Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mogłabyś mi to wytłumaczyć?

Czy mogłabym? – zastanowiła się. Bardzo dziwnie się czuła, po tylu latach w ogóle mówiąc po niemiecku. Przez ostatnie sześć lat ukrywała najmniejszy okruch prawdy o sobie. Wręcz stała się kimś innym, wymazując każdy rys swojej osobowości i przeszłości. Gdy zdarzało jej się myśleć o tym, kim była przed Hitlerem i wojną, odnosiła wrażenie, że to dotyczy kogoś zupełnie innego.

„Anna Katarina von Steiner zginęła w nieszczęśliwym wypadku samochodowym pod Berlinem".

– Cóż, nie można powiedzieć, żebym sama udała się do najbliższej siedziby Abwehry – przemówiła wreszcie. – Ale podejrzewam, że nikt w ten sposób tam nie podejmuje pracy, prawda? Zawsze to ONI po ciebie przychodzą. W moim wypadku NIMI był Kurt Vogel.

Opowiedziała mu, jak to się stało – jemu jako pierwszemu. Dzieje tamtego lata w Hiszpanii, po wybuchu wojny domowej. Wakacje w estancia Marii. Romans z ojcem dziewczyny.

– Trzeba mieć moje szczęście, żeby typek okazał się faszystą, który wyszukuje kandydatów dla Abwehry. Sprzedaje mnie Voglowi, Vogel się po mnie zgłasza.

– Więc dlaczego po prostu nie odmówiłaś?

– A dlaczego nikt z nas nie odmówił? W moim wypadku zagroził, że zniszczy najcenniejszą rzecz w moim życiu: ojca. Właśnie to robi dobry oficer wywiadu. Przenika cię. Poznaje każdą twoją myśli, każde uczucie. Wie, co kochasz i czego się lękasz. A potem to wykorzystuje, żeby cię zmusić do robienia tego, co oni rozkażą.

Przez chwilę paliła w ciszy, patrząc przez szybę na kolejną mijaną wioskę.

– Vogel wiedział, że jako dziecko mieszkałam w Londynie, doskonale znałam angielski, umiałam się posługiwać bronią i…

Chwila milczenia. Neumann nie naciskał. Czekał z zapartym tchem.

– Wiedział, że mój typ osobowości predysponuje mnie do zadania, które planował. Mieszkałam w Wielkiej Brytanii prawie sześć lat, zupełnie sama, praktycznie pozbawiona łączności z ludźmi z mojej strony: bez przyjaciół, bez rodziny, bez kontaktu z innymi agentami, bez niczego. To zadanie było gorsze niż więzienie. Nie zliczę, ile razy marzyłam, by wrócić do Berlina i zabić Vogla, posługując się którymś z tych cudownych sposobów, których on i jego przyjaciele mnie nauczyli.

– Jak się dostałaś do Anglii? Powiedziała mu, do czego zmusił ją Vogel.

– Chryste Panie – mruknął Neumann.

– Zupełnie w stylu gestapo, prawda? Przez następny miesiąc budowałam swoją nową tożsamość. Potem przyczaiłam się i czekałam. Mieliśmy z Voglem sposób komunikowania się przez radio, który nie wymagał korzystania z pseudonimów. Więc Brytyjczycy mnie nie szukali. Vogel wiedział, że jestem bezpieczna, w gotowości, czekam tylko na sygnał. I w końcu kretyn daje mi tylko jedno zadanie i posyła prosto w ramiona MI- 5. – Zaśmiała się cicho. – O Boże, wierzyć mi się nie chce, że wreszcie wracam. Nie myślałam, że jeszcze zobaczę Niemcy.

– Nie wyglądasz na szczególnie uszczęśliwioną powrotem do ojczyzny.

– Ojczyzny? Trudno mi myśleć o Niemczech jako ojczyźnie. Trudno mi myśleć o sobie jako o Niemce. W swoim cudownym kurorciku w Bawarii Vogel skutecznie to ze mnie wymazał.

– Co zamierzasz teraz zrobić?

– Spotkać się z Voglem, upewnić się, że ojciec żyje, potem odebrać zapłatę i zniknąć. Vogel może dla mnie stworzyć kolejne wcielenie. Mogę się podszyć pod jakieś pięć narodowości. Właśnie temu zawdzięczam, że trafiłam do tej gry. Bo to przecież gra. Jedna wielka gra.

– Gdzie pojedziesz?

– Do Hiszpanii – odparła. – Tam, gdzie to wszystko się zaczęło.

– Opowiedz mi o tym – poprosił Neumann. – Muszę pomyśleć o czymś poza tą przeklętą drogą.

– Estancia leży u stóp Pirenejów. Rano polujemy, po południu przejażdżka konna w góry. Jest tam cudowny strumień z głębokimi, chłodnymi zatokami, nad którymi spędzamy całe popołudnia, pijąc lodowate białe wino i rozkoszując się zapachem eukaliptusa. Zawsze, gdy samotność stawała się nie do zniesienia, wspominałam te chwile. Czasem wydawało mi się, że oszaleję.

– To musi być cudowne miejsce. Jeśli będziesz potrzebowała stajennego, daj mi znać.

Spojrzała na niego z uśmiechem.

– Byłeś cudowny. Gdybanie ty… – Zawahała się. – Boże, wolę sobie nie wyobrażać.

– Nie mówmy o tym. Miło mi, że się do czegoś przydałem. Nie chciałbym ci podcinać skrzydeł, ale jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.

– Wierz mi, zdaję sobie z tego sprawę.

Dopaliła papierosa, uchyliła szybę i wyrzuciła niedopałek. Wylądował na drodze, rozpryskując kaskady ogników. Catherine oparła się wygodniej i przymknęła oczy. Za długo trzymała się na nogach dzięki adrenalinie i strachowi. Dopadło ją zmęczenie. Ruch samochodu ukołysał ją do płytkiego snu.

– Vogel nie podał mi twojego prawdziwego nazwiska – powiedział Neumann. – Jak się nazywasz?

– Naprawdę nazywam się Anna Katarina von Steiner – odparła sennie. – Ale wolałabym, żebyś nadal do mnie mówił Catherine. Wiesz, Vogel zabił Annę, zanim ją wysłał do Anglii. Obawiam się, że Anny już nie ma. Umarła.

Kiedy Neumann znowu się odezwał, jego głos płynął z daleka, jakby z końca głębokiego tunelu.

– Jak to się stało, że tak piękna i inteligentna kobieta jak Anna Katarina von Steiner skończyła tutaj, jako szpieg?

– Bardzo trafne pytanie – przyznała.

W tej samej chwili zmęczenie zmogło ją ostatecznie i zasnęła.

Sen to dziś już jedyne wspomnienie po tamtym; dawno temu świadomie usunęła to z myśli. Teraz widzi tylko urywki scen, skradzione okrawki. Czasem patrzy ze swojego punktu widzenia, czasem sen każe jej się temu przyglądać jak postronnemu obserwatorowi.

Dziś przeżywa to osobiście.

Leży nad jeziorem. Papa pozwala jej tam chodzić samej. Wie, że nie zbliży się do wody - jest za zimna, by w niej pływać – wie, że lubi być sama i wspominać matkę.

Jest jesień. Przyniosła koc. Na wysokiej trawie nad brzegiem jeziora została wilgoć po porannym deszczu. Wiatr kołysze drzewami. Kilka kamyków odpada od skały i głośno toczy się nad jej głową. Ona patrzy na liście łagodnie sfruwające na dół niczym miniaturowe balony z nagrzanym powietrzem i osiadające na powierzchni jeziora.

Właśnie wtedy, śledząc wzrokiem opadające liście, dostrzega na drugim brzegu jeziora mężczyznę, który stoi wśród drzew.

Mężczyzna długo tkwi bez ruchu, przyglądając się Annie, potem rusza w jej stroną. Jest ubrany w wysokie buty i płaszcz do kolan. Pod prawą pachą ściska złożoną strzelbę. Włosy i brodę ma niechlujne, oczy przekrwione i wilgotne. W miarę jak się zbliża, Anna widzi coraz wyraźniej, że coś mu wisi u paska. To dwa zakrwawione zające. Dyndając, wydają się dziwacznie długie i chude.

Papa zna określenie na takich ludzi: kłusownicy. Wdzierają się na cudzą ziemię i zabijają zwierzęta: jelenie, zające i bażanty. Zabawne słowo: kłusownicy. Kojarzy się z końmi. Myśli o tym słowie i dlatego się uśmiecha, kiedy mężczyzna się zbliża.

Kłusownik pyta, czy może przy niej usiąść. Odpowiada, że tak.

Przykuca i kładzie broń w trawie.

– Jesteś tu sama? - pyta.

– Tak. Mój tato mi pozwala. – A gdzie teraz jest?

– W domu.

– I nie przyjdzie tutaj?

– Nie.

– Pokażę ci coś - mówi. - Coś, dzięki czemu wspaniale się poczujesz.

Oczy ma teraz bardzo wilgotne. Uśmiecha się, odsłaniając czarne, popsute zęby. Annę dopiero teraz ogarnia strach. Chce wstać, ale kłusownik chwyta ją za ramiona i zmusza, by się położyła na kocu. Chce krzyknąć, ale on zasłania jej usta olbrzymią owłosioną dłonią. Nagle kładzie się na niej. Paraliżuje ją sam jego ciężar. Szarpie za sukienkę, zdziera z niej bieliznę.

Nigdy w życiu nic jej tak nie bolało. Ma wrażenie, że rozdziera się na pół. Napastnik przyszpila jej ręce nad głową, drugą dłonią zasłania jej usta, żeby nikt nie usłyszał krzyku. Anna czuje na udzie jeszcze ciepłe ciała zajęcy. Twarz kłusownika się wykrzywia, jakby coś go zakłuło i wszystko kończy się równie szybko, jak się zaczęło.

110
{"b":"107143","o":1}