Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Szpital psychiatryczny w Brzózkach na pewno nie był wymarzonym miejscem do pracy, jednak kręcący się po nim personel mimo wszystko doceniał fakt, iż ma stałe zatrudnienie. W dwudziestym pierwszym wieku szczególnie w małych miejscowościach pracę uznawano za przywilej, a nie smutny obowiązek. Z tego powodu, mimo nie najlepszych warunków, zarówno salowe, pielęgniarki, jak i inni pracownicy, cieszyli się, że mają pewne etaty. Brzózki nie leżały w pobliżu żadnego większego miasta i wielu znajomych, a nawet bliskich, musiało wyemigrować za granicę w poszukiwaniu pracy. Region uchodził za biedny i nie dawał zbyt wielu szans na rozwój zawodowy. Młodzi raczej stąd uciekali, niż chcieli osiedlać się na stałe.

Tylko Jacek wrócił. Po stażu i kilku latach pracy w nowoczesnym szpitalu w stolicy, w którym miał do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt do wykonywania rezonansów czy tomografii, musiał cieszyć się z ekspresu do kawy. Ależ to życie bywało przewrotne.

Nie zdążył jednak nawet nalać kawy do kubków, bo na korytarzu rozległ się głośny krzyk, a potem huk. Teresa natychmiast się podniosła, ale postanowił ją wyręczyć.

– Ja pójdę, a pani niech zajmie się kawą – polecił i wyjrzał na korytarz.

Dość szybko udało mu się ustalić, że dwoje siłujących się pacjentów przewróciło złożony stół do ping-ponga, który kilka lat temu zakupiono z pieniędzy zebranych na ten cel przez jakąś fundację wspierającą zapomniane szpitale. Krzyczała natomiast młoda kobieta, która była teraz w stanie manii. Jacek bardzo dobrze ją znał, ponieważ od kilku lat trafiała na oddział dość regularnie.

– Nic się nikomu nie stało? – zapytał, podchodząc do zgromadzonych gapiów.

– Nie, po prostu huknęło – wyjaśnił mu jakiś staruszek.

– I to jak!

– Na pewno? – Jacek popatrzył na sprawców tego zamieszania, którzy stali teraz pod ścianą, udając niewiniątka.

– Na pewno. – Obaj pokiwali głowami.

Jacek podszedł do tarasującego korytarz stołu.

– Trzeba to z powrotem postawić – zadecydował i poszukał wzrokiem kogoś, kto by nadawał się do tego zadania. – Pomożesz mi? – zagadnął wysokiego, rudowłosego chłopaka, który przebywał na oddziale już od ponad miesiąca.

– Jasne.

– Złap z tamtej strony, tylko uważaj na palce – polecił mu Jacek i za chwilę dźwignęli stół do góry. – Dzięki. – Popatrzył na chłopaka z wdzięcznością.

– Nie ma sprawy.

– A państwa bardzo proszę o trzymanie się z daleka od stołu, żeby znowu nie przewrócić go na ziemię. I żadnych bójek. – Pogroził palcem stojącym pod ścianą mężczyznom. Jego pacjenci niekiedy zachowywali się jak dzieci i z czasem coraz częściej właśnie w ten sposób ich traktował.

– Nie będziemy, nie będziemy – zapewnili żarliwie, kiwając przy tym głowami.

Jacek uśmiechnął się pod nosem.

– Zajmie się pani tą pacjentką? – zapytał stojącą obok niego pielęgniarkę, wskazując na kobietę, która krzyczała. Schroniła się w kącie i trzęsła ze strachu.

– Oczywiście, panie doktorze – zapewniła dziewczyna. – Chodźmy, pani Gabrysiu, odprowadzę panią do sali. – Podeszła do pacjentki.

Jacek, czując, że nic tu już po nim, odwrócił się i ruszył w stronę pokoju lekarskiego.

– Przywitamy się paluszkiem? – Nim jednak tam dotarł, zaczepiła go ubrana w szlafrok pacjentka. Podeszła do Jacka z wyciągniętym palcem i utkwiła w jego twarzy spojrzenie pełne nadziei.

Mężczyzna uniósł rękę, dotknął palcem jej palca i w końcu wrócił do Teresy, która zdążyła już zaparzyć kawę.

– Kryzys zażegnany – ogłosił. – Dwóch pacjentów wywróciło stół do ping-ponga.

– Trzeba go przenieść do świetlicy, zanim ktoś go na siebie przewróci i dojdzie do tragedii.

– Poproszę jakiegoś salowego, żeby to zrobił.

– Będę wdzięczna, bo ja dziś spędzę większość czasu na oddziale dziecięcym i nie mogłabym tego dopilnować.

– Na dziecięcym? – Jacek zerknął na Teresę zaciekawiony.

– Zostałam poproszona o przejęcie kilku pacjentów. Jeden z psychiatrów próbował popełnić samobójstwo i jest na przymusowym urlopie. Mają problemy z kadrą.

– Rozumiem.

– Powinnam cię też uprzedzić, że dziś możesz się spodziewać tłumów oblegających gabinet.

– Dlaczego?

– Mamy kolejne epizody kradzieży.

– Och.

– W dodatku pielęgniarka znalazła telefon, którego zaginięcie zgłaszała nam jedna z pacjentek. Leżał zniszczony w jednej z toalet.

– Pozostałe rzeczy się nie odnalazły?

– Niestety nie, dlatego pacjenci są coraz bardziej zaniepokojeni. Musisz ich dzisiaj uspokajać.

– Co zamierzamy zrobić w tej sprawie? – Jacek spojrzał jej w oczy.

– Pytasz, czy chcę zgłosić to na policję?

– Między innymi.

– Myślę, że to zbędne. Jak na moje oko mamy na oddziale kleptomana. Poza tym to teren zamknięty, wszystkie te rzeczy prędzej czy później się znajdą.

– No tak, ale pacjenci…

– Po prostu ich dziś uspokajaj, a ja się tym zajmę. Poproszę pielęgniarki i salowe, żeby były na to wyczulone, jestem pewna, że sprawa szybko się wyjaśni.

– Ma pani na myśli rewizje osobiste?

– No skąd, przecież to nieetyczne i nielegalne. – Ordynator skarciła go wzrokiem. – Zwyczajnie poproszę pracowników, żeby mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Zaufaj mi, Jacku, pracuję w tym miejscu już prawie trzydzieści lat. To nie pierwsza tego typu sprawa.

– Wobec tego zdaję się na pani doświadczenie.

– Zapomniałabym, że twoja kawa jest już gotowa. – Kobieta wskazała na blat przy ekspresie. – Nie wiedziałam, czy słodzisz.

– Nie słodzę. – Jacek podszedł do szafki i wsypał do kubka dwie łyżeczki cukru.

Ordynator uniosła brew. Pracowała w tym szpitalu tak długo, że już raczej nic nie było w stanie jej zdziwić, ale po wspomnianej wcześniej próbie samobójczej jednego z lekarzy postanowiła zwracać większą uwagę na dziwaczne zachowania swoich współpracowników, które mogłyby świadczyć o jakimś zaburzeniu.

– Och, to znaczy oficjalnie nie słodzę. – Jacek w mig odczytał wyraz jej twarzy. – Moja mama jest fanką zdrowego odżywiania i zabrania mi używać czegokolwiek innego niż ksylitol. Odbijam sobie niedobory cukru poza domem.

Teresa roześmiała się serdecznie, po czym oboje usiedli przy biurku, by w miłej atmosferze wypić kawę. Czekał ich ciężki i pracowity dzień, więc chcieli jak najdłużej rozkoszować się spokojem, co na oddziale psychiatrycznym nie było aż tak znowu częstym zjawiskiem.

ROZDZIAŁ 6

Nina wbiegła na odział i natychmiast popędziła do mieszczącego się w bocznym skrzydle zakamarka, w którym salowe urządziły sobie pokój socjalny i szatnię. Starała się nie wpaść po drodze na swoją przełożoną, co na szczęście nie było takie trudne, bo, jak później powiedziała Ninie jedna z koleżanek, szefowa pojechała na jakieś badania i miała wrócić dopiero po południu.

Nina odetchnęła więc z ulgą i pospiesznie przebrała się w biały fartuszek.

– Tak z ciekawości – zagadnęła ją dopijająca kawę Marta. – Jaką wymówkę chciałaś dziś wcisnąć naszej Baśce? – Poprawiła schludny warkocz, w który wcześniej zaplotła sięgające ramion włosy.

Nina uśmiechnęła się szeroko, wyciągając z szafki białe, szpitalne obuwie.

– Dawno nie zasłaniałam się grypą żołądkową Ignasia. – Spojrzała na Martę.

Ta zmarszczyła brwi.

– Mało wyszukane, liczyłam na większą kreatywność.

– Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.

– Znowu zapomniałaś nastawić budzika?

– Dzieci twierdzą, że budzik zadzwonił, i to o czasie, po prostu musiałam podświadomie go zignorować.

– Może zmyślają?

– Nie sądzę. Same wstały na czas. I jeszcze zrobiły mi śniadanie.

– No proszę, nie posądzałabym ich o taką troskę o matkę. – Marta upiła kolejny łyk kawy. Były z Niną w podobnym wieku i przyjaźniły się już od kilku lat.

– Co prawda przygotowały kanapki z masłem czekoladowym, ale doceniam ich gest.

– Więc skoro wstałaś tylko chwilę później i miałaś gotowe śniadanie, to dlaczego się spóźniłaś? – Marta podeszła do koleżanki.

6
{"b":"691192","o":1}