Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Będzie ci smakowało, zobaczysz – zapewnił żarliwie. – Jeszcze żadna kobieta nie zdołała się oprzeć mojemu jedzeniu. A po czerwonym winie – nachylił się do niej konspiracyjnie – wszystkim przychodzi ochota na sama wiesz co. – Odchrząknął znacząco. – W tych sprawach też jestem dobry, nie chwaląc się, oczywiście.

Nina poczuła, że robi się jej niedobrze.

– Mam plany na wieczór – mruknęła.

– Plany zawsze można zmienić. – Pan Wiesław odgarnął włosy z jej ramienia. – Będę czekał o dziewiętnastej – wyszeptał i podał swój adres.

Nina rozejrzała się po sklepie, chcąc złapać wzrokiem kogoś, kto mógłby jej pomóc. Nikt jednak nie wydawał się zainteresowany kobietą przed trzydziestką, która stała przy szafce z kawami, beztrosko rozmawiając z rozpływającym się na jej widok facetem.

– Spieszę się – rzuciła więc do pana Wiesława i prędko ruszyła w stronę kasy.

– Odprowadzę cię. Zresztą ja też już mam wszystko, więc mogę cię odwieźć.

– Nie trzeba.

– Przecież nie będziesz się szarpała z ciężkimi torbami.

– Nie zrobiłam zbyt dużych zakupów, nie będą ciężkie.

– Mimo wszystko nalegam. Nie wypada nie pomóc kobiecie w potrzebie.

– Nie jestem w potrzebie. – Nina stanęła w kolejce do kasy i objęła się ramionami, przeklinając w duchu ludzi, którzy stali przed nią. Chciała jak najszybciej zapłacić za wybrane produkty i uciec ze sklepu. A raczej od tego nieobliczalnego mężczyzny. Już dawno temu przestała wierzyć w jego dobre intencje.

– Och, każda z was jest. – Wiesław nie dał zbić się z tropu. – Tylko udajecie niezależne, a tak naprawdę, leżąc wieczorami w łóżkach, fantazjujecie o tym, żeby…

Nina miała tego dość.

– Mam męża. – Popatrzyła na niego surowo. – Wystarczy, że on się o mnie troszczy.

– Nie sądzę, żebyście byli dobrym małżeństwem.

– Zapewniam, że jesteśmy – skłamała.

– Udowodnię ci wieczorem, że ze mną będzie ci lepiej.

Stojące za Niną kobiety w średnim wieku popatrzyły na nią wymownie.

– Mówiłam już, że mam inne plany. – Oblała się rumieńcem.

– A ja nie przyjmuję twojej odmowy.

– Nie będziemy się spotykać.

– Przyjadę po ciebie. Podaj mi tylko swój adres.

Nina postanowiła nie odpowiadać. Utkwiła wzrok w stojących na półce obok przecenionych kremach i nawet wzięła jeden z nich do ręki, by udać, że czyta etykietę.

Wiesław jednak nie dał się nabrać i wyjął jej z dłoni opakowanie.

– Kupię go dla ciebie.

– Tylko oglądałam, nie potrzebuję tego.

– Mimo wszystko chcę ci go dać w prezencie. O, jest z domieszką jedwabiu, widziałaś? Będziesz miała po nim niesamowicie gładką skórę. To takie podniecające.

Nina z niecierpliwością popatrzyła na kasjerkę, która, jak na złość, musiała się guzdrać, a potem przeniosła wzrok na zakupy. Czy jeżeli zostawi je teraz tutaj i po prostu wyjdzie, to narazi się pracownikom sklepu?

Nie zdążyła się nad tym wnikliwie zastanowić, bo nagle poczuła na plecach męską rękę. Niemal podskoczyła do góry.

– Co ty wyprawiasz? – rzuciła do Wiesława ze złością, czując, że tym samym robi z siebie pośmiewisko. Stojące za nią kobiety nadal bowiem przysłuchiwały się ich rozmowie i bacznie obserwowały poczynania jej absztyfikanta, co i rusz chichocząc pod nosem.

Ninie zrobiło się wstyd.

– Obejmuję moją kobietę. – Wiesław zdawał się jednak nie przejmować opinią innych i przysunął się do niej jeszcze bliżej. – Mówiłem ci już, że pięknie pachniesz? Wyczuwam w twoich perfumach jakieś nuty jaśminu.

Nina strzepnęła z siebie jego rękę, żałując, że nie zabrała ze sobą na zakupy na przykład Patrycji. Jej sfeminizowana i wyczulona na wszystkie objawy seksizmu siostrunia wiedziałaby, jak poradzić sobie z namolnym facetem. A tak? Nina była zdana tylko na siebie i coraz bardziej bała się tego mężczyzny. Czy ci wszyscy stojący przed nią ludzie musieli posuwać się do przodu tak wolno?

Nina objęła się dłońmi. Może powinna zadzwonić do Pati i poprosić o pomoc?

Z duszą na ramieniu czekała na swoją kolej, a gdy sklepowa zaczęła wreszcie kasować jej zakupy, miała ochotę rzucić się kobiecie na szyję i ją ucałować. W oba policzki!

– Poczekaj na mnie chwilkę, dobrze? – szepnął do niej Wiesław. – Odprowadzę cię do samochodu.

Nina wysiliła się na uśmiech, ale ani myślała czekać. Wrzucała do reklamówek kolejne produkty, a kiedy przyszła pora płacenia, jak w amoku wyciągnęła z portfela kartę. Drżącą dłonią wybiła na terminalu swój PIN, a potem pobiegła w kierunku drzwi, jakby ją goniono.

– Nina, kochanie! Zaczekaj! – krzyknął za nią Wiesław. – Nina!

– Proszę pani, nie zabrała pani paragonu! – dołączyła do niego kasjerka, ale Nina nie zamierzała się zatrzymywać.

Wypadła ze sklepu i momentalnie zlokalizowała swój samochód. Pędząc przed siebie ile sił, wygrzebała z kieszeni kluczyki i wrzuciła zakupy do auta. Wiedziała, że musi odjechać spod sklepu jak najszybciej, bo inaczej tamten wariat ją znajdzie.

Pospiesznie usiadła więc za kierownicą, zablokowała od środka drzwi i odpaliła silnik. Noga drżała jej, kiedy naciskała sprzęgło, ale opuściła parking, nim Wiesław wyszedł ze sklepu. Miała co prawda kupić jeszcze kilka rzeczy na niewielkim, mieszącym się nieopodal supermarketu rynku, ale postanowiła od razu pojechać do matki, u której zostawiła dzieci. Skręciła więc w boczną ulicę, stale zerkając w tylne lusterko, i na wszelki wypadek udała się na Zieloną mniej uczęszczaną trasą.

A kiedy w końcu dotarła na miejsce i zgasiła silnik, zamiast wysiąść z samochodu, zaczęła głośno płakać. Co ona, do cholery, zrobiła takiego, że zwróciła na siebie uwagę tego faceta? I jak mogła się go pozbyć? Przecież on może być niebezpieczny! A ona ma dzieci!

Nina jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak nikogo ani niczego.

ROZDZIAŁ 9

Jacek miał dość tego dnia, chociaż było dopiero po jedenastej. Ordynator trafnie przewidziała, że odwiedzi go dzisiaj wielu petentów. Wysłuchał już zażaleń czerech zaniepokojonych kradzieżami pacjentek (w tym jednej z depresją, co dodatkowo potęgowało jej smutek i Jacek niemal został zalany powodzią łez) oraz dwóch pacjentów, którym zginęły jakieś przedmioty codziennego użytku.

– Niech pan nie patrzy na mnie jak na wariata! – zdenerwował się jeden z nich. – Ciekaw jestem, jak pan by się czuł, gdyby musiał funkcjonować bez odżywki do włosów i szamponu! Niby czym zamknę sobie pootwierane łuski włosów? No czym?!

Jacek odchrząknął, nie chcąc wyjść na ignoranta. O czym, do diaska, ten facet mówi? Jakie łuski? Na wszelki wypadek zerknął do jego karty. O ile pamiętał, gość nie miewał żadnych urojeń, lecz zaburzenia afektywne.

– No właśnie, nawet pan nie wie. – Na widok miny lekarza mężczyzna podniósł się z krzesła. – Ale co się dziwić, skoro na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że nigdy nie miał pan loków! – rzucił z wyrzutem. Potem, krzycząc, że nie puści szpitalowi tej sprawy płazem, głośno trzasnął drzwiami.

Jacek odchylił się do tyłu i głęboko odetchnął. Miał ochotę wywiesić na drzwiach kartkę z napisem: nieczynne, ale biorąc pod uwagę fakt, że był w tej chwili jedynym lekarzem na oddziale, nie mógł sobie na to pozwolić.

Zresztą natychmiast, gdy tylko powziął tę myśl, znowu usłyszał pukanie.

– Proszę – rzucił zrezygnowany i wyprostował plecy. Profesorowie oraz lekarze na studiach wpoili mu, że niezależnie od sytuacji powinien szanować swój fartuch i te myśli tłukły się po jego głowie za każdym razem, gdy choćby się zgarbił. Nie chciał wyglądać niegodnie.

Na szczęście do gabinetu tym razem nie zajrzał żaden rozżalony pacjent, lecz pielęgniarka.

– Wszystko w porządku, doktorze? – zapytała, wsuwając głowę przez uchylone drzwi.

Jacek posłał jej badawcze spojrzenie.

– Tak, dlaczego pani pyta?

– Och, po prostu ten pacjent tak mocno trzasnął drzwiami, że aż się o pana zaniepokoiłam.

– Mamy tu dziś nerwową atmosferę.

10
{"b":"691192","o":1}