kamienny taras, z którego opadały kręte schody z kamienną balustradą. Spojrzała pytająco na męża. Zrozumieli się natychmiast.
–Mam tylko klucze do głównych drzwi – powiedział przepraszająco.
–W porządku. – Uśmiechnęła się. – Miałeś rację, tu jest pięknie. – Westchnęła z zachwytu, wdychając zapach wiosennych pąków i kwiatów.
–Wiedziałem – odrzekł ucieszony, ponownie ciągnąc ją za rękę, tym razem do frontowego wejścia między dwoma filarami. – To wymarzone miejsce dla nas i dla dzieci – mówił dalej, manewrując pękiem kluczy przy zamku. – Mamy tu wszystko. Nie jesteśmy na odludziu, a do miasteczka można się dostać nawet pieszo. No, chyba jednak nie – poprawił się szybko – ale nie mieszkamy na końcu świata. Nie będziesz się nudzić. – Udało mu się wreszcie otworzyć drzwi. – Niestety, ten dom wymaga mnóstwa pracy. Tylko się nie przemęczaj – dodał zaraz.
–Tutejsi ludzie są naprawdę mili i sympatyczni. Na pewno wkrótce kogoś poznamy.
Lidia uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie entuzjazm. Weszła do ogromnego holu; posadzka wyłożona tu była marmurowymi płytkami. Zauważyła kilkoro drzwi prowadzących do pomieszczeń na parterze. Z planu budynku zapamiętała, że na dole znajdują się biblioteka połączona z gabinetem, jadalnia, salon, kuchnia i spiżarnia. Sypialnie były na piętrze, na które wiodły szerokie schody. Dom miał też poddasze ze strychem, który najbardziej ją intrygował. Na takich starych strychach można znaleźć ukryte skarby, ale dzisiaj nie zamierzała tego sprawdzać.
–Meble są okryte płótnem, obrazy i inne rzeczy zaniesiono na strych. – Piotr wszedł pierwszy do biblioteki. – Prosiłem kobietę zajmującą się domem, żeby trochę tu posprzątała przed naszym przyjazdem. – Zrzucił pokrowiec z fotela na podłogę.
Lidia z ulgą opadła na szeroki fotel. Nie miała siły odpowiedzieć. Była zaskoczona znużeniem, które tak nagle ją ogarnęło. Powinna się już chyba przyzwyczaić do nieodłącznego uczucia zmęczenia, dopadającego ją tak często i bez wyraźnej przyczyny. Czasem miała wrażenie, że mogłaby przespać cały dzień. Po chwilowych emocjach na widok domu i ogrodu straciła zainteresowanie dworem.
–Zaraz zasnę – powiedziała z ciężkim westchnieniem. – Kilka godzin jazdy, a czuję się jak po całym tygodniu pracy.
–Jeszcze tylko kilka miesięcy. – Piotr pocałował ją z czułością.
9
–Może dla ciebie – mruknęła sceptycznie. – Dla mnie równie dobrze mogłoby to być kilka lat. Roześmiał się z jej miny. – Zajrzę do kuchni, zobaczę, czy mamy coś do jedzenia…
–Kochanie? Lidka? Obudź się! – Zaniepokojony Piotr potrząsnął nią lekko. Wracał z kuchni z tacą pełną kanapek, gdy usłyszał dochodzące z biblioteki jęki. Wbiegł przerażony, ale Lidka spała zwinięta w kłębek na fotelu. Kręciła się tylko i jęczała cicho, na jej czole perlił się pot.
Otworzyła oczy, w których jeszcze pozostały resztki oszołomienia i lęku. Odetchnęła z ulgą, widząc nad sobą twarz męża. Piotr przyglądał się jej zatroskany.
–To tylko sen. – Pogłaskał ją uspokajająco po włosach. – Jesteś zmęczona. Napij się ciepłej herbaty…
–Był taki realny – szepnęła, spoglądając czujnie w stronę wielkiego okna.
–Kto taki?
–Nie wiem… – Zawahała się, nie wiedząc, jak określić emocje, które ją ogarnęły. – Stał tam. – Wskazała kąt pokoju tuż przy oknie.
–Nikogo tu nie ma. To tylko zły sen – powtórzył Piotr.
–Wiem – westchnęła – ale dziwnie się czuję. Tak jakby… – Umilkła. Sen umknął. Pozostało po nim tylko lepkie wspomnienie.
–Miałam wrażenie, że dzieje się coś złego, że coś mi grozi… – ponownie spróbowała wyjaśnić i urwała.
Wzruszyła ramionami. Nie pamiętała już nic konkretnego poza lękiem i poczuciem zagrożenia.
–To wyobraźnia… O! – wykrzyknął zaskoczony Piotr, słysząc klakson. – To pewnie ci od przeprowadzek. – Podszedł szybko do okna. Rzeczywiście, na podjeździe stała ciężarówka.
–Spodziewałam się ich dopiero wieczorem. – Lidka nie kryła zdziwienia.
–Ja również. Zostaniesz sama?
–No jasne, idź, zanim wyrzucą wszystko na trawnik przed domem. – Poklepała go lekko po ręce. – Nie zwracaj uwagi na moje humory. To wszystko przez ciążę. – Rzeczywiście czuła się już spokojniejsza.
Wpadające przez okna światło dnia rozjaśniało pomieszczenie, wnosząc nastrój spokoju i bezpieczeństwa, który nie miał nic wspólnego z tym, co widziała we śnie. Wstała i do końca rozsunęła kotary. Ku swemu zdziwieniu
10
odkryła, że to, co brała za okno, było drzwiami prowadzącymi na tamten kamienny taras, który wcześniej widzieli z ogrodu.
Pozostała część dnia upłynęła im na rozpakowywaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Piotr wybrał na sypialnię największy pokój z podwójnym łóżkiem i szafą. Tam też zaniósł kartony z rzeczami osobistymi, które Lidia starannie poukładała. On tymczasem roznosił pozostałe pudła do odpowiednich pomieszczeń. Lidka nie pozwoliła mu jednak otwierać żadnego z kartonów. Skoro miała zajmować się domem, powinna wiedzieć, gdzie co jest, żeby potem nie szukać tego, co jej potrzebne. Najlepiej będzie, jeśli ułoży wszystko po swojemu.
4.
Trzask gałęzi, poszczekiwanie psów, pohukiwanie sowy w oddali… Ścigające ją dźwięki wydawały się przytłumione, jakby dochodziły przez taflę wody, a zarazem tak realne, że raniły uszy przedzierającej się przez gęste poszycie lasu dziewczyny. Krzyki ścigających ją ludzi wymuszały na niej szaleńczy wysiłek. Gnała na oślep, byle dalej i dalej, wciąż do przodu. Dźwięki pogoni uparcie podążały jednak za nią, coraz wyraźniejsze i bliższe. Uciekinierka nie zważała na gałęzie smagające jej nagie ciało, ignorowała ból w poranionych stopach, nie czuła przenikliwego zimna nocy. Biegła w ciemnościach przez gąszcz splątanych roślin. Wszystkie fizyczne doznania tłumił paniczny strach.
Była ledwie świadoma łomoczącego szaleńczo serca, które gwałtownymi uderzeniami próbowało rozerwać jej klatkę piersiową, by się wydostać z pułapki. Zimne powietrze kłuło ją w płuca przy każdym spazmatycznym oddechu. Nie miała siły krzyczeć, nie miała siły się modlić, mogła jedynie biec przed siebie w żałosnej nadziei, że dolatujące dźwięki są tylko wytworem wyobraźni. Ze przerażony umysł płata figle i przybliża odgłosy pogoni. Zatoczyła się, gdy noga wpadła jej w rozpadlinę. Próbowała odzyskać równowagę, ale runęła na ziemię. Szarpała się gwałtownie, usiłując wydobyć uwięzioną stopę z plątaniny korzeni. Płuca paliły ogniem. Jęcząc chrapliwie, zebrała resztki sił i szarpnęła się w tył. Udało się. Była wolna. Znów mogła biec. Słyszała sapanie i szelest, jak gdyby ktoś przedzierał się przez krzaki. Zlekceważyła przeszywający ból kostki i zerwała się z ziemi, by uciekać.
11
Było już jednak za późno, została pchnięta i upadła wprost na drzewo, uderzając w nie głową. Za sobą usłyszała złowrogi warkot. Klęczała, opierając się o pień. Krew ze skaleczenia na czole zalewała jej twarz. Podniosła się z trudem, ale nie miała sił, by utrzymać się na nogach. Osunęła się ponownie na kolana. Gorąca krew spływała po policzku i ciekła na piersi. Uniosła lekko głowę, walcząc z zamroczeniem. Drżącą dłonią odgarnęła jasne włosy z twarzy. Na wprost przed sobą widziała wyszczerzone kły ogromnego czarnego psa. Górna warga zwierzęcia była wysoko wywinięta, ukazując białe zęby i różowy język. Z gardła bestii wydobywał się ohydny charkot. Uszy płasko przylegały do łba, a skóra na nosie była tak zmarszczona, że zdawała się przysłaniać zwierzęciu pole widzenia. Pies stał na ugiętych łapach w postawie bojowej i głośnym warczeniem przywoływał swego pana.
Zdesperowana dziewczyna rzuciła się na psa. Nie miała zamiaru z nim walczyć. Chciała go tylko sprowokować, by ją zabił, zanim pojawi się tu pościg. Może będzie miała szczęście i umrze szybko. Jeśli ma trafić do piekła, to na własnych warunkach, zachichotała histerycznie. Śmiech zmienił się jednak w gwałtowne łkanie, wstrząsające drobnym ciałem, gdy zakrwawiona ręka minęła się o włos z pyskiem psa, który uskoczył, nie atakując. Pełzła na kolanach, podpierając się rękoma, próbując uciekać. Pies uderzył ją swym cielskiem, przygniatając do poszycia i pozbawiając tchu, ale nie czyniąc krzywdy.