Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Coś się stało? – Dziewczyna weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Pacjenci są podenerwowani w związku z narastającą liczbą kradzieży.

– A, o to chodzi. – Pielęgniarka pokiwała głową. – Co zginęło tym razem?

– Książka i kosmetyki.

– A więc ginie coraz więcej przedmiotów.

– Próbuję uspokajać pacjentów, ale jak pani widzi, idzie mi nie najlepiej. Po rozmowie ze mną są tylko bardziej zdenerwowani. – Jacek z rezygnacją popatrzył w stronę drzwi.

– Temu panu zginęła książka, tak? Ja dojeżdżam do pracy autobusem i zwykle po drodze coś czytam. Mam dziś ze sobą dobry kryminał, to mogę mu pożyczyć. – Pielęgniarka starała się być pomocna.

– Och, jemu akurat zginęły szampon i odżywka do włosów.

– Poważnie? I z tego powodu tak się wściekł?

– Mówił coś o jakichś łuskach włosów, ale nie wiem, o co dokładnie chodziło.

– Może to urojenia?

– Nie sądzę. To pacjent z zaburzeniem afektywnym. Właściwie to dobrze, że pani do mnie zajrzała. Trzeba by mu dać coś na uspokojenie. Nie powinien tak pobudzony biegać po oddziale, jeszcze kogoś wystraszy.

– Naturalnie, zajmę się tym. – Dziewczyna skinęła głową. – Coś jeszcze?

– To wszystko. – Jacek posłał jej uśmiech, a chwilę później rozdzwonił się jego telefon.

– Pójdę do tego pacjenta. – Pielęgniarka taktownie wycofała się z jego gabinetu.

Jacek odczekał, aż zamknie za sobą drzwi i dopiero wtedy popatrzył na leżącą na biurku komórkę. Dzwoniła matka. Już trzeci raz, nie wspominając o dwóch przysłanych SMS-ach z przypomnieniem, żeby unikał przeciągów, a jak będzie mu gorąco, to koniecznie powinien się rozebrać, bo przegrzanie jest pierwszym krokiem do przeziębienia.

Jacek wahał się przez chwilę, ale w końcu odebrał.

– Tak mamo? – wysilił się na lekki ton, chociaż miał ochotę wykrzyczeć, żeby dała mu święty spokój.

– Synulku, jak dobrze cię słyszeć!

– Tak, mamę też – jęknął.

– Stęskniłam się za tobą, wiesz?

– Widzieliśmy się raptem kilka godzin temu.

– Och, na starość po prostu ten czas jakoś tak wolniej płynie.

– Rozumiem.

– Powiedz mi, Jacusiu, czy zjadłeś już drugie śniadanie? – spytała z przesadną troską.

– Zjadłem.

– Smakowało ci?

– Oczywiście, jak zawsze.

– Dziś do twojej śniadaniówki włożyłam także pokrojoną w paseczki marchewkę – oznajmiła Anita. – Koniecznie zjedz tę przekąskę kochanie. To cenne źródło beta-karotenu, który…

– Tak, wiem, chroni przed nowotworami. – Jacek znał te jej teksty na pamięć.

– No właśnie. Marchewka ma też dużo błonnika.

– Zjem ją, dziękuję – zapewnił życzliwie, starając się nad sobą panować.

– A sweterek zdjąłeś, czy nadal w nim jesteś?

– Mamo…

– Wiem, kochanie, wiem, jesteś dorosły i ja to szanuję, ale po prostu się martwię – kontynuowała.

– Niepotrzebnie.

– To zdjąłeś ten sweterek, czy nie? Wiesz, przeciągi…

– Nie zdjąłem, bo w moim gabinecie nie jest za ciepło – nie dał jej skończyć.

– Och, czyli marzniesz? – zmartwiła się Anita.

Jacek poczuł narastające napięcie i mocno zacisnął powieki.

– Nie, mamo, nie marznę. Jest mi ciepło.

– Przed chwilą powiedziałeś coś innego.

– Coś mi się musiało pomylić – wymamrotał.

– Na pewno?

– Tak, mamo, na pewno.

– Może na wszelki wypadek zadzwonię do dyrektora szpitala i poproszę, żeby kogoś do ciebie oddelegował?

– Na litość boską, dlaczego?

– Żeby sprawdził ci ten grzejnik, kochanie – wyjaśniła spokojnie Anita.– Może się zapowietrzył? Poproszę dyrektora, żeby podesłał do ciebie konserwatora.

– Nie sądzę, żeby coś było nie tak z tym grzejnikiem. – Jacek obrócił się na swoim fotelu w stronę okna. – I bardzo proszę, niech mama nigdzie nie dzwoni. Sam to załatwię, dobrze?

– Na pewno?

– Na pewno – zapewnił stanowczo. – A teraz wybacz, muszę kończyć. Mam pacjenta.

– Och, no tak – westchnęła Anita. – Czasami zapominam, że jesteś dorosły.

– Nie da się nie zauważyć – mruknął pod nosem.

– Co mówiłeś, kochanie?

– Że miło było mamę usłyszeć.

– W takim razie zadzwonię jeszcze. Do później.

– Tak, do zobaczenia w domu. – Jacek odsunął telefon od ucha i jak najszybciej się rozłączył.

Przez chwilę siedział w milczeniu, starając się uspokoić skołatane nerwy. Tak jak uczono go na odbytym niegdyś szkoleniu z technik relaksacyjnych, kilkakrotnie zacisnął dłonie w pięści i rozluźnił, ale w końcu dał sobie z tym spokój. Po co się męczyć, skoro są inne, szybsze i bardziej skuteczne sposoby na rozładowanie napięcia?

Nie chcąc marnować czasu, odwrócił się do biurka i wydobył z jednej z szuflad paczkę papierosów. Bez wahania włożył ją do kieszeni białego fartucha i podniósł się z fotela. Co prawda nie powinien wychodzić z gabinetu, bo za drzwiami na pewno czekał rozsierdzony tłum pragnący wymusić na nim interwencję w sprawie kradzieży, ale nic go to nie obchodziło. Potrzebował nikotyny, żeby ukoić zszargane przez matkę nerwy. Zresztą nie tylko przez nią…

Sprężystym krokiem ruszył w stronę drzwi i wyszedł na korytarz, na którym, o dziwo, było pusto. Większość pacjentów spędzała czas w swoich salach lub oglądała film, kilku miało właśnie warsztaty z psychologiem.

Jacek ruszył więc korytarzem, kierując się w stronę siedziby dawnego laboratorium; nowe mieściło się w osobnym budynku. Pomieszczenia znajdowały się nieopodal damskiej toalety i były jedynym miejscem na oddziale, w którym nie zamontowano przeciwpożarowych czujek. Co prawda stało w nim wiele poprzykrywanych materiałem, nieużywanych mebli i kartonów, ale do palenia papierosów nie potrzeba luksusów. Wystarczy, że Jacek nie musiał wychodzić w tym celu na dwór, siłując się po drodze z kilkoma pozamykanymi na klucze drzwiami.

Wcześniej próbował palić przy otwartym oknie w pokoju lekarskim albo łazience, ale za każdym razem włączał się alarm przeciwpożarowy. Po którejś z rzędu powtórce z rozrywki sama pani ordynator poleciła mu chować się w pustostanie pozostałym po laboratorium. Dla jego własnego komfortu psychicznego i zdrowia pacjentów, bo każdorazowe włączenie się wyjącego w niebogłosy alarmu wywoływało zbiorową panikę.

Jacek wszedł do pustego pomieszczenia, po czym zamknął za sobą drzwi. Sprawnie przedarł się między kartonami i metalowymi regałami, aż w końcu dotarł do okna. Otworzył je szeroko, nie chcąc zostawiać po sobie nieprzyjemnego zapachu, a następnie przysiadł na parapecie. Wyciągnął z kieszeni fartucha upragnionego papierosa i chwyciwszy leżącą obok jego dłoni zapalniczkę, natychmiast go odpalił i pospiesznie zbliżył do ust. Chociaż matka padłaby na zawał, gdyby go teraz widziała, już pierwsze zaciągnięcie się dymem przyniosło jego skołatanym nerwom ulgę. Jacek aż się uśmiechnął i kolejny raz przyłożył papierosa do ust, nabierając powietrza. Dym tytoniowy przyjemnie rozchodził się po podniebieniu, gardle, tchawicy i trafiał do płuc, a stamtąd do krwioobiegu. Wszystkie te rakotwórcze i szkodliwe substancje wędrowały po jego ciele i trafiały do każdej komórki. Jakie to było przyjemne…

Jacek przymknął powieki, rozkoszując się tym uczuciem, i kolejny raz się zaciągnął, a potem powtórzył tę czynność jeszcze kilkakrotnie. Już prawie całkowicie się uspokoił, gdy nagle usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi, potem dźwięk upadającego na ziemię regału i cały jego dobry nastrój diabli wzięli.

– Cholera jasna! – zaklął pod nosem, pospiesznie gasząc papierosa. Zerwał się z parapetu i pognał w kierunku, z którego dobiegały niepokojące dźwięki. Jeżeli to jeden z pacjentów, to jak Boga kocham, zaraz się z tym…

Nim jednak dokończył tę myśl, stanął jak wryty.

ROZDZIAŁ 10

– Pan doktor? – wyszeptała Nina i omal nie mdlejąc z wrażenia, zrobiła krok w tył.

Serce biło jej w piersi jak szalone, a dłonie drżały z przerażenia do tego stopnia, że nie była w stanie nad nimi zapanować. Kręciło jej się w głowie. Miała rozczochrane włosy i ociekające pianą ręce, bo właśnie myła umywalki w damskiej łazience, kiedy niespodziewanie w drzwiach stanął pan Wiesław. Nie wiedziała, jak długo jej się przyglądał, ale gdy objął ją od tyłu i wyszeptał do ucha: „Ninka”, żołądek podszedł jej do gardła i zalała ją fala gorąca. Czym prędzej wyrwała się z łap tego faceta, po czym wybiegła na korytarz. Z braku lepszego pomysłu wpadła do dawnego laboratorium i wygrzebała z kieszeni fartucha klucze. Zdążyła zamknąć drzwi, nim pan Wiesio ją dopadł, ale cofając się, niechcący przewróciła jeden z metalowych regałów.

11
{"b":"691192","o":1}