Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Sabina przymknęła więc oko na fakt, że Stefan z bramkarzem ma wspólne jedynie nazwisko, wystawiła ciężarowca do wiatru i już po kilku tygodniach nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy. I to nie byle jaki, bo z prawdziwym brylantem, o co kilkakrotnie po zaręczynach wypytywała jeszcze znanego jubilera, by się upewnić.

Zdrowe nawyki jednak pozostały. Sabina nie wyobrażała już sobie poranka bez pójścia na siłownię ani wypicia zdrowego koktajlu. Wymieniła niemal całą garderobę i porzuciła ubrania, które zazwyczaj wkładały panie po pięćdziesiątce na rzecz krótkich oraz obcisłych sukienek i fikuśnych dodatków. Z prawdziwą pasją czytała kolejne poradniki o zdrowym odżywianiu i eksperymentowała w kuchni. Dziś na przykład zamierzała ugotować na obiad tagine z fasolki szparagowej z pęczakiem – zdrowe i pożywne danie kuchni egipskiej. Specjalnie kupiła zieloną soczewicę, ziarna kolendry, brązowy ryż i wiele innych nietypowych składników, których nazw z pewnością nie umiałby wymienić żaden normalny człowiek.

Ba, nawet Stefan Dudek, spożywający te wymyślne specjały, nie byłby w stanie nazwać większości produktów wchodzących w skład jego obiadu. Z tym że on akurat był kulinarnym ignorantem, przynajmniej w oczach Sabiny. Kiedy już za niego wyszła, uzmysłowiła sobie, że Stefan właściwie potrafi opowiadać z pasją jedynie o zębach, za co zwykła go winić i o co przy każdej okazji suszyła mu głowę. Jej kulinarne wysiłki doceniała jedynie nadal mieszkająca z rodzicami Eliza. Ale lepsze to niż nic, prawda?

Wracając do domu, Sabina nie myślała jednak ani o Stefanie, ani o Elizie, ani nawet o zdrowym jedzeniu, ale o Ninie. Prawdę mówiąc, najstarsza córka, a raczej jej problemy, już od kilku dni spędzały Sabinie sen z powiek. Niedawno przeczytała w jednej z gazet artykuł psychologiczny, który głosił, że granica staropanieństwa przesunęła się we współczesnych czasach do trzydziestki. Po przekroczeniu tego wieku samotną kobietę można już śmiało nazywać starą panną, a nie singielką i ryzyko jej zamążpójścia gwałtownie spadało.

Starą panną! O zgrozo, jak to brzmi!

Podczas czytania tego artykułu Sabina natychmiast obliczyła, że jej najstarsza córka ma już dwadzieścia dziewięć lat, po czym omal nie zemdlała, uświadamiając sobie, że szanse Niny na znalezienie mężczyzny na resztę życia za moment nieodwracalnie zmaleją. Przytrzymała się krawędzi stołu i zrobiła kilka głębokich wdechów. Dla pewności wykonała poprzednie obliczenia nie tylko w głowie, ale i na papierze (nigdy nie miała pamięci do dat ani liczb), lecz cyfry uparcie wskazywały na jedno – zegar biologiczny Niny tykał coraz głośniej.

Wystraszona nie na żarty Sabina natychmiast zamknęła laptopa i zmusiła komórki nerwowe do wysiłku. Znając Ninę, ta nie była świadoma swojej tragicznej sytuacji i żyła, jak gdyby nigdy nic, co oznaczało, że to ona, jako matka, powinna coś zrobić albo chociaż cokolwiek wymyślić. Przecież nie mogła skazać pierworodnej córki na dożywotnią samotność! Tym bardziej, że dzieci Niny powinny mieć chociaż namiastkę ojca, jakikolwiek męski wzorzec, który uchroni je przed popełnianiem licznych życiowych błędów. (Bo o tym, iż jego brak działa na młodzież destrukcyjnie, Sabina wiedziała przecież nie od dziś. Niby skąd biorą się te wszystkie patologie, alkoholizm i narkomania? Oczywiście, że początek tych nieszczęść tkwi nie gdzie indziej, ale właśnie w rodzinie).

Przerażona i podekscytowana jednocześnie, Sabina przyłożyła palce do skroni i zatoczyła nimi kilka niewielkich kółeczek. Musiała znaleźć Ninie męża, a przynajmniej porządnego kandydata, bo ta dziewczyna sama się do tego nie kwapiła, to raz, a dwa – nie miała szczęścia w miłości, na co najlepszym dowodem był ten cały Igorek.

Na myśl o byłym zięciu Sabina zawsze aż się wzdrygała i teraz, kiedy wracała do domu z zakupami, też przeszył ją dreszcz. Odkąd przeczytała tamten artykuł, nieustannie szukała jakiegoś wyjścia z tej trudnej sytuacji. Miało to oczywiście swoje plusy, bo przez tę frustrację ćwiczyła na siłowni dłużej niż zwykle, ale ile można? W końcu musi znaleźć jakieś rozwiązanie…

Właściwie to właśnie ten artykuł uświadomił Sabinie, że musi pomóc wszystkim swoim córkom, nie tylko Ninie. W przeciwieństwie do matki, żadna z dziewczyn nie miała szczęścia w miłości. No, może poza Elizą, która tkwiła w związku z poczciwym i pracowitym Pawełkiem, ale to tylko dzięki Sabinie. Nina była życiową porażką, Pati stroniła od mężczyzn i wyzywała ich od szowinistów przy każdej możliwej okazji, a Małgosia… Sabina westchnęła. Cóż. Ten jej mechanik też pozostawiał wiele do życzenia.

Sabina czuła, że na jej barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność, co z jednej strony dodawało jej sił do działania, ale z drugiej męczyło. Kto by pomyślał, że ona, pięćdziesięciosiedmiolatka szybciej ułoży sobie życie i będzie miała większe powodzenie u mężczyzn niż jej młode i ładne córki? Za Sabiną ciągle ktoś się oglądał, a taka Nina… Kiedy ona ostatni raz była na randce?

Sabina nie potrafiła sobie tego przypomnieć. I to wcale nie dlatego, że nie miała pamięci do liczb. Po prostu jej córka żyła jak zakonnica. To dlatego zadzwoniła do niej zaraz po skończeniu ćwiczeń i zapowiedziała wizytę. Musiała nakłonić Ninę, żeby stała się bardziej otwarta na nowe znajomości. Właściwie to Sabina poczyniła już stosowne kroki, by znaleźć córce odpowiedniego kandydata na męża, o czym też zamierzała dzisiaj jej powiedzieć. W końcu nie może skazać Ninki na wieczną samotność, prawda?

Najpierw jednak zamierzała ugotować obiad i zrobić deser. Fit, oczywiście. Postanowiła przyrządzić pasujące do obiadu laddu z czekoladą, malinami i kokosem. O tej porze zarówno jej, jak i Stefanowi przyda się trochę błonnika, witamin i mikroelementów. Kiedy człowiek zdrowo zje, to lepiej się czuje, a będąc w dobrym humorze, łatwiej można wymyślić coś nowego.

ROZDZIAŁ 8

Nina wychynęła na korytarz i rozejrzała się dookoła. Miała na sobie roboczy strój i białe buty, a włosy związała w schludny kok. W jednej ręce ściskała wiadro pełne wody i detergentów, a w drugiej szmatkę, szczotkę i wymienną końcówkę od mopa. Otaczał ją zapach środków do czyszczenia. Zgodnie z podziałem, którego kilkanaście minut wcześniej dokonały z Martą, zamierzała przemknąć do łazienki. Tak, przemknąć, a nie przejść powoli jak normalni, cywilizowani ludzie. Już na samą myśl o panu Wieśku, jednym ze stałych bywalców tego oddziału, Ninę paraliżował strach. Stała w drzwiach, rozglądając się dookoła, a serce biło jej w piersi jak szalone.

Pracowała w tym szpitalu już od dobrych kilku lat i dopóki nie poznała pana Wieśka, nigdy nie bała się przebywających na oddziale pacjentów. Nie byli to wcale nawiedzeni dziwacy, ale ludzie tacy sami jak ona, z tą drobną różnicą, że zmagali się ze specyficznymi chorobami. Miewali omamy, urojenia albo dziwne pomysły, ale pracujący na oddziale lekarze natychmiast po przyjęciu dobierali im leki, które hamowały te zachowania czy myśli.

Nina lubiła swoją pracę. Może jako dziecko nie marzyła o tym, by być salową, ale teraz cieszyła się, że może pracować i że, po dodaniu alimentów, wystarczało jej pieniędzy na utrzymanie siebie i dzieci. Szpital znajdował się co prawda kilka kilometrów od jej miejsca zamieszkania, po drugiej stronie Brzózek, no ale mogło być gorzej. Miała przecież wiele bezrobotnych koleżanek, które z utęsknieniem czekały na śmiesznie płatne staże w publicznych szkołach czy dorywczą pracę w lokalnej piekarni. Jej życie może nie opływało w luksusy, ale było stabilne.

Poza tym Nina lubiła dziewczyny, z którymi pracowała na oddziale, a nawet przebywających tutaj pacjentów. Owszem, często przypominali pewnymi reakcjami dzieci i pracownicy musieli zachowywać szczególną ostrożność, ale gdy nie doświadczali żadnego epizodu psychotycznego, można było z nimi pogawędzić czy pożartować. W większości znajdowali się tu mili i uprzejmi ludzie, którzy wzbudzali sympatię. No dobrze, poza jednym, którego Nina bała się jak diabeł wody święconej.

8
{"b":"691192","o":1}