Michał, zaciekawiony wiadomościami od Darka, słuchał z lekko otwartymi ustami. Kilka razy zerknął na przyglądające mu się bacznie kobiety.
–Coś się stało? – Edyta nie wytrzymała.
Alina spokojniej znosiła oczekiwanie. Nie przerwała pracy, tylko zerkała na kolegę, czekając, aż ten zakończy rozmowę.
–Jest szósta rano… – szepnęła do niej Edyta. – Co może się dziać takiego, że facet z Warszawy tutaj dzwoni? Coś na pewno…
–Ciii… – Alina przyłożyła palec do ust. – Ja ślęczę nad tym całą noc. – Wskazała na dokumentację. – Inni też mogą. Widocznie na coś wpadł. Zaraz się dowiemy… – Poklepała ją uspokajająco po dłoni. – Co jest? – spytała Nawrockiego, gdy ten pożegnał się z Darkiem.
–Nie uwierzycie… – powiedział. – Darek całą noc spędził na stronie internetowej tego towarzystwa historycznego i wygląda na to, że oni nie są dziwni, tylko profesjonalnie zorganizowani. – Nie starał się ukryć zdumienia. Wiadomości były zaskakujące.
–Co z tym towarzystwem? – dopytywała się zniecierpliwiona Edyta, przygładzając ręką potargane włosy. – Nie wyrwał nas chyba z łóżek z powodu rewelacji historycznych?!
–Ta strona to przykrywka. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób szefowie kontaktują się z podwładnymi… Każdy, kto ma hasło dostępu, przechodzi na kolejne strony, gdzie są instrukcje. Przypadkowy użytkownik zapozna się z
254
dziejami miasta i legendą o Lilith, wtajemniczony zaś odbierze rozkazy i zostawi raport. W ten sam sposób informują się o miejscach spotkań, odbiorze towaru, przekazaniu pieniędzy. Nie wiem, jakim cudem Darek się zorientował, że to więcej niż kolejna strona dla miłośników Lipniowa i jego tajemnic…
–Mówiłam, że to geniusz. – Domaniecka w pełni podzielała entuzjazm kolegi. Teraz, kiedy rozgryźli skrzynkę kontaktową, mogą trafić do wszystkich, po nitce do kłębka.
–Mówi, że są różne kategorie dostępu. Brak mu jeszcze paru kodów, ale w ciągu kilku, może kilkunastu godzin będzie mógł podać nam na tacy szefów. – Michał poszedł do kuchni i wstawił wodę na kawę.
–Pojadę jutro do starego – zaproponowała Alina. – Czas uruchomić wszystko oficjalnie. Mamy konkrety.
–Jedź – zgodził się Nawrocki. – I to jeszcze dziś. Pojadę na plebanię, materiały powinny już być gotowe. Zabierzesz je ze sobą – polecił.
255
Rozdział XIX
1.
Stos był już przygotowany. Wokół pała, do którego została przywiązana, poukładano drwa i stosy gałęzi. Napiętnowana i udręczona torturami kobieta zwisała bezwładnie, skute nad głową ręce miała wykręcone pod nienaturalnym kątem. Zdawała się nie czuć bólu, gdy Inkwizytor sam podłożył ogień przy pełnym aprobaty pomruku gawiedzi. Płomienie buchnęły wysoko, obejmując całe ciało skazanej, a chóralny okrzyk radości zgromadzonej gawiedzi zdawał się podsycać ogień. Inkwizytor skrzywił się ze wstrętem, czując w nozdrzach odór spalonego ciała. Kobieta zwisała z rękoma uniesionymi ku niebu. Jej skóra czerwieniała, pojawiały się bąble, wreszcie zaczęła płatami odpadać od kości. Cierpienie było niewyobrażalne, gryzący dym wdzierał się w nos i gardło. Gdy płomienie buchnęły wysoko, zasłaniając twarz kobiety, rozległ się jęk zawodu. Widowisko zbliżało się do końca.
–Edyta! – Michał szarpnął ją mocno za ramię. Widział, że dygotała na całym ciele i dyszała jak ktoś bardzo przerażony. Nie obudziła się jednak.
–Edyta! – Potrząsnął nią mocno. Odetchnął z ulgą, gdy otworzyła oczy. Patrzyła na niego błędnym wzrokiem.
–Już dobrze, to tylko zły sen… – Objął ją i przygarnął do siebie. Gładził ją delikatnie po włosach i kołysał w ramionach, szepcząc tkliwe słowa. Czuł, jak uspokajała się powoli, a drżenie ustępowało. Oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła cicho.
–Dziękuję…
–Za co? – Położył się na wznak, nie wypuszczając jej z objęć.
–Za to, że jesteś. Że mnie obudziłeś. Za wszystko. – Oparła brodę na jego piersi i przyglądała mu się w mroku.
–Co ci się śniło? – spytał, okręcając sobie pasmo jej włosów wokół palca.
–Nie pamiętam… – Wtuliła twarz w jego szyję. – Śpij – szepnęła, zamykając oczy.
256
–Edyta… – urwał.
Nie rozumiał, czemu miałaby ukrywać przed nim swoje sny, ale był przekonany, że kłamie. Obawiał się, że jeśli zacznie naciskać, Edyta zamknie się w sobie. Żałował, że nie potrafi jej pomóc, ale jedyne, co mógł zrobić, to być przy niej, gdy nadejdzie kolejny koszmar.
Michał oddychał powoli i miarowo, jak ktoś, kto spokojnie zasypia. Po dłuższej chwili Edyta poczuła, że jego ciało się rozluźnia. Otworzyła oczy. W ciemnościach widziała nad sobą płonącą kobietę i tak samo jak we śnie, mogła tylko patrzeć.
–Byłeś już w sklepie? – Lidka weszła do gabinetu, gdzie Piotr pracował przy komputerze.
–Nie, a miałem jechać? – spytał, odwracając się w jej kierunku.
–Zostawiłam ci kartkę w kuchni – odparła spokojnie, mierząc go uważnym spojrzeniem.
Był blady, ale cienie pod oczami zniknęły, zachowywał się w sposób bardziej zrównoważony. Lidka nie dostrzegła u niego oznak rozdrażnienia, niepokoiła ją jednak ta absolutna obojętność. W porównaniu z poprzednimi wybuchami męża taka zmiana wzbudzała w niej większy lęk niż jego agresja. Wtedy przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać. Teraz czuła, że stąpa po niepewnym, nieznanym jej gruncie.
–Przepraszam, nie zauważyłem. – Uśmiechnął się. – Jeśli to bardzo pilne, mogę jechać.
–Bardzo to nie, ale trzeba kupić pieluchy, oliwkę i kilka innych drobiazgów. Nie mamy też prawie nic do jedzenia. – Starała się nie okazać zaskoczenia reakcją Piotra, a raczej jej brakiem. Wyglądał na uprzejmie zaciekawionego, pomyślała, marszcząc brwi. – Dzisiaj jeszcze sobie poradzimy, ale jutro z samego rana musisz jechać… – powiedziała, nie chcąc na niego naciskać.
–Dobrze. – Zachichotał. – Oczywiście, pojadę. Jutro – zapewnił ją.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie rozumiała, co go tak rozbawiło. Wycofała się z pokoju, nie spuszczając oczu z Piotra. Nawet jeśli zauważył jej podejrzliwość, to nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Czekał, aż Lidka zamknie drzwi.
–Jutro… – szepnął do siebie.
257
Edyta, idąc za radą Aliny, wyeliminowała kolejne możliwości, między innymi miejsca, gdzie działał monitoring. Nadal miała na mapie kilkadziesiąt kolorowych pinezek. Przyglądając się im, zauważyła ciekawą rzecz. Po zaznaczeniu miejsc zaginięć, które pasowały do sposobu działania zabójcy nastolatek, okazało się, że czerwone znaczniki były na ogół pojedynczo rozsiane na mapie, z wyjątkiem kilku obszarów, gdzie pinezki zgrupowały się gęściej po dwie lub trzy sztuki. Zaczęła sprawdzać w aktach daty tych wypadków. Wszystkie dotyczyły ostatnich dwóch lat, a właściwie dwóch i pół roku.
–Co się dzieje na rynku? – Michał już kilka dni temu zwrócił uwagę, że w mieście szykuje się jakaś impreza. Wcześniej nie interesował się nią, ale właśnie zauważył przez okno grupkę młodych dziewcząt w średniowiecznych strojach. Zaciekawiło go to.
–Kolejny wielki sabat. Lammas. Festyn, ogniska i różne atrakcje – wyjaśniła niecierpliwie, pochłonięta rozważaniami, czy owo zgrupowanie czerwonych pinezek, a co za tym idzie, zbieżność miejsc zaginięć, coś oznacza, czy też jest to tylko jej pobożne życzenie.
–Co znaczy „Lammas”? – Michał nie krył zaciekawienia.
–To stare celtyckie święto… ku czci boga Lugha… Przypadało na noc z trzydziestego pierwszego lipca na pierwszego sierpnia. Nazywa się też Lugh-nasadh i jest, czy też było obchodzone – poprawiła się – w czasie pierwszych zbiorów. Poczytaj sobie, jeśli chcesz wiedzieć coś więcej… – zaproponowała, bo nie miała ochoty wygłaszać kolejnego wykładu.