnej kamiennej posadzce leżały akta i sterty papieru, które czekały, by uczynić z nich akta. Trio ślicznych dziewcząt – praktykantek z nocnej zmiany – poruszało się cicho wśród dokumentów, rozmawiając archiwistycznym żargonem, z którego Vicary nic nie rozumiał. Dziewczęta, znane jako królowe archiwum, zupełnie nie pasowały do tych zwałów papieru i ponurego wnętrza. Vicary podskórnie oczekiwał, że wypatrzy w kącie mnichów ślęczących przy świeczce nad jakimiś prastarymi manuskryptami.

Wzdrygnął się. Boże, toż tu zimno jak w grobowcu. Żałował, że nie włożył swetra albo nie przyniósł czegoś ciepłego do picia. Właśnie tutaj mieściła się cała tajna historia wywiadu. Błądząc wśród stert papieru, Vicary nagle uświadomił sobie, że odejdzie z MI- 5, a w tej piwnicy pozostanie na zawsze ślad jego każdego ruchu. Sam nie wiedział, czy ma to go napawać otuchą, czy obrzydzeniem.

Przypomniał sobie uszczypliwe uwagi Boothby'ego na swój temat i przeszył go zimny dreszcz gniewu. Był cholernie dobrym oficerem prowadzącym, nawet Boothby nie mógł temu zaprzeczyć. Właśnie swojemu wykształceniu historycznemu zawdzięczał to, że tak doskonale sprawdzał się w tej konkretnej pracy. Historyk często też musi uciekać się do domysłów, z garści drobnych, pozornie nic nie znaczących wskazówek wysnuwać wnioski. Wprowadzanie w błąd przeciwnika bardzo przypominało tę metodę badawczą, tyle że od tyłu. Zadaniem Vicary'ego i innych pracowników MI- 5 było dostarczanie Niemcom takich drobnych wskazówek, by doszli do pożądanych wniosków. Należało ostrożnie i skrupulatnie dobierać wyjawiane informacje. Starannie mieszać w nich fakty i zmyślenia, prawdę i zawoalowane kłamstwa. Stworzeni przez Vicary'ego agenci musieli nieźle się napracować, żeby zdobyć informację. Wiadomości należało przekazywać Niemcom w niewielkich dawkach. Musiały pasować do obranej przez szpiega tożsamości. W końcu nikt nie uwierzy, że kierowca ciężarówki z Bristolu wszedł w posiadanie dokumentów skradzionych w Londynie. I Niemcy żadnej informacji nie mogli uznać za zbyt piękną, by mogła być prawdziwą. Zbyt łatwo zdobyte dane się lekceważy.

Teczki pracowników Abwehry przechowywano na zajmujących całą ścianę półkach w niewielkim pokoju w głębi piwnicy. Litera V zaczynała się na najniższej półce, potem przeskakiwała na samą górę. Vicary musiał najpierw uklęknąć i przegiąć kark, jakby szukał cennego drobiazgu, który wpadł pod mebel. Cholera! Oczywiście teczka leżała na najwyższej półce. Dźwignął się na nogi, zadarł głowę i przez okulary odczytywał nazwiska. Beznadzieja. Akta były dwa metry wyżej – zemsta Boothby'ego na wszystkich, którzy nie osiągnęli wymaganego regulaminem wzrostu.

Jedna z królowych archiwum zauważyła, jak Vicary wpatruje się w górę na półki i zaproponowała, że przyniesie mu drabinkę. – W zeszłym tygodniu Claymoore próbował szukać z krzesła i omal nie skręcił sobie karku – zaświergotała.

W chwilę potem wróciła, ciągnąc drabinę. Jeszcze raz przyjrzała się Vicary'emu, uśmiechnęła do niego, jakby był stetryczałym wujkiem, i powiedziała, że może mu poszukać teczki. Vicary zapewnił, że sobie poradzi.

Wszedł na drabinę i wodząc po grzbietach palcem, czytał nazwiska. Znalazł teczkę z czerwoną naklejką: VOGEL, KURT – ABWEHRA, BERLIN. Wysunął ją, otworzył i zajrzał do środka.

23
{"b":"107143","o":1}