–Nic mi nie jest – odpowiedziała słabym głosem.
–Dobra. Z tego, co wiem, Michał wpadł na pomysł, żeby śledzić tych miłośników historii, bo nie znamy miejsca spotkania. Niby tamtych nic nie łączy z gangiem, ale w końcu to ich strona, no nie? Sprytne, moim zdaniem. Jak jednego ominą, to nic się nie stanie. W końcu dotrze na miejsce, no nie?
–Jakie spotkanie? – Nic nie rozumiała z tego słowotoku.
–Miejsce spotkania: „Dziś, tam, gdzie się wszystko zaczęło”.
–Dzięki… – Rozłączyła się.
Jej teorię diabli wzięli, ale tyle tego dobrego, że przynajmniej Michał potraktował ją poważnie i kazał sprawdzić zgłoszenia o zaginięciach. Właściwie to nic nie znaczy, pomyślała. Przecież dziewczyna mogła zaginąć na przykład wczoraj… Nikt by jeszcze chyba tego nie zgłosił… A ten Piotr… Co on wyprawia? – myślała gorączkowo. Wybrała numer telefonu do Lidki, ale ta nie odbierała. Spróbowała ponownie. Czekając na sygnał, spoglądała przez okno. Paliły się już uliczne latarnie. Ostatnie promienie słońca czerwienią oblewały wystawy. Niedługo zacznie się festyn, pomyślała, patrząc na rozradowany tłum. Utkwiła wzrok w słomianych kukłach sprzedawanych turystom. Jednym z obrzędów, urządzanych dla przyjeżdżających do Lipniowa miłośników starych wierzeń, był rytuał palenia słomianych kukiełek w ofierze bogini, aby zapewnić sobie szczęście na cały rok. Ludzie uwielbiali tę zabawę. Niektórzy nawet głośno wykrzykiwali życzenia. Jedno z dzieci podpaliło kukiełkę i wrzuciło do fontanny.
–„Tu Lidka. Zostaw, proszę, wiadomość. Może oddzwonię” – ponownie zgłosiła się poczta głosowa.
Edyta nie nagrała się. Nadal patrzyła na tłum bawiący się na rynku, ale nie czuła radości. Strach pełzł po jej kręgosłupie, wypełniał serce. Roześmiane twarze nie były już wesołe, tylko upiorne. Krzyki zachwytu i podniecenia przyprawiały ją o dreszcze. Tamci na dole wyglądali jak gapie, czekający, aż głowa skazańca spadnie z szafotu, by mogli powitać śmierć okrzykami zadowolenia.
262
Edyta wjechała w żwirowaną aleję prowadzącą do domu Lidki. Spod kół pryskały drobne kamyki, uderzając o boki samochodu. Widziała już wyłaniający się zza drzew dwór. Zatrzymała się z piskiem opon na podjeździe i wyskoczyła z samochodu. Pchnęła drzwi, nie zawracając sobie głowy pukaniem.
–Lidka! – krzyknęła, wbiegając do holu. – Lidka! – wrzasnęła jeszcze raz, zdziwiona, jak piskliwie brzmi jej głos. Paniczny strach chwycił ją za gardło.
Wpadła do biblioteki, do gabinetu Piotra – pusto.
–Lidka! – Jej krzyk odbił się echem, gdy pognała schodami na piętro. Korytarz był pusty. Weszła do pierwszej z brzegu sypialni.
–Lidka… – jęknęła, widząc leżącą na podłodze przyjaciółkę.
Uklękła przy niej. Lidka oddychała. Edyta potrząsnęła nią mocno, powtarzając jej imię. Bezskutecznie. Pobiegła do łazienki i odkręciła lodowatą wodę tak silnym strumieniem, że zamoczyła spodnie i bluzkę. Nie zwracając na to uwagi, nalała wody do kubka i wróciła do pokoju. Spryskała Lidce twarz, klepiąc ją jednocześnie po policzkach. Widząc, że przyjaciółka zaczyna się poruszać, dźwignęła ją i z trudem posadziła pod ścianą. Z zaskoczeniem zauważyła, że Lidka trzyma w dłoni kuchenny nóż. Wyjęła go z jej zaciśniętych kurczowo palców. Tamta powoli dochodziła do siebie. Miała mętne spojrzenie, nie mogła mówić, ale była przytomna. Edyta jeszcze raz prysnęła jej wodą w twarz.
–Co się stało? – Patrzyła Lidce w oczy, zmuszając ją tym samym do skupienia na niej wzroku. – Patrz na mnie. Nie odwracaj głowy, powiedz, co się stało… – Starała się jej nie ponaglać i mówić spokojnie, choć cała była rozdygotana.
–Piotr zabrał Anastazję… – wyszeptała Lidka. Wargi miała suche i popękane, w kącikach ciemniała zaschnięta krew.
–Dokąd ją zabrał? – zawołała Edyta. Najgorsze, nieuświadomione obawy, które ją ogarnęły, gdy patrzyła na płonącą słomianą kukiełkę, właśnie się sprawdzały. Uświadomiła sobie, że Monika Radoś, naga dziewczyna z szosy, była jedną z zaginionych, ale nie została zabita w sabat. Morderca oszczędził ją, bo była w ciąży? A może chodziło mu o inną ofiarę?
–Nie wiem. Ale był tu ktoś jeszcze… – Lidka powoli przytomniała. Podparła się ręką i spróbowała wstać. Strach o dziecko dodał jej sił. – Był tu Inkwizytor…
–Oprzytomniej! – Edyta nią potrząsnęła. – Inkwizytor nie żyje od dwustu lat! Po prostu powiedz, co widziałaś!
263
–Piotr chciał zabrać dziecko. To dlatego się śmiał, kiedy powiedziałam, że może pojechać jutro po zakupy. Potrzebowałam kilku rzeczy dla Anastazji. A on się śmiał. Wiedział, że jutro nic już nie będzie potrzebne. Co on chce zrobić z moim dzieckiem… – Urwała, bo Edyta wymierzyła jej mocny policzek.
–Powiedz, co się stało! – Było jej przykro, że musiała uderzyć Lidkę w twarz. Przyjaciółka patrzyła na nią zapłakana.
–Usłyszałam czyjś głos. Weszłam do sypialni. Piotr stał z Anastazją na rękach i tak dziwnie na nią patrzył. Przestraszyłam się, że chce jej coś zrobić. Wyjęłam nóż i powiedziałam, żeby mi ją oddał…
–Dlaczego miałaś przy sobie nóż? Nieważne, mów, co było dalej.
–Zobaczyłam, że patrzy gdzieś za mnie. Zaczęłam się odwracać i wtedy ktoś uderzył mnie w głowę… Zobaczyłam jeszcze… chyba zobaczyłam… – w głosie Lidki brzmiała niepewność – postać w habicie.
–Czy słyszałaś, o czym mówili? Dokąd pojechali?
–Nie, dopiero ty… Co on chce zrobić z moim dzieckiem?
–Czy Piotr kiedyś wspominał o miejscu, gdzie wszystko się zaczęło? – zapytała Edyta. – Przypomnij sobie…
–Nie wiem… Nie mówił nic konkretnego, ale… on badał stare ruiny. Mówił, że tam jest początek wszystkiego, ale… nic konkretnego – zakończyła bezradnie. – Co on chce zrobić z moim dzieckiem? – spytała. Jej ciałem wstrząsał szloch.
–Myślę, że tamci zamierzają je zabić. – Edyta zerwała się na nogi i nie czekając na nią, pobiegła do gabinetu Piotra.
–Jacy tamci? Co ty mówisz… – Lidka, blada, z ogromnymi z przerażenia oczami, wyglądała jak zjawa. Strach dodał jej sił. Udało jej się wstać i zataczając się, przyszła za Edytą do gabinetu.
–Piotr wstąpił do towarzystwa historycznego. – Edyta przetrząsała biurko, wyrzucając z niego dokumenty i przeglądając gorączkowo mapy.
–Co to ma…
–Nie ma jednego mordercy nastolatek, Lidka. To grupa. Nie ma seryjnego mordercy, to sekta! Oni zabijali te dziewczyny w każdy wielki sabat. Moja matka dowiedziała się o tym i dlatego zginęła. Czas pasuje idealnie. Myślała, że zapewni sobie bezpieczeństwo szantażem, ale się pomyliła. Postanowiła uciec, ale było za późno. Mówiła „oni”. Nie „on”, tylko „oni”. – Rozwijała kolejne mapy i odrzucała w kąt, gdy uznała, że się nie przydadzą. – Ta dziewczyna, którą przejechałam, była w ciąży. Oni chcieli mieć dziecko na ofiarę. Dzisiejszej nocy twoja córeczka umrze, chyba że się dowiemy, gdzie mają się spo-
264
tkać! Myśl, Lidka! – Z rozpaczą popatrzyła na porozrzucane po całym pokoju papiery. – Piotr musiał to gdzieś zapisać!
–Czekaj! – Tamta podskoczyła do komputera. – Ostatnio zaznaczał na aktualnych mapach stare ruiny. – Trzęsącymi się palcami odszukała plik. – Nie wierzę, nie wierzę… – zaczęła szlochać.
–Uspokój się! – syknęła Edyta. – Wydrukuj to…
Nie patrząc na rozdygotaną Lidkę, wbiła wzrok w drukarkę i wysuwającą się z niej powoli kartkę. Starała się oddychać równo i głęboko. Musi się uspokoić. Michał i pozostali śledzą tych ludzi, a to znaczy, że dotrą za nimi na miejsce spotkania. Anastazji nic się nie stanie.
–Jest! – zawołała z triumfem. Na mapie czerwonym kolorem zaznaczony był krzyżyk pośród lasu, niedaleko miejsca, gdzie wyskoczyła na szosę ciężarna dziewczyna.