Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Wczoraj bowiem pani Marysia przyniosła mu dwudaniowy obiad oraz szklankę wiśniowego kompociku. I to własnej roboty.

Jacek nie musiał za bardzo się wysilać, by odgadnąć, czyja to sprawka. Tylko dlaczego matka mu to robiła? Czy ta kobieta zawsze musiała go ośmieszać?

– Zrobiłam z sałatą, serem, pomidorkami i szczypiorkiem. – Pani Marysia popatrzyła na kanapeczki. – Nie wiem tylko, czy takie lubisz.

– Tak, oczywiście, że tak. – Jacek zapewnił gorliwie, nie chcąc sprawiać kobiecinie przykrości. – Tylko nie trzeba się było fatygować. Przecież mogę zrobić sobie śniadanie sam, to żaden problem.

– Wiem, wiem, ale obiecałam twojej mamie. Zrobiłam ci też kakałko. Z dodatkiem magnezu. Też lubisz?

– Lubię.

– No to cudownie. Mogę wejść? – zapytała pani Marysia. Obiecała Anicie, że dopilnuje, by Jacek zjadł przed wyjściem śniadanie i zamierzała się z tej obietnicy wywiązać.

– Och, tak, pewnie. – Jacek odsunął się z przejścia. – Tylko że ja właśnie zamierzałem wziąć prysznic.

– Nie szkodzi, poczekam w kuchni.

– Tak? Nie chciałbym sprawiać kłopotu…

– To żaden kłopot, naprawdę. Poza tym muszę jeszcze przygotować dla ciebie obiad, który możesz zabrać do pracy. – Pani Marysia przeszła do kuchni.

Jacek podążył za nią.

– Ależ nie trzeba, naprawdę. Przecież ja mogę kupić coś po drodze. Albo zjeść w szpitalu. – Stanął w drzwiach, podczas gdy pani Marysia postawiła jedzenie na stole i zaczęła otwierać kuchenne szafki w poszukiwaniu składników, z których Anita kazała jej przyrządzić posiłek dla Jacusia.

– Śmieciowym jedzeniem to ty możesz sobie co najwyżej zniszczyć żołądek, a nie się najeść – rzuciła, wyciągając z szafki jakąś kaszę.

Jacek przez chwilę śledził wzrokiem jej poczynania, ale w końcu się poddał. Wiedział już, że z matką nie wygra, a jeżeli Anita zrobiła pani Marysi wodę z mózgu, to szkoda było jego czasu i nerwów. Odwrócił się więc na pięcie i wszedł do łazienki, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Wskoczył pod prysznic, po czym wycisnął na rękę odrobinę szamponu i zaczął myć włosy. Żeby uniknąć frustracji, na wszelki wypadek nie myślał o pani Marysi, lecz o Ninie. Samo wspomnienie chwil spędzonych z tą uroczą kobietą działało na niego uspokajająco.

Po kąpieli Jacek poszedł w końcu skonfrontować się z panią Marią. Zasiadł za stołem, a potem ze smakiem zjadł przygotowane przez nią kanapeczki.

– Co pani właściwie przyrządza? – zapytał, kiedy kobieta zalewała wrzątkiem jakiś żółty proszek w kubku.

– Kuskus.

– Kuskus? Wystarczyłyby kanapki. Te tutaj są pyszne.

– Dziękuję. – Pani Maria posłała mu uśmiech. – Ale twoja mama wytłumaczyła mi, że lekarz musi odżywiać się wyjątkowo zdrowo. Przecież w tym szpitalu ciągle krążą wokół ciebie jakieś zarazki.

– Nie do końca. Pracuję w szpitalu psychiatrycznym – pozwolił sobie zauważyć.

Pani Maria nie do końca wiedziała, co ma na myśli.

– To jakaś różnica? – Zatrzepotała rzęsami.

– Zasadnicza. Zaburzeniami psychicznymi raczej nie można się zarazić.

– Nie?

– Oczywiście. Schizofrenia to nie grypa.

– No popatrz, nie wiedziałam.

– Jeżeli chciałaby się pani kiedyś dowiedzieć o tym czegoś więcej, służę pomocą.

– Być może skorzystam. Chciałabym wiedzieć, jakich sytuacji unikać, żeby nie zwariować. Profilaktyka przede wszystkim.

Jacek pokręcił tylko głową, słysząc jej słowa, i dojadł kanapki.

– To ja się już będę zbierał. – Wstał od stołu. – Bardzo dziękuję za jedzenie.

– Ojej, ale jak to? – Pani Maria bezradnie rozłożyła ręce. – Ale ja dopiero zaczęłam przygotowywać ci obiad.

Jacek narzucił na siebie przyniesiony wcześniej sweter i skierował się ku korytarzowi.

– Niech się pani nie kłopocze, zjem coś w szpitalnej stołówce – krzyknął, sięgając po buty. – Wbrew pozorom dobrze tam karmią.

– Twoja matka nie będzie tym zachwycona. – Pani Maria wychynęła z kuchni.

– Nie musi o niczym wiedzieć, prawda?

– Ale jak to tak? Mam kłamać? – nie kryła zdziwienia.

– Nie kłamać, pani Marysiu, ale po prostu nie wspominać o tym, co zaszło.

– Cóż…

– Naprawdę muszę już iść, bo inaczej się spóźnię. – Jacek popatrzył na nią łagodnie.

Pani Maria wróciła więc do kuchni po talerz i kubek, po czym ruszyła w stronę drzwi.

– Ale wpadniesz do mnie na obiad? – zapytała przed wyjściem.

– Zobaczymy. – Jacek zarzucił na siebie kurtkę.

– Przygotowuję dziś kaczkę z jabłkami. Mój mąż wraca z pracy dopiero po piątej, więc zwykle jemy o wpół do szóstej.

– Brzmi kusząco.

– Przyjdź, bo i tak będę miała wyrzuty sumienia, że nie podołałam z tym obiadem do pracy.

– Niech się tym pani nie zadręcza. Nie wspomnę o niczym mojej mamie.

– Ja też będę milczeć jak grób.

– No to jesteśmy w zmowie. Do zobaczenia wieczorem. – Jacek posłał jej uśmiech, po czym zamknął drzwi do mieszkania.

– Do zobaczenia – powiedziała jeszcze pani Maria, a potem Jacek zbiegł po schodach i wyszedł na parking.

Miał potworną ochotę zapalić papierosa, ale po chwili namysłu postanowił wstrzymać się z tym, dopóki nie dojedzie do pracy. Może i matka nie mogła teraz wyjrzeć przez okno i go na tym przyłapać, ale już wielokrotnie przekonał się, że ściany w tym bloku miały zarówno oczy, jak i uszy. W dodatku w jakiś dziwny sposób przekazywały informacje o wszystkich jego zachowaniach wiecznie zamartwiającej się matce.

Zamiast zapalić, wsiadł więc do samochodu i udał się w drogę do pracy. Już nie mógł się doczekać spotkania z Niną. Od piątkowej randki myślał o niej niemal nieustannie i musiał przyznać, że mimo trudności z koncentracją, było to bardzo przyjemne uczucie. Jak on mógł funkcjonować wcześniej bez tych ekscytujących motyli w brzuchu? Przecież gdy w organizmie szalały endorfiny, zwane potocznie hormonami szczęścia, od razu żyło się lepiej, a świat zdawał się piękniejszy. Ba! Nawet mamusia nie wydawała się taka irytująca jak zwykle.

Dlaczego nie zainteresował się Niną wcześniej?

ROZDZIAŁ 38

Igor wracał do domu po odstawieniu na parking ciężarówki, którą przez weekend przejechał ponad tysiąc kilometrów, wożąc żwir. Było już po dziewiętnastej. Panujący za oknami mrok rozświetlały światła przejeżdżających aut oraz przydrożne latarnie, a z głośników samochodowych, w które swego czasu zainwestował spore pieniądze, sączyła się leniwa muzyka.

Wykonanie zlecenia trochę go zmęczyło, ale czuł się jak człowiek spełniony. Ostatnio prawie nie koncertował i krucho było z pieniędzmi, a nie chciał rozczarować Ewelinki i wyjść przed nią na ciapę. W przeciwieństwie do małżeństwa z Niną, na związku z Ewelinką naprawdę mu zależało i nie zamierzał dać plamy. To dlatego, gdy kumpel zadzwonił z propozycją, od razu wziął tę pracę. W końcu z czegoś trzeba żyć, a on nie był aż tak nieodpowiedzialnym człowiekiem, za jakiego uważała go eksżona. No dobrze. I wiele innych osób też.

Właściwie to mimo że musiał koncentrować się na drodze, jadąc teraz przed siebie, odpoczywał. Pogoda była ładna, nie padał deszcz, a on nie miał nic przeciwko prowadzeniu w ciemności. Wręcz przeciwnie. Lubił mijać te wszystkie połyskujące światła. Kiedyś zainspirowało go to nawet do napisania tekstu piosenki, która stała się później prawdziwym hitem. Nosiła tytuł Ciągle jadę do ciebie i często grali ją na początku koncertów. To były czasy! A teraz? Przewracając się z boku na bok przed telewizorem, czuł się jak stary pryk, któremu nie zostały już żadne przyjemności. Może wiosną będzie lepiej? Kiedy pogoda zmienia się na lepsze, zleceń na granie zawsze jest więcej. Musiał jeszcze tylko przetrwać tę zasraną jesień i depresyjną zimę, a co za tym idzie, także święta. Szczerze tego nie znosił.

Zamiast jednak myśleć o zbliżającej się gwiazdce, wolał skupić się na czekającej na niego w domu Ewelince, co pewnie byłoby łatwiejsze, gdyby nie ciągłe buczenie leżącego na siedzeniu pasażera telefonu, oznajmiającego kolejne połączenie od Niny. Igor nie musiał nawet patrzeć na wyświetlacz, by dowiedzieć się, kto dzwoni. Komórka dźwięczała tak irytująco i napastliwie, jakby uparła się odwzorowywać głos wściekłej Niny. Zamiast trzymać jego stronę, sympatyzowała z tą denerwującą kobietą!

49
{"b":"691192","o":1}