Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Wychowawczyni Kalinki wyprostowała plecy i ruszyła w jej kierunku.

– Dzień dobry, pani Maj.

Nina nerwowo przełknęła ślinę.

– Dzień dobry.

– Zakładam, że nie zrobiła pani tego specjalnie.

– Ależ skąd.

– I równie przypadkowo stanęła pani na miejscu dla niepełnosprawnych, prawda?

Nina poczuła, że pieką ją policzki.

– Po prostu zaspałam dziś, a dookoła nie było wolnych miejsc i…

– Jak zawsze przyjechała pani spóźniona.

– Wcale nie, jest… Jest przed ósmą – wydukała.

Wychowawczyni Kalinki posłała jej mroźne spojrzenie. Miała ochotę powiedzieć tej kobiecie, żeby zaczęła nastawiać budzik wcześniej, skoro tak często się spóźnia, ale Nina uprzedziła jej złośliwy komentarz.

– Nic się pani nie stało? – wysiliła się na współczucie.

– Na szczęście uderzyła pani w hardą kobietę, a nie dziecko.

– Nie wiem, czy to pocieszające…

– Czy pani wie, co by się stało, gdybym to nie ja wpadła pod pani koła, ale siedmiolatek?

– Ja… – Nina spuściła wzrok.

– Proszę darować sobie skruchę, tylko zacząć myśleć. Zasady są po to, żeby ich przestrzegać, a lusterka po to, żeby w nie patrzeć.

Nina darowała sobie uwagę o tym, że w myśl zasad nie należy spacerować za stojącymi na parkingu samochodami, lecz chodzić przed nimi, ale ugryzła się w język.

– To się więcej nie powtórzy – powiedziała cicho.

– Wjeżdżanie w ludzi, czy parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych? A może ma pani na myśli notoryczne spóźnienia?

– I jedno, i drugie. Trzecie w sumie też.

Nauczycielka jeszcze przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, ale w końcu dumnie uniosła brodę.

– Puszczę tę sytuację w niepamięć.

Nina odetchnęła z ulgą.

– Bardzo pani dziękuję.

– Ale jeśli jeszcze raz zobaczę pani samochód w tym miejscu, natychmiast zgłoszę tę sprawę dyrekcji.

– Oczywiście.

– Niech pani pomyśli o dzieciach, które, nie daj Boże, zostałyby potrącone zamiast mnie. To mógł być Ignacy albo Kalinka.

– Będę o nich myślała nieustannie, gwarantuję.

– I proszę pamiętać o czwartkowej wywiadówce – dodała jeszcze wychowawczyni, zanim odeszła, uderzając szpilkami o asfalt. – Jest obowiązkowa.

Nina pokiwała głową, czując, że nie powinna teraz tłumaczyć tej kobiecie, że jej dyżury w szpitalu ustalane są miesiąc wcześniej i nie będzie mogła pojawić się na zebraniu. Już stanowczo zbyt wiele razy prosiła przełożoną o wolne, a spotkanie z wychowawczynią wypada dość blado w obliczu wizyty z dzieckiem u lekarza albo dentysty.

Zamiast tego wróciła do samochodu i, tym razem rozglądając się dookoła, wyjechała z parkingu. Po drodze do pracy została jeszcze obtrąbiona przez jakiegoś niecierpliwego, męskiego szowinistę, ale nie zamierzała się tym przejmować. Wjeżdżając na parking przed szpitalem, uśmiechnęła się do stojącego przy szlabanie ochroniarza i zaparkowała samochód na swoim stałym miejscu. Wyłączyła silnik, zgasiła światła, po czym chwyciła leżącą na siedzeniu pasażera torebkę. Wcale jej nie zdziwiło, że musiała ją przy tym odkleić od wlepionej w tapicerkę gumy do żucia. Szkoda nerwów. Lepiej zachować je na awantury o złe oceny albo odwieczny bałagan w dziecięcym pokoju.

Nina wysiadła w końcu z samochodu, w pośpiechu zamknęła drzwi i pognała przed siebie, uważając, by nie poślizgnąć się na pokrytym liśćmi chodniku. W biegu odwijała zawinięty wokół szyi szalik i zdejmowała kurtkę. Wpadła do szpitala, omal nie potrącając przy tym jakiegoś przerażonego pacjenta.

– Przepraszam bardzo – rzuciła do niego, pędząc w górę po schodach.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i jakoś tak nieprzytomnie, ale tutaj takie zachowania raczej nikogo nie dziwiły. Nina już od kilku lat była salową w szpitalu psychiatrycznym i wiele widziała. Naprawdę wiele…

Nie miała jednak czasu teraz o tym myśleć. Przeskakując po dwa schodki naraz, starała się wymyślić jakieś sensowne usprawiedliwienie, które wciśnie przełożonej. Może grypa żołądkowa Ignasia? Tak, to wydało się Ninie dobrym pomysłem. Niekontrolowana biegunka i wymioty sprawdzały się w każdej sytuacji, a ostatnio nie używała tego argumentu zbyt często.

ROZDZIAŁ 5

Jacek zjawił się na oddziale dziesięć minut przed rozpoczęciem dyżuru i wszedł do pokoju lekarskiego, w którym siedziała już przy biurku około sześćdziesięcioletnia pani ordynator, Teresa. Była ubrana w biały fartuch, miała spięte włosy, a na jej nosie znajdowały się wielkie okulary. Siedziała zamyślona, z głową pochyloną nad jakimiś dokumentami i gdyby nie to, że Jacek trzasnął drzwiami, pewnie by go nie dostrzegła.

– Dzień dobry, Jacku. – Rozpogodziła się na jego widok.

– Dzień dobry, pani ordynator – odpowiedział jej z uśmiechem. – Wcześnie dziś pani zaczyna pracę.

– Och, siedzę tu już od piątej. Wezwano mnie do pacjenta.

– Jakiś stały bywalec?

– Nie. Rodzice zadzwonili po pogotowie, bo ich syn zaczął mieć urojenia po kilkakrotnym zażyciu dopalaczy.

– Schizofrenia?

– Na to wygląda, ale zbadam go, gdy dojdzie do siebie. Zaaplikowaliśmy leki, pozostaje tylko cierpliwie czekać.

– Rozumiem. Też mam teraz pacjenta, u którego narkotyki przyczyniły się do rozwoju choroby psychicznej.

– Ot, do czego prowadzi nas rozwój cywilizacji. – Teresa westchnęła. – A co u ciebie? Noc minęła ci bez większych ekscesów?

– Nie mogę powiedzieć, że się nie wyspałem. W dodatku czytałem przed snem ciekawą książkę, czego chcieć więcej.

– Beletrystyka?

– Tak. – Jacek lekko pokiwał głową. – Kryminał z elementami horroru.

– To nie na moje nerwy – stwierdziła Teresa.

– Wobec tego oszczędzę pani opowieści o fabule. Ale zaznaczam, że jest czego żałować, bo książka naprawdę była niezła.

– Mimo wszystko spasuję. A co u twojej mamusi? – Popatrzyła na niego z wdzięcznością.

Jacek odetchnął głęboko.

– Chyba wszystko dobrze – mruknął wymijająco.

– Nadal nie miewa żadnych problemów ze zdrowiem?

– Nawet, jeśli miewa, to się na nie nie skarży. – Podszedł do metalowej szafki, w której zwykle trzymał swoje ubrania, i przebrał się w fartuch.

Kiedy tylko go włożył, natychmiast się uspokoił. Zresztą nie był to pierwszy raz, gdy tak się działo. Jacek wielokrotnie analizował przyczyny tego stanu rzeczy i za każdym razem dochodził do wniosku, że działa na niego kojąco nic innego jak fakt, że pracuje na oddziale zamkniętym. Nawet jeżeli jego mamusia chciałaby się tu dostać, nie mogłaby tego zrobić. Poza pracownikami, pacjentami i ewentualnie jakimiś ich gośćmi, nikt nie miał tu wstępu. Taki oddział był więc idealnym miejscem, żeby się ukryć. Przed kimkolwiek, nie tylko przed matką.

Jacek sam się do siebie uśmiechnął. Kilka lat temu, wybierając specjalizację, nie sądził, że bycie psychiatrą ma aż tyle zalet.

– Napije się pani kawy? – zwrócił się do siedzącej nad dokumentami ordynator.

Teresa spojrzała na niego znad okularów i po chwili z entuzjazmem odparła:

– A wiesz, że bardzo chętnie?

– W takim razie zaparzę. Z mlekiem?

Kobieta zamknęła leżącą przed nią teczkę.

– Może być zwykła mała czarna. Nie jestem przyzwyczajona do wstawania o tak wczesnych porach, muszę się dobudzić.

Jacek napełnił ekspres wodą. Wsypał do niego zmielone kilka dni temu ziarna kawy i uruchomił urządzenie będące jednym z najbardziej nowoczesnych w szpitalu. Reszta wyposażenia przywodziła na myśl poprzednią epokę. Na podłogach w całym kompleksie budynków leżało okropne, zielononiebieskie linoleum, a ze ścian miejscami odchodziła farba. Nie mówiąc już o unoszącym się w powietrzu zapachu detergentów oraz skrzypiących łóżkach, na których przewracali się śpiący czy odpoczywający pacjenci. Czasami, po wyjściu z tego miejsca, pracownicy słyszeli te piski i trzaski jeszcze przez długi czas. Prawie wszystko w tym szpitalu wymagało remontu, ale wiadomo, jak to jest ze służbą zdrowia. Nie ma pieniędzy na leczenie pacjentów, a cóż dopiero na modernizację i wystrój wnętrz.

5
{"b":"691192","o":1}