Szare komórki Sabiny zaczęły pracować jeszcze intensywniej. Nagle przypomniało jej się, że była kiedyś ze Stefanem na pewnej naukowej konferencji, na której jakiś szczuplutki psycholog opowiadał o popularnych metodach manipulacji. Zaraz, zaraz… Co to było?
Sabina zaczęła pocierać skronie jeszcze szybciej, jakby to miało pomóc jej w myśleniu, i po chwili zaczęła przypominać sobie nazwy. Zasada kontrastu, reguła wzajemności, pułapka ukrytych kosztów… To nadal nie było to. O czym ten psycholog jeszcze wtedy mówił?
Ach tak! No pewnie! Sabina aż podskoczyła na kanapie, gdy w jej głowie zapaliła się żółta lampka. Były jeszcze takie techniki, jak stopa w drzwiach albo drzwiami w twarz. Bingo!
Sabina przeniosła palec ze skroni na usta i aż się uśmiechnęła. A gdyby tak potraktować Anitę nie drzwiami w twarz, ale poduszką w twarz? To dałoby się zrobić. Tym bardziej, że przecież leżała w szpitalu. Może jak Sabina trochę ją poddusi, to Anita odpuści sobie utrudnianie życia jej córce?
Na pewno. Ze wszystkich metod manipulacji Sabina wierzyła tylko w jedną – agresję i terror. Psychologowie mogli mydlić społeczeństwu oczy, ale ona wiedziała, że to właśnie przemoc i demonstracja siły otwierają wszystkie drzwi.
Musi więc przebrać się w jakieś czarne ubrania (problematyczna będzie tylko kwestia kominiarki, no ale trudno, coś wymyśli) i złożyć wizytę pewnej starszej pani. Tylko wcześniej poczeka, aż przestanie ją boleć głowa. Jeszcze nigdy nie przyduszała nikogo poduszką i wolała być przy tym w pełni sił.
ROZDZIAŁ 34
Weekendy mają jedną wyjątkową cechę – w przeciwieństwie do pozostałych dni tygodnia są miłe. Człowiek może obudzić się rano bez budzika i leniwie przeciągnąć, nie martwiąc o to, że musi odwieźć dzieci do szkoły, a potem jechać do pracy. Już sam fakt odpoczynku od codziennych zobowiązań sprawia, że te dwa wolne dni owiewa jakaś magia. Jak gdyby świat zwalniał i pozwalał choć przez chwilę cieszyć się człowiekowi życiem.
Nina zwykle nie mogła doczekać się soboty spędzonej z dziećmi i tak było też teraz. W tygodniu jej głowę zawsze zaprzątało zbyt wiele spraw – a to pranie, a to gotowanie obiadu, a to odrabianie lekcji, co sprawiało, że nie doceniała swoich dzieciaków. W weekendy było inaczej. Ignaś z Kalinką zawsze gramolili jej się do łóżka, jeszcze zanim wstała, i przez kilkadziesiąt minut wylegiwali się wspólnie, śmiejąc się przy tym i żartując.
– Mamo, a czy koty mają pępki? – zapytał na przykład ciekawy świata Ignaś, rozkładając tym samym Ninę na łopatki.
– Cóż… – mruknęła, nie bardzo znając odpowiedź. – Skoro rodzą się z pępowiną, to chyba tak. Pewnie mają jakieś pępki ukryte pod skórą.
– A co to jest pępowina? – dociekał Ignaś.
– To taki sznurek, który łączył cię z mamą, jak byłeś w jej brzuchu – podpowiedziała Kalinka. – Zadajesz za łatwe pytania. Miałam to już na przyrodzie.
– A dlaczego ja nie miałem? – Ignaś wydął usta.
– Też będziesz miał, mój ty dalmatyńczyku. – Nina pogłaskała go po włosach. Oboje z Kalinką mieli już widoczne krostki na twarzy, nogach i rękach. Ignaś stwierdził wczoraj, że wyglądają jak kropkowane pieski.
– Co zrobimy dziś na śniadanie? – zapytała Kalinka, siadając przy tym na łóżku. – Jestem już trochę głodna.
– Na co macie ochotę?
– Na naleśniki! – oznajmił Ignaś.
– A ja na tosty.
– Może jakiś kompromis? – Ninie nie bardzo chciało się przygotowywać dwóch różnych dań.
– A jak to smakuje? – spytał jej syn.
Na dźwięk tych słów głośno się roześmiała.
– To jest takie ustępstwo, kretynie – mruknęła Kalinka.
– Nie mów tak do brata – skarciła ją Nina i chcąc uniknąć kłótni, też usiadła na łóżku, po czym wygrzebała się z pościeli. – Ubierzcie się, czekam na was w kuchni – oznajmiła, opuszczając sypialnię i przeszła do kuchni, owijając się wcześniej swoim puszystym szlafrokiem.
Nim jednak zabrała się do przygotowania śniadania, odłączyła telefon od ładowarki. Na ekranie migały powiadomienia o tym, że przyszły do niej dwie wiadomości. Nina weszła więc w skrzynkę i odczytała SMS-y. Pierwszy był od Jacka, który pytał, jak się dzisiaj czuje – odpisała, że dobrze i zapytała o to samo, uśmiechając się przy tym pod nosem, a drugi był od Patrycji, która pytała, czy nie zostawiła może u niej w tamtym tygodniu książki pt. Feminizm wczoraj i dziś, bo będzie prowadziła we wtorek spotkanie na ten temat z licealistami i chciałaby coś sobie przypomnieć.
Nina rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu tej książki, jednak nigdzie jej nie znalazła. Odpisała więc siostrze, żeby szukała gdzie indziej i zaczęła przygotowywać ciasto na naleśniki. Nim wymieszała wszystkie składniki, do aneksu kuchennego przybiegły jej dzieci. Usiadły przy stole i wbiły wyczekujące spojrzenia w krzątającą się matkę.
– A może byście mi pomogli? – zaproponowała Nina, jednak żadne z dzieci nie paliło się do tego.
– Przecież jesteśmy chorzy – zaprotestowała Kalinka.
– A ty robisz najpyszniejsze śniadania na świecie mamusiu – powiedział z błogim uśmiechem Ignaś.
Nina pokręciła głową, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego włożyła dwie kromki chleba do tostera i wyciągnęła z szafki patelnię, by usmażyć naleśniki. Chwilę później zabrzęczał jej telefon. Jacek odpisał, że czuje się świetnie i nawet zdążył przed pracą zajrzeć do matki. Dodał też, że w szpitalu bez niej jest jakoś pusto i nie może się doczekać, aż ją jutro zobaczy.
Nina wystukała swoją odpowiedź na klawiaturze, jednak uśmiech, który wzbudził jego SMS, znikł z jej ust niemal tak szybko, jak się pojawił. A wszystko za sprawą Kalinki.
– Pisałam dziś rano na Facebooku z Amelką z mojej klasy i jej mama kazała cię zapytać, jakie ciasto będziesz piekła na urodziny naszej pani. Ona chce upiec makowiec i wolałaby, żebyś nie piekła tego samego.
Nina natychmiast odwróciła się do córki.
– Jakie ciasto? O czym ty mówisz?
– No bo w poniedziałek są urodziny naszej pani i rodzice organizują dla niej z tej okazji klasowe przyjęcie na naszej godzinie wychowawczej.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
– Nie wiem, mamo. Ustalili to na wywiadówce. To jakie upieczesz ciasto? Chcę odpisać Amelce.
Nina przypomniała sobie o tym, że musi rozmówić się z byłym mężem i natychmiast straciła dobry humor. Dlaczego ten idiota musiał ją w coś wrobić? Zresztą jak zawsze? Przecież wyraźnie mówiła mu, żeby w nic się nie angażował. A już zwłaszcza nie angażował jej!
– Ale skoro jesteś chora, to chyba nie muszę piec ciasta, co? – zwróciła się z nadzieją do córki. – Przecież i tak na to przyjęcie nie pójdziesz.
– Ja nie wnikam w ustalenia dorosłych, mamo, po prostu chcę odpisać mamie Amelki. To robisz makowiec czy nie? Zdecyduj się, to ważne – nalegała Kalinka.
Nina westchnęła. Nie znosiła robić ciast. Marny był z niej cukiernik i prawie każda próba przygotowania czegoś słodkiego kończyła się zakalcem.
– Upieczemy babeczki – rzuciła jednak, postanawiając zachować się honorowo.
Najwyżej później wepchnie Igorowi do ręki paragon z cenami potrzebnych składników i zażąda zwrotu pieniędzy. Doliczy też oczywiście kilkanaście złotych za robociznę. Oraz przypomni o zaległych alimentach, draniowi jednemu! Co on sobie w ogóle myśli?
Kalinka odpisała Amelce, a raczej mamie Amelki, po czym odłożyła telefon.
– Jak chcesz, to mogę ci pomóc w dekorowaniu tych babeczek – zaproponowała usłużnie. – Skoro jesteśmy z Ignasiem chorzy, to przecież i tak nie mamy nic lepszego do roboty.
– Dobre i to – mruknęła Nina. – Zajmiemy się tym wieczorem.
– Dlaczego wieczorem? – zapytał Ignaś.
– Bo wcześniej muszę jeszcze posprzątać w domu i iść na zakupy.
– Ale wieczorem ma lecieć w telewizji Kraina lodu!
– No trudno, poradzę sobie sama.
– Ale my chcemy dekorować babeczki, naprawdę – protestowała Kalinka.
Nina opuściła ramiona.