Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Energicznie odrzuciła przykrywającą ją kołdrę na bok i wygramoliła się z łóżka. Wsunęła rozgrzane stopy w wychłodzone kapcie. Przebiegła wzrokiem po maleńkiej sypialni urządzonej w ciepłych brązach i beżach w poszukiwaniu szlafroka. Od zawsze była zmarzlakiem i by uniknąć doznania porannego szoku termicznego, musiała opatulić się mięciutką tkaniną w różowe gwiazdki. Nie było to może pociągające wdzianko, lecz w sypialni Niny już od kilku lat nie gościł żaden mężczyzna. Jako samotna matka mogła ubierać się nawet w dziesięć warstw pluszu i puchu, bo nikomu nie zrobiłoby to większej różnicy.

Po zlokalizowaniu szlafroka, który leżał na fotelu, Nina poczłapała do kuchni połączonej z jadalnią oraz salonem. Jej mieszkanie nie należało do zbyt dużych, dlatego musiało być wielofunkcyjne. Z początku myślała, że nabawi się w nim klaustrofobii, jednak dość szybko odkryła, dlaczego ludzie z uporem maniaka powtarzają: „wolę ciasne, ale własne”. Ponadto, z czasem można polubić każdą, nawet niewielką przestrzeń. Mało tego, zaczyna się widzieć więcej zalet niż wad mieszkania w takim miejscu. Człowiek na przykład natychmiast oduczał się gromadzenia zbędnych bibelotów i zaczynał cenić praktyczne rozwiązania.

Po drodze do kuchni Nina rzuciła jeszcze okiem w wiszące na ścianie lustro. Jej brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, a na policzku odcisnęły się palce ręki, na której musiała spać. Nie wyglądała dobrze. Prawdę mówiąc, przypominała stracha na wróble, i to takiego wątpliwej jakości. Nie pomogło nawet przeczesanie włosów palcami i zebranie ich w byle jaki kok.

Zaraz… Czy w kąciku ust nie zaschła jej ślina? Boże. To takie uwłaczające… Nina nie miała jednak czasu się teraz nad sobą użalać. Otarła usta wierzchem dłoni, po czym weszła do kuchni i, stając w drzwiach, kilkakrotnie zamrugała powiekami z niedowierzaniem.

– A co wy tu robicie? – Przesunęła wzrokiem po twarzach siedzących przy stole dzieci, które ochoczo wsuwały kanapki z masłem czekoladowym.

– Śniadanie – odpowiedział jak gdyby nigdy nic ośmioletni, blondwłosy Ignaś, który odziedziczył urodę po ojcu.

– Widzę. – Nina podeszła do stołu, zastanawiając się, czy ktoś nie podmienił jej dzieci.

Chyba nie. Ignaś miał na sobie ulubioną, niebieską piżamę, a Kalinka za dużą koszulę nocną, którą kilka wieczorów wcześniej podebrała Ninie z szafy. Pozostałe szczegóły, jak kolor włosów i oczu, również się zgadzały.

– Dla ciebie też zrobiliśmy kanapki – oznajmiła siedząca obok brata Kalinka. Była starsza od niego o trzy lata i wyższa o głowę. – Siadaj, zanim znowu się spóźnimy do szkoły. Dziś nie możemy, bo na pierwszej lekcji mam klasówkę. I to z angielskiego.

W obliczu klasówki Nina musiała porzucić swoje zdziwienie i posłusznie usiadła do stołu. Ignaś natychmiast podsunął jej talerz z posmarowanymi masłem czekoladowym kanapkami, więc zaczęła jeść.

– Jak to się właściwie stało, że obudziliście się beze mnie? – zapytała Kalinkę, zdezorientowana.

– Wszystko przez twój budzik.

– A ty go mamusiu nie słyszałaś? Przecież sąsiadka nawet zaczęła stukać w ścianę, tak głośno dzwonił.

Nina wolała spuścić wzrok, zamiast odpowiedzieć. Już siedząc przed dziećmi w takim marnym wydaniu, mocno nadszarpnęła swój rodzicielski autorytet.

– Tylko ubrań sobie nie wyprasowaliśmy – dopowiedział Ignaś. – To znaczy Kalinka chciała, ale jej zabroniłem.

– Dlaczego?

– Żebyś znowu nie musiała na nią krzyczeć, jak coś przypali. Zapomniałaś już o swojej niebieskiej apaszce?

Nina ugryzła kolejny kęs kanapki. Oczywiście, że nie zapomniała. Wydała przecież na tę jedwabną chustkę sporą część swojej pensji, o takich rzeczach pamięta się do końca życia.

– I musisz też jeszcze podpisać mi w dzienniczku ocenę z kartkówki z matematyki – dodał od niechcenia Ignaś.

– I zrobić nam kanapki do szkoły – mruknęła Kalinka. – Tylko nie z serem.

– Przecież pamiętam, że nie lubisz sera.

– Wolę ci przypomnieć. Niby pamiętasz, a w tamtym tygodniu miałam w bułce jakieś seropodobne smarowidło. Nie wiem, jak można być matką i przez jedenaście lat nie zapamiętać, że…

– A, mamo! – przerwał Kalince brat. – Ja muszę przynieść do szkoły jesienne liście, kasztany i jarzębie.

– Jarzębie? – Nina zmarszczyła brwi.

– No wiesz, takie, co rosną na dębach i mają czapki.

– To nie jarzębie, tylko żołędzie, głupku – zareagowała Kalinka, nim Nina zdążyła poprawić syna.

– Córciu. – Ninie pozostało więc tylko posłać jej pełne dezaprobaty spojrzenie. – Jak ty się zwracasz do brata?

– A jak ty mówisz na tatę osioł, to jest dobrze?

Nina westchnęła.

– Nieważne. To na kiedy te żołędzie? – zwróciła się do Ignasia.

– No przecież powiedziałem, że na dzisiaj. I pamiętaj jeszcze o kasztanach i liściach. Pani mówiła, że mają być duże, bo będziemy robić z nich kwiaty.

– Kwiaty z kasztanów?

– Z liści. Z kasztanów i jarzębi będą zwierzaki.

Nina nie zawracała sobie głowy poprawianiem Ignasia, bo już rozważała, skąd weźmie te owoce jesieni. Przeleciała w myślach całą drogę z domu do szkoły i na szczęście znalazła na ich codziennej trasie niewielki park z placem zabaw. Tam na pewno będą leżały jakieś liście i żołędzie, więc zatrzyma się na moment, włączy awaryjne i wyskoczy je pozbierać.

– A, mamo! – z zamyślenia wyrwała ją Kalinka. – Mam też dla ciebie kartkę o wywiadówce, która jest w czwartek. Wychowawczyni mówiła, że tej nie możesz sobie odpuścić, bo…

– Wystarczy. – Nina wstała. – Pójdę wam wyprasować ubrania.

– Ja bym dzisiaj chciała założyć sukienkę. Może być ta bordowa, wiesz, z kokardką na plecach.

Nina skinęła głową.

– I czarne rajstopy, żebyś nie wyjęła mi białych. Nie jestem już dzieckiem, pamiętaj.

– A ty? – zapytała Ignasia.

Chłopiec był jednak tak zajęty zlizywaniem z chleba resztek masła czekoladowego, że nawet nie raczył jej odpowiedzieć. Nina poszła więc do pokoju dzieci i wyjęła z szafy kolorowe ubrania, chociaż może wyjęła to w tej sytuacji nieodpowiednie słowo, bo kiedy tylko otworzyła drzwiczki, ubrania same wypadły. Zresztą razem z upchniętymi do środka zabawkami Ignasia, które wczoraj wieczorem kazała mu posprzątać.

– Ignacy! – chciała wrzasnąć Nina, ale z jej piersi wyrwał się tylko niegłośny charkot. Zresztą może i dobrze? Przecież nie miała czasu na sprzątanie tego pobojowiska.

Darowała sobie zbędne komentarze i pochyliła się, by wygrzebać ze sterty ubrań czyste bluzki i spodnie dzieci. Pospiesznie wyprasowała je w swojej sypialni, po czym wróciła do stołu.

– Mamo! – Nie zdążyła nawet powiesić rzeczy na oparciach krzesełek, bo ogłuszył ją pisk Kalinki.

– Co znowu?

– Przecież mówiłam ci, że chcę sukienkę! Wyprasowałaś mi dżinsy.

Nina popatrzyła na trzymane w dłoniach ubrania.

– Zaraz to naprawię – rzuciła, chcąc uniknąć kłótni. – Ale ty się już ubieraj. – Podała wyprasowane ubrania Ignasiowi, po czym wróciła do pokoju dzieci i kolejny raz przekopała leżącą na podłodze stertę. Jak dobrze, że jedna z jej pociech to chłopiec, któremu jest wszystko jedno, w co go ubierze.

Sukienka Kalinki leżała na samym dnie sterty. Nina wyprasowała ją, usilnie starając się nie kląć pod nosem, i wróciła do części jadalnej.

– Proszę. – Podała Kalince ubranie. – Daj ten dzienniczek, podpiszę ci ocenę z kartkówki – zwróciła się do Ignasia, a kiedy na niego spojrzała, aż ją zamurowało. Na jasnej bluzce syna widniała bowiem wielka, brązowa plama po śniadaniu. – Ignacy!

Chłopiec popatrzył na matkę niewinnie.

– Proszę natychmiast dać mi tę bluzkę. – Nina gwałtownie wyciągnęła w jego stronę dłoń. Powoli traciła cierpliwość. – I w te pędy myj ręce, żebyś nie usmarował kolejnej.

Ignaś powoli pozbył się bluzki i podał ją matce. Ta szybko poszła z nią do łazienki i zamoczyła w napełnionej wodą misce, po czym wyprasowała synowi kolejne ubranie. Nim jednak dała mu bluzkę do rąk, sprawdziła przezornie, czy tym razem są czyste.

2
{"b":"691192","o":1}