Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Przepraszam. – Natychmiast przeniosła na niego wzrok. – Po prostu dawno nie wychodziłam i nie mogę nacieszyć się tym miejscem.

– Wobec tego miło mi, że sprawiłem ci przyjemność.

– I to jaką.

– Dzieci nie miały nic przeciwko?

– Och, nie. Zostały z moją siostrą. Jak znam życie, Eliza zrobi im kakao z piankami i będą wylegiwać się przed telewizorem, dopóki nie zasną.

– Pewnie będą zadowolone.

– Też tak sądzę.

– Karty dań dla państwa – przerwał im kelner, który przyniósł wazon z kwiatami. – Życzą sobie państwo coś do picia?

Jacek zerknął na Ninę.

– Poproszę wodę – zdecydowała od razu.

– Z cytryną?

– Może być.

– Dla mnie to samo.

Mężczyzna pokiwał głową i zostawił ich, by mogli w spokoju zdecydować, co zamówić.

Nina pierwsza rozłożyła przed sobą kartę dań i zaczęła wodzić wzrokiem po kuszących nazwach. Trudno jej było wybrać, bo każde z dań wyglądało na smaczne. W końcu zdecydowała się jednak na pierś z kaczki z młodymi warzywami i winnym sosem. Jacek wybrał polędwicę, a na deser zgodnie zamówili gorącą szarlotkę z lodami.

Kelner zabrał karty i odszedł. Nina pochyliła się nieco do siedzącego naprzeciwko Jacka. Sala restauracyjna zaczynała coraz bardziej się zapełniać i do ich uszu dobiegał cichy szum rozmów pozostałych gości.

– Jak ci minął dzień? – zapytała.

Jacek też pochylił się w jej stronę.

– Dzień jak co dzień. Nadal staramy się rozwiązać problem nagminnych kradzieży na oddziale. A raczej zaginięć, bo Teresa twierdzi, że to problem kleptomana. Kolejny dyżur uspokajałem rozżalonych pacjentów, którym coś zaginęło.

– Macie już jakiś trop?

– Jest kilku podejrzanych, ale to jeszcze nic pewnego. Nie umiem ci podać żadnych szczegółów, bo sprawą zajmuje się Teresa. Ja robię tylko za paprotkę.

– Paprotkę?

– Taką dekorację za jej plecami. Dodaję pacjentom otuchy.

Ninie spodobało się to określenie.

– A jak u ciebie? – zapytał Jacek. – Rozwiązałaś sprawę z byłym mężem?

– Chciałabym, ale pewnie nie uda mi się to wcześniej niż w przyszłym tygodniu.

– Dlaczego?

– Sąsiadka Igora poinformowała mnie, że wyjechał i wróci dopiero po weekendzie. Powinnam przywyknąć do jego nieodpowiedzialności, ale za każdym razem łudzę się, że zmądrzał. Nie ma sensu o tym rozmawiać. Szkoda psuć sobie taki miły wieczór rozwodzeniem się nad moim byłym mężem.

Jacek ucieszył się z takiego obrotu spraw.

– A jak z panem Wiesławem? Dał ci spokój na dobre? – zagadnął, kątem oka obserwując gości zajmujących stolik za plecami Niny.

Były to dwie pary, jak na jego oko małżeństwa, które wybrały się na podwójną randkę. Szczególną uwagę przyciągała ekstrawagancko ubrana, około sześćdziesięcioletnia kobieta. Miała na sobie niezwykle kusą, aczkolwiek na pewno drogą sukienkę, niebotycznie wysokie szpilki ozdobione ćwiekami oraz białe futro. Jacek patrzył przez chwilę, jak uśmiecha się do męża, ale szybko ponownie skupił uwagę na Ninie.

– Dziś mnie nie męczył – odpowiedziała na jego pytanie. – Nie wiem, czy się wystraszył, czy to kwestia odpowiednio dobranych leków, ale zmianę przeżyłam bez zaczepek z jego strony.

– Na wszelki wypadek nie przebywaj jeszcze sama w pustych pomieszczeniach, w których mógłby do ciebie dołączyć.

Nina spojrzała na niego zadziornie.

– Troszczysz się tak o każdą ze swoich pacjentek?

Jacek niewymuszenie się roześmiał. Z każdą kolejną minutą czuł, jak schodzi z niego kumulujące się przez cały dzień napięcie. To był bardzo przyjemny stan.

– Tylko o te, które spotykam zapłakane w pustostanach po laboratorium.

– Mam nadzieję, że nie jest tam zbyt tłoczno.

– A skąd. Do tej pory przyłapała mnie na paleniu tylko jedna.

Nina pokiwała głową i upiła łyk wody, zostawiając przy tym ślad po szmince na szklance.

– Długo mieszkasz w Brzózkach? – Powtórnie popatrzyła na Jacka.

– Od urodzenia, ale z przerwami. Studiowałem w Warszawie i potem przez krótki czas pracowałem w tamtejszym szpitalu.

– Nie podobało ci się w dużym mieście?

– Podobało, nawet bardzo. Z czasem człowiek może przywyknąć nawet do wielkomiejskiego szumu. A potem nawet mu trudno bez niego żyć.

– W takim razie, dlaczego wróciłeś?

–  Przez wzgląd na matkę. Kilka lat temu zmarł mój ojciec. Nie chciałem, żeby została sama.

– To bardzo szlachetne.

– Czy ja wiem? Jestem jedynakiem, to był mój obowiązek. Matka źle znosi samotność.

– Nie miała tutaj żadnej rodziny?

– Nie. Pochodzi z Pomorza, przeniosła się do Brzózek dla ojca. Zresztą tam też nie miałaby nikogo bliskiego. Jej jedyna siostra wyemigrowała na Zachód zaraz po otwarciu granic.

– Więc gdyby nie ty, rzeczywiście czekałaby ją tylko samotność.

– Niestety.

– Lubisz pracować w szpitalu w Brzózkach?

– Cóż… W porównaniu ze standardem z poprzedniej pracy nie jest to rewelacja, ale nie narzekam. Zostałem lekarzem, żeby pomagać ludziom. Cieszę się, że mogę to robić. Miejsce nie ma znaczenia, liczą się efekty. A ty pochodzisz z Brzózek?

– Tak. Moja rodzina mieszka tu z dziada pradziada.

– Wyjeżdżałaś stąd na dłużej?

– Pytasz o studia?

Jacek pokiwał głową.

– Na przykład.

– Urodziłam pierwsze dziecko w wieku osiemnastu lat, więc mogłam o nich jedynie pomarzyć – odparła.

– Och…

– Wiem, że to nie stawia mnie w najlepszym świetle. Mogłabym powiedzieć teraz, że to kara za błędy młodości, ale wcale tak nie uważam. Kalinka i Ignaś to najlepsze, co mi się mogło w życiu przytrafić.

– Nie to miałem na myśli. Po prostu jestem zaskoczony. Ani mi w głowie cię osądzać.

– Naprawdę? – Nina znowu sięgnęła po szklankę. – Ludzie nieustannie to robią – powiedziała, kątem oka obserwując samotną staruszkę, którą kelner usadził właśnie przy stoliku pod ścianą za plecami Jacka. Miała na sobie bardzo ładną, czerwoną sukienkę, ale wydawała się niespokojna. Nerwowo rozglądała się po sali, jakby kogoś szukała.

– Wierzę ci. Opowiesz coś o swoich dzieciach? – zaproponował Jacek.

– Kalina jest starsza, a młodszy to Ignaś. Ma osiem lat. Są teraz w takim wieku, że dość często się kłócą i biją, ale w gruncie rzeczy to dobre dzieciaki. Nie mogą bez siebie żyć, chociaż przynajmniej kilka razy dziennie słyszę, jak bardzo się nienawidzą.

– Pewnie nie masz czasu się przy nich nudzić.

– A żebyś wiedział.

Jacek już otworzył usta, by coś odpowiedzieć, gdy zjawił się kelner.

– Państwa dania. – Postawił przed nimi apetycznie wyglądające, wielkie talerze. – Smacznego.

– Dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie, po czym zabrali się do jedzenia.

Smakowało wybornie. Kaczka Niny niemal rozpływała się w ustach.

– To miła odmiana. Niczym nie przypomina potraw, które serwuję swoim dzieciom – stwierdziła po kilku kęsach. – Ignaś z Kalinką najchętniej jedliby ciągle kotlety mielone albo frytki. I słodycze. Tony słodyczy.

– Pewnie czasami wychodzi ci to bokiem.

– Na szczęście przed popadnięciem w kulinarną rutynę ratuje mnie moja matka. Jest fanką zdrowego stylu życia i nieustannie podsyła mi albo przynosi przepisy na proste, ale pożywne jedzenie.

Jacek uśmiechnął się szeroko.

– Coś nie tak? – spytała Nina.

– Nie, po prostu dobrze to znam. Moja matka też ma fioła na punkcie zdrowego odżywiania.

– No proszę, więc mamy coś wspólnego.

– Z tym że ty mówisz o tym z entuzjazmem, a mnie czasami trafia szlag, kiedy wracam do domu z nadzieją na zwykłego, polskiego schabowego, a dostaję jakieś papki, kasze czy inne wynalazki, których nazw nie umiem nawet wymówić. – Jacek teatralnie się skrzywił. – Nie wiem, co bym zrobił, gdybym po drodze z pracy do domu nie dojadał na mieście. To zdrowe jedzenie jest gorsze niż dieta. Takie dziwactwo mogła wymyślić tylko kobieta. Mężczyźni nie są tak chętni do odmawiania sobie przyjemności.

Nina buchnęła śmiechem.

– Nie martw się, u mnie też nie zawsze jest różowo. Moja mama raczej nie wie, co to subtelność i prawie przy każdej wizycie ze łzami w oczach wyrzuca mi, że truję swoje dzieci.

38
{"b":"691192","o":1}