Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– To ja się będę już zbierać – oznajmiła Eliza, gdy zobaczyła pełną dezaprobaty minę matki. – Jestem umówiona z Pawłem. – Podeszła do siostry i cmoknęła ją w policzek, szeptem życząc jej powodzenia.

Nina posłała Elizie blady uśmiech.

– Dzięki, że zajęłaś się dziećmi.

– Drobiazg. Do zobaczenia jutro. – Eliza zabrała z kanapy swoją torebkę i wyszła na korytarz.

Sabina nie pożegnała się z córką, bo nadal nie mogła otrząsnąć się po tym, co zobaczyła u Niny. Trwała w złowieszczym zawieszeniu. Dopiero po kilku minutach podniosła do warg stojący przed nią kubek i upiła łyk herbaty.

– A co to za świństwo? – zapytała z niedowierzaniem, czując w ustach obrzydliwy, tani smak.

– Nie pamiętam nazwy. – Nina zabrała się do smarowania chleba masłem. – Kupiłam ostatnio w promocji, to jakaś nowość.

– Pokaż opakowanie.

Nina posłusznie wyjęła z szafki niewielką paczkę i podała ją matce. Uważała, że to głupie, ale nie chciała dodatkowo jej drażnić. Była, jaka była, ale to w końcu jej matka.

Sabina tymczasem zbliżyła opakowanie do oczu i szybko przebiegła wzrokiem skład. Poczuła, że pod powiekami wzbierają jej łzy. Nigdy nie sądziła, że własna córka będzie ją podtruwać, ale widać każdy może się mylić. Jednak prawdą jest, że najwięcej krzywd mogą wyrządzić matce jej własne dzieci.

ROZDZIAŁ 13

Jacek skończył pracę, ale wcale nie spieszyło mu się do domu. Biorąc pod uwagę fakt, kto w nim na niego czekał, nie było to dziwne. Zamiast więc zdjąć biały fartuch i opuścić gabinet, schował dokumenty do szuflady i stanął przy oknie. Teren otaczający szpital był dość spory, bo w skład placówki wchodziło kilka budynków, dlatego dyrektor obsadził wolną przestrzeń licznymi krzewami i drzewami, które skrzyły się teraz w jesiennym słońcu.

Jacek patrzył na nie przez chwilę, starając się nie popaść w typową dla tej pory roku melancholię, a potem przeniósł wzrok na nowo wybudowane osiedle mieszczące się zaraz za ogrodzeniem szpitala. Eleganckie bloki wznosiły się ku niebu, a wielkie okna odbijały promienie słoneczne. Na osiedlowych uliczkach panował niewielki ruch, ale Jacek bez trudu dostrzegł kilka kobiet spacerujących z psami, a nawet parę z dziecięcym wózkiem.

Kiedy kilka lat temu dowiedział się o projekcie tej inwestycji, miał zamiar go wyśmiać. Kto o zdrowych zmysłach chciałby mieszkać tuż obok szpitala psychiatrycznego? Wydawało się to dziwne i niedorzeczne. Jednak, ku wielkiemu zdziwieniu Jacka i innych pracowników szpitala, liczba chętnych na mieszkania znajdujące się na rzeczonym osiedlu przewyższyła najśmielsze oczekiwania inwestorów. Ludzie byli w stanie zapłacić naprawdę horrendalne pieniądze za lokum i nikt nie rozumiał ich pobudek. Osiedle ani nie znajdowało się blisko centrum, bo szpital mieścił się na obrzeżach miasta, ani inwestor nie proponował podwyższonego standardu mieszkań. Ot, zwykłe bloki, trochę nowocześniejsze od tych wybudowanych w PRL-u.

Mieszkańcy Brzózek i okolic oszaleli jednak na punkcie nowego osiedla. Jacek wielokrotnie mijał w drodze do pracy kolejne ekipy remontowe i rozentuzjazmowanych lokatorów prześcigających się w pomysłach na urządzenie nowo nabytych wnętrz. Czasami żartował nawet z panią ordynator czy innymi lekarzami, że ich nowi sąsiedzi podświadomie pragną mieszkać obok szpitala psychiatrycznego, by czuć się bezpiecznie. W końcu nie bez przyczyny mówi się, że każdy ma w sobie coś z wariata. Mieszkańcy nowego osiedla mogli liczyć na szybką pomoc. Nie ma to jak psychiatra tuż za rogiem.

Żarty żartami, ale Jacek naprawdę lubił patrzeć na toczące się za szpitalnym płotem życie. Dość często w przerwach między konsultacjami czy wizytami u kolejnych pacjentów stawał w oknie tak jak teraz i przyglądał się światu zewnętrznemu. Obserwowanie zdrowych ludzi było dla niego swego rodzaju buforem bezpieczeństwa. Skupiając uwagę na nich, mógł odciąć się od urojeń, omamów i innych objawów świadczących o psychozach, z którymi miał na co dzień do czynienia. Świadomość, że gdzieś tam, za płotem, żyją ludzie nieborykający się z problemami psychicznymi, była w jego pracy bardzo potrzebna, a kto wie, czy nawet nie niezbędna. Chroniła przed szaleństwem.

Jacek przyglądał się osiedlu przez kilka chwil, aż w końcu głęboko odetchnął i popatrzył na zegarek. Nadal nie miał chęci wracać do domu i mamusi, która marzyła tylko o tym, by zagłaskać go na śmierć. Obcowanie z tą kobietą bywało czasem trudne. Za trudne, w czym upewnił go kolega, który zdiagnozował u Jacka nerwicę.

Tylko jak miał wyprowadzić się od matki?

Nie chcąc kolejny raz zmagać się w myślach z tym tematem i szukać jakiegoś wyjścia z tej pożałowania godnej sytuacji, podszedł do biurka i podniósł leżący na nim telefon. Przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, ale w końcu odblokował ekran i wybrał numer jednego z kumpli. Jego lęk przed powrotem do domu był dziś tak silny, że miał ogromną potrzebę powłóczyć się po Brzózkach, odwlekając tym samym konfrontację z mamusią.

– Halo? – Adam na szczęście odebrał już po pierwszym sygnale.

– Cześć. – Jacek wysilił się na swobodny ton. – Jak leci?

– W porządku.

– Jesteś w Brzózkach czy poza miastem? – zapytał.

– Zamulam przed telewizorem. Hanka zabrała dzieci do matki, korzystam ze spokoju i ciszy.

– To dobrze się składa.

– Chcesz wpaść?

– Raczej myślałem o tym, żeby gdzieś wyskoczyć – wyjaśnił Jacek.

– Dlaczego nie, to dobra propozycja – zgodził się Adam.

– Za piętnaście minut U Szkota?

– Niech będzie.

– No to do zobaczenia na miejscu. – Na usta Jacka wypłynął uśmiech, po czym zakończył połączenie.

Znali się z Adamem od podstawówki i była to jedna z tych przyjaźni, które trwają przez całe życie. Choć znajdowali się teraz na zupełnie innych etapach życia, bo Adam miał szczęśliwą rodzinę, a Jacek nadal nie znalazł swojej drugiej połówki, zawsze potrafili się dogadać. Adam był niezwykle komunikatywnym i towarzyskim facetem, który potrafi rozruszać nawet drętwe towarzystwo. Zarażał swoją pozytywną energią i nie bez powodu został okrzyknięty najbardziej lubianym przez dzieci wuefistą w Brzózkach. Był też świetnym ojcem i mężem, czego Jacek czasami bardzo mu zazdrościł, choć nigdy nie miał odwagi mu o tym powiedzieć. Samotność ma wiele plusów, ale czasami fajnie byłoby dzielić życie z drugim człowiekiem. A tak, zamiast do żony i dzieci, Jacek musiał wracać do upiornej mamusi, która nadal traktowała go jak dziecko. Życie bywało okrutne.

Nie chcąc się nad sobą użalać, Jacek pozbierał w końcu porozkładane po gabinecie rzeczy i poszedł do pokoju lekarskiego się przebrać. Po drodze dostrzegł siedzącego na parapecie pana Wiesława, który wpatrywał się w niebo.

– Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie. Zawsze interesował się samopoczuciem swoich pacjentów. Nawet po dyżurze.

Mężczyzna popatrzył na niego nieprzytomnie.

– Rozmyślam – powiedział tajemniczo.

– Rozumiem. – Jacek pokiwał głową i więcej nie drążył tematu.

I tak spędził dziś sporo czasu z tym facetem. Tak, jak obiecał Ninie, zaraz po wyjściu z laboratorium zaprosił go do swojego gabinetu. Rozmowa potwierdziła przypuszczenia salowej. Jacek nie był jeszcze w stu procentach pewien i musiał skonsultować ten przypadek z panią ordynator oraz psychologiem, ale podejrzewał u pana Wiesława jakieś zaburzenia schizoafektywne. Rzeczywiście wydawało się, że pacjent ma obsesję na punkcie Niny, więc jej obawy były jak najbardziej uzasadnione. Jacek kilkakrotnie wychodził z gabinetu i szukał salowej na oddziale, jednak za każdym razem kończyło się to fiaskiem, bo dopadał go któryś z rozżalonych pacjentów. W końcu dał za wygraną i postanowił, że znajdzie i poinformuje Ninę nazajutrz. Przecież co się odwlecze, to nie uciecze.

W głębi duszy nawet ucieszył się, że nie mógł jej znaleźć, bo to oznaczało, że nie będzie musiał szukać wymówki, by zaczepić ją jutro.

16
{"b":"691192","o":1}