Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

–Nie rozumiem. – Edyta odsunęła się lekko w fotelu.

–Wyobraź sobie, że wchodzisz na parapet i skaczesz. Nie stajesz w pozycji jak przed skokiem do wody na główkę, prawda? Po prostu skaczesz. Stopy powinny być zmiażdżone – tłumaczył jej Michał. – Tymczasem jej obrażenia wskazują raczej na wypchnięcie.

–Nikt się tego nie dopatrzył?

–Jest dokumentacja, że cierpiała na depresję. Byli świadkowie. Zakwalifikowano to jako samobójstwo. Skok widziało kilka obcych osób, ale po przejrzeniu twoich notatek nie powiedziałbym, że nie byli ze sobą związani. Może to chore, co teraz powiem, ale odniosłem wrażenie, że oni specjalnie tam czekali, by móc zostać świadkami.

–Hm… – chrząknęła Edyta. Chyba potrafiła sobie wyobrazić taką sytuację. Nie było to niemożliwe. Nie tutaj.

–Dalej… Kilka zawałów. Standard. Tylko że żadna z tych osób nie leczyła się wcześniej na serce. To też nic takiego. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z choroby, a w końcu jest za późno. I pewnie nie zwróciłbym na coś takiego uwagi, gdyby nie to, że wszyscy znaleźli się na jednej liście. Tylko że nie mam pojęcia, co mógłbym z tym zrobić – wyznał. – To tylko nasze pobożne życzenia. Nic więcej.

–Nie łączysz tego z dziewczynami, prawda? – domyśliła się Edyta, zanim Michał zdążył coś dodać.

–Nie wykluczam tego – odparł ostrożnie. – I tak szukam na siłę, nie chcę komplikować tej sprawy bardziej niż to konieczne. Poprosiłem jednak przyjaciela, żeby znalazł wszystko, co tylko możliwe, na temat tych żyjących osób z twojej drugiej listy. Zastanawia mnie jeszcze coś… – powiedział z wahaniem.

–Co? – Edyta zobaczyła, że w jego przenikliwych szarych oczach pojawił się teraz cień niepewności.

–Założyłem, że na liście jest parę osób, które twoja mama… – zawahał się – szantażowała – dokończył.

161

Nie drgnęła, ale zauważył, że lekko zesztywniała. Mimo upływu czasu był to dla niej temat drażliwy. Jej oczy pociemniały, złote plamki zdawały się znikać w głębokiej zieleni.

–Uważasz za zbieg okoliczności, że wszystkie osoby wymienione na tej liście to właściciele kamienic na rynku? – poruszył kolejną nurtującą go kwestię.

–Nie jestem pewna, czy wiem o co ci chodzi… – Edyta przygryzła wargę, jak zawsze, kiedy czuła się niepewna lub rozdrażniona.

–Mam wrażenie, jakby to była jedna klika – wyjaśnił komisarz. Zmarszczył brwi, gdy Edyta gwałtownie drgnęła. – Zmarłe osoby mogły naruszyć czyjś stan posiadania, więc zginęły. Rodzina twojej matki, a potem ona sama, byli właścicielami tej kamienicy od kilkudziesięciu lat. Twoja matka była jedną z nich i jeśli mam rację, to ona sama ich nie szantażowała, tylko robiła to na czyjeś polecenie – dokończył swoje przypuszczenie. Podszedł i położył jej dłonie na ramionach. – Jesteś na mnie wściekła… – Odwrócił ją przodem ku sobie i zmusił, by na niego spojrzała. Na jej twarzy nie dostrzegł złości, którą spodziewał się zobaczyć, tylko smutek. Ogromny żal.

–Myślę, że możesz mieć rację – powiedziała powoli. – Ale to nie zmienia faktu, że ktoś z nich jest odpowiedzialny za jej śmierć. Myślę, że wydarzyło się coś, co sprawiło, że mama zwróciła się przeciwko nim.

–A te podejrzane zgony nie wystarczą? – spytał. Edyta nie odpowiedziała. Zastanawiała się chwilę.

–Ona chyba o tym wiedziała od samego początku… – Michał, zszokowany, gdy dotarła do niego prawda, zacisnął ręce na jej ramionach tak mocno, że skrzywiła się z bólu.

–Wiedziała? – powtórzył pytanie już spokojniej, widząc, jak Edyta rozciera miejsca, gdzie zacisnął palce.

–Nie jestem pewna… Myślę, że mogła – powiedziała z namysłem Edyta, przywołując w pamięci jedno z nazwisk na liście. Nazwisko jej ojca.

–To po co ta lista?

–Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Powiedziałabym ci, gdybym wiedziała, ale mam tylko pewne podejrzenie. Mama mogła wykorzystywać swoją wiedzę do szantażu, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, a nie zyski. Przeliczyła się jednak i zginęła – mówiła. – Musiało więc wydarzyć się coś potwornego, co ją przerosło. Dlatego myślę o zaginionych dziewczynach. Nie każ mi powtarzać od początku – powiedziała błagalnym tonem. – Po prostu sprawdź, czy może być w tym choć odrobina sensu.

162

–Powiedziałaś mi wszystko? – Michał usiłował odczytać odpowiedź z oczu Edyty, ale nie udało mu się to, jak zawsze. Po prostu znowu w nich zatonął.

4.

Znachorkę wyrwało ze snu szczekanie psa. Wpatrywał się płonącymi jak węgiel oczami w drzwi, sierść na karku sterczała prawie pionowo. Uniosła się na posłaniu i nasłuchiwała uważnie, ale do jej uszu nie docierały żadne dźwięki poza rytmicznym stukaniem kropel deszczu o drewniany dach. Pies warknął i zaczął drapać łapą w drzwi. Kobieta niechętnie wyjrzała z chaty. Pies odbiegł kilka kroków, po czym zawrócił i ponownie odbiegł, patrząc na nią. Najwyraźniej chciał, żeby za nim poszła.

Zaciekawiona kobieta narzuciła na ramiona płócienną chustę i ruszyła za swoim jedynym towarzyszem. Przedarła się przez chaszcze i weszła do wąskiego parowu, gdzie zwykła zbierać zioła. Zawahała się. Przed nią wznosiła się czarna, nieprzenikniona ściana. Pies zniknął w rozpadlinie. Opadły ją wątpliwości, czy słusznie czyni, podążając za nim, ale pierzchły w chwili, gdy usłyszała jęki i płacz.

Pod skalną ścianą leżała kobieta. Wyglądało na to, że zaczyna rodzić. Powalana błotem, podarta koszula uniosła się, obnażając jej ciało. Wiła się z bólu, na przemian odzyskując i tracąc przytomność. Znachorka, nie zastanawiając się dłużej, uklękła przy niej i fachowymi ruchami zaczęła badać spiesznie brzuch. Dziecko było już nisko. Lada moment powinno przyjść na świat. Rozsunęła kolana kobiety i uklękła między nimi. Dotknęła jej łona i wyczuła główkę płodu. Jeśli czegoś nie zrobi, dziecko się udusi. Kobieta znów straciła przytomność… Znachorka oparła się mocno na jej brzuchu i nacisnęła. Wrzask rodzącej zbiegł się z uderzeniem pioruna. Krople deszczu przemieniły się w opadający z nieba potok. Znachorka nacisnęła powtórnie brzuch kobiety. Uznała, że nie zdoła jej uratować. Biedaczka była blada jak śmierć i krwawiła obficie. Można uratować tylko dziecko, które właśnie przyszło na świat wśród błyskawic i strug deszczu. Wysunęło się z łona matki i zapłakało, gdy zna-chorka uderzyła je w plecki. Mała twarzyczka była sina, z ust dziewczynki wydobywało się ciche kwilenie. Znachorka owinęła ją w chustkę i przytuliła do piersi, by ogrzać maleństwo. Matka dziecka leżała cicha i nieruchoma. Zna-chorka pochyliła się nad nią, ale nie dostrzegła śladów życia. Gdy wyciągnęła

163

rękę, by zamknąć jej oczy w ostatniej posłudze i odmówić modlitwę, błyskawica rozświetliła niebo. Wtedy rozpoznała hrabinę. Słyszała o niej różne opowieści, szeptano również o czarach. Przerażona staruszka przeżegnała się spiesznie i zerwała z klęczek. Nie patrząc za siebie, z noworodkiem w ramionach rzuciła się do panicznej ucieczki. Pies posłusznie pospieszył za swoją panią.

Znachorka zatrzasnęła za sobą drzwi chaty. Położyła dziecko na posłaniu i dorzuciła drew do ognia. Gdy płomienie rozświetliły mroczne wnętrze, przeniosła dziewczynkę bliżej paleniska. Słyszała opowieści o pani i demonach odwiedzających ją nocami. Zaczęta bacznie oglądać dziecko, szukając cech diabła. Dziewczynka wyglądała normalnie, jak każdy noworodek. Nie miała nigdzie na ciele żadnych znamion, była tylko mniejsza, niż należało się spodziewać, ale zapewne urodziła się przed czasem. Zamyślona staruszka patrzyła na maleńką ludzką istotę. Pies podszedł do dziecka i trącił je nosem, patrząc pytająco na swoją panią. Podjęła decyzję. Wychowa to dziecko. Rok temu odeszła ze wsi i przeniosła się do lasu, do zrujnowanej chaty węglarza. Była znachorka, uzdrowicielką, a nie czarownicą, co wcale nie znaczyło, że uratuje się przed stosem. Od czasu, gdy do dworu przybył brat pana hrabiego, Inkwizytor, ludzie stali się nieufni i patrzyli na siebie nawzajem z niechęcią.

45
{"b":"586706","o":1}