–Myślałam, że pan już po służbie? – zauważyła Edyta z pozorną nie-dbałością, konstatując z lekkim rozbawieniem, że policjant nawet prywatnie przede wszystkim jest policjantem. Normalny człowiek po prostu by się przedstawił, nie machając legitymacją.
–Bo jestem.
Edyta z satysfakcją dostrzegła, że się zarumienił.
–Co to za pizzeria? Moglibyśmy tam podjechać. Na miejscu dowiemy się więcej… – Michał wyciągnął notatnik i czekał, aż ktoś poda adres.
–Hm… – Lidce nie umknęła ta wymiana spojrzeń, zażenowanie Nawrockiego ani złośliwa satysfakcja przyjaciółki.
–Tak? – zwrócił się do niej komisarz. Nie uszło jego uwagi ciche mruknięcie.
–Nic nie mówiłam. – Spłoszyła się. – Tak tylko… – Wykonała w powietrzu nieokreślony ruch ręką. – Problemy z krtanią – wybrnęła w końcu, widząc jego baczne spojrzenie.
–Aha… Panie Janie, czuje się pan na siłach, żeby ze mną jechać? – zapytał. Dostrzegł, że ojciec dziewczynki sprawia wrażenie osłabionego.
–Oczywiście. – Bartkowiak wstał z ulgą.
Sam nie śmiał prosić, żeby komisarz z nim pojechał do pizzerii, ale przyjął ofertę z wdzięcznością. Nawrocki poprosił Edytę o adres, zapisał go szybko, po czym skinął głową na pożegnanie. Wychodząc, rzucił jeszcze badawcze spojrzenie Lidce.
67
2.
–Proponuję jechać moim wozem. – Komisarz wskazał na zaparkowany na wprost wejścia samochód. – Podrzucę pana z powrotem – dodał, widząc wahanie mężczyzny.
–Dziękuję. Tak rzeczywiście będzie lepiej. Nie znam miasteczka. W dodatku przez te jednokierunkowe uliczki nie mogę sobie tutaj poradzić nawet z mapą – przyznał Bartkowiak.
–Nie pan jeden – wyznał mu Nawrocki. – Na początku zdarzało mi się jeździć pod prąd. Dobrze, że to ja wypisuję mandaty – zażartował nieudolnie.
–No właśnie… – Tamten z uprzejmości wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
Podjechali w milczeniu pod pizzerię. Ojciec dziewczyny na przemian odzyskiwał i tracił nadzieję. Nawrocki nie zastanawiał się właściwie nad niczym konkretnym. Pozwalał myślom płynąć swobodnie. Nie nastawiał się, że usłyszy coś istotnego. Nie masz oczekiwań, nie doznasz rozczarowań, pomyślał w przypływie filozoficznego nastroju.
–Policja. – Wyjmując legitymację, przypomniał sobie błysk w oczach właścicielki księgarni. Skrzywił się z niezadowoleniem. Ta kobieta zaczynała go prześladować.
–Czy coś się stało? – Dziewczyna w czerwonym fartuszku i czapce z daszkiem tego samego koloru miała nie więcej niż dwadzieścia lat.
Rozglądając się po lokalu, Michał odniósł wrażenie, że pracują tu same dzieciaki. A może po prostu to ja jestem już stary, kolejna niemiła myśl jak błyskawica przemknęła mu przez głowę.
–Chciałbym rozmawiać z właścicielem.
–Pan Adamiak jest na zapleczu. – Dziewczyna wskazała pomieszczenie za swoimi plecami.
Nawrocki ruszył tam, nie czekając na zaproszenie, Bartkowiak poszedł za nim. Za biurkiem w niewielkim pokoiku siedział czterdziestoletni mężczyzna o śniadej cerze i brązowych wyłupiastych oczach. Nie zauważył ich wejścia, pochłonięty sprawdzaniem faktur w sporych rozmiarów segregatorze.
–Policja. Komisarz Nawrocki. Pan Adamiak? – upewnił się Michał.
–Tak, to ja. Coś się stało? – zaniepokoił się właściciel.
–Dlaczego pan uważa, że coś się musiało stać?
–Nie wiem dlaczego, ale jak przychodzi policja, to chyba coś się musiało stać, no nie? – Tamten wzruszył ramionami.
68
–Mam parę pytań. Możemy usiąść?
–Jasne, przepraszam, gdzie ja mam głowę. – Wskazał stojące przy biurku krzesła. – O co chodzi? – zapytał, gdy obaj mężczyźni usiedli. Zmierzył podejrzliwie starszego z przybyłych. Nie wyglądał na policjanta. Był wyraźnie zdenerwowany, pocił się i rozcierał dłonie.
–Szukamy dziewczyny. Zaginęła kilka miesięcy temu – skłamał gładko komisarz.
Informacja ucieczka czy zaginięcie dla Adamiaka nie miała znaczenia. Michał natomiast z doświadczenia wiedział, że ludzie uprzedzali się do rodziców, których dzieci uciekły z domu.
–Dwa miesiące temu starała się o pracę u pana. – Świadomie przedstawił to jako stwierdzenie faktu, dając do zrozumienia, że już o tym wiedzą.
–Panie komisarzu – właściciel pizzerii ze zdumienia aż się odchylił na fotelu – dwa miesiące? Wie pan, ile osób przewinęło się tu w tym czasie?!
–Mogę się tylko domyślać. – Michał uciszył gestem Bartkowiaka, który chciał się wtrącić do rozmowy. – Dziewczyna nazywa się – celowo używał przy jej ojcu czasu teraźniejszego – Elżbieta Bartkowiak. Piętnaście lat, około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu, pięćdziesiąt kilogramów wagi, drobna, jasna blondynka, niebieskie oczy…
–Nie zatrudniam dzieciaków w tym wieku – przerwał mu z niesmakiem Adamiak. – Poza tym opisał pan przynajmniej jedną czwartą mojej klienteli.
–Proszę spojrzeć na zdjęcie. Może ją pan rozpozna. – Podał tamtemu fotografię otrzymaną od Bartkowiaka w czasie rozmowy w motelu.
–Sam nie wiem. – Mężczyzna założył okulary i przyglądał się dłuższą chwilę zdjęciu. – Nie jestem pewien… – Spojrzał z wahaniem na komisarza.
–Widział ją pan? – Bartkowiak nie wytrzymał. – Widział pan moje dziecko?
–To pana córka? – Adamiak popatrzył na niego ostro. – Zaginęła, co? – spytał zaczepnym tonem. – A może uciekła?
–Panie Adamiak! – przywołał go do porządku komisarz. – Pamięta ją pan czy nie?!
–Pamiętam. – Tamten niechętnie oderwał wzrok od zaskoczonego Bartkowiaka. – Była tu. Chude to takie, zabiedzone. Szukała pracy, ale, jak mówiłem, nie zatrudniam nikogo poniżej osiemnastki, a i tak mam wrażenie, jakbym prowadził przedszkole, a nie zakład gastronomiczny.
–Słyszałem co innego.
–Niby co takiego? – Adamiak się zjeżył.
69
–Miała się zgłosić do pracy, ale nie przyszła – wtrącił się znowu ojciec dziewczyny.
–No miała, miała – przyznał tamten niechętnie. – Powiedziałem, że jak rodzice wyrażą zgodę, to może pracować w weekendy. Żal mi się jej zrobiło, ale nie przyszła. Nie widziałem jej więcej.
–Pozwoli pan, że popytam pracowników? – Nawrocki tonem dał do zrozumienia, że zadaje to pytanie wyłącznie z uprzejmości.
–A pytaj pan! – Właściciel lokalu wzruszył ramionami.
Spędzili w pizzerii jeszcze godzinę, przepytując kelnerów, kucharzy i posłańców. Bezskutecznie. Jedynie chłopak, który przywiózł pizzę do księgarni, widział dziewczynę i potwierdził słowa szefa. Niczego więcej nie udało im się dowiedzieć.
–Dlaczego właściciel tak zareagował? – spytał załamany Bartkowiak, gdy wracali na rynek.
–Dzieciaki w tym wieku, jeśli uciekną z domu, to najczęściej wracają same, jak zgłodnieją i zmarzną, chyba że… – Nawrocki doskonale wiedział, o co mu chodzi. Biedak był zszokowany reakcją właściciela, gdy ten usłyszał, że Bartkowiak jest ojcem dziewczyny.
–Chyba że nie żyją – dokończył za niego Jan.
–Chciałem powiedzieć, że mają istotny powód, żeby nie wracać.
–Czyli…? – Tamten nie rozumiał, do czego zmierza komisarz.
Nawrocki w milczeniu patrzył na drogę.
–Ach tak – zorientował się, co miał na myśli komisarz – są bite, maltretowane albo… molestowane… – dokończył szeptem.
–Zapoznałem się z raportem środowiskowym w sprawie pańskiej rodziny. Nie podejrzewam pana o nic takiego – zapewnił go Nawrocki.
–Ale wszyscy tak myślą, prawda? Że muszę być potworem! – zdenerwował się Bartkowiak.
–Pańska przyjaciółka z księgarni tak nie uważa – odrzekł łagodnie Michał. – Proszę się uspokoić.